Przyzwolenie na WWWojnę

Chociaż przeciętny Kowalski nie popiera bezcelowego prowadzenia działań wojennych i szpiegowskich, to już 63 proc. pytanych uważa, że wojna w internecie między zwaśnionymi krajami jest do przyjęcia.

Amerykańskie filmy stworzyły romantyczny obraz hakerów, grupki młodych zapaleńców, która stawia opór władzy i złym korporacjom.

Rzeczywistość jest jednak o wiele mniej idylliczna - osoby zajmujące się włamywaniem do komputerów w większości przypadków robią to na zlecenie zorganizowanych grup przestępczych lub armii i agencji wywiadowczych chcących zdobyć poufne informacje. Albo chcących je zniszczyć.

Akceptacja dla tego typu rozwiązań jest zaskakująco wysoka.

Cyfrowa WWWojenka

Światowe badanie Sophos przeprowadzone wśród użytkowników komputerów przyniosło alarmujące wyniki w kwestii międzynarodowego cyber-szpiegostwa.

Respondenci byli pytani, czy uważają szpiegostwo za pośrednictwem hackingu lub ataków malware (przy wykorzystaniu specjalnego oprogramowania) za akceptowalną praktykę, oraz czy sieci komputerowe prywatnych firm w innych krajach powinny być dozwolone.

Reklama

1 na 14 respondentów uważa, że paraliżujące ataki przeciwko innemu państwu, a w szczególności na strony internetowe odpowiedzialne za infrastrukturę i finanse, są do przyjęcia w czasie pokoju.

Natomiast 32 proc. uważa, że kraje powinny mieć prawo do instalacji złośliwego oprogramowania i włamywania się do prywatnych firm zagranicznych dla korzyści ekonomicznych.

"Operacja Aurora", która po raz pierwszy ujrzała światło dzienne na początku roku, skutkowała oskarżeniem Google przeciwko chińskim hakerom odpowiedzialnym za atak na serwery, wyszukiwarki i 30 innych amerykańskich firm. To bardzo jasny sygnał początku nowej ery malware.

- Może dziwić, że tak wielu ludzi uważa, że korzystanie z internetu, jako narzędzia do szpiegowania, a nawet jako broni, jest praktyką do przyjęcia - powiedział Graham Cluley, starszy konsultant ds. technologii w Sophos. - Dając zielone światło dla tego rodzaju działalności, ty też musisz się liczyć z konsekwencjami. Może twoja firma będzie następną, która zetknie się z zagranicznymi siłami? - przestrzega Cluley.

Maleware kontra karabiny

- Hacking oraz moda na pisanie wirusów rozpoczęły się jako hobby, często po to, by programista mógł pokazać swoje umiejętności, niż wyrządzić poważne szkody - kontynuuje Cluley. - Później to hobby stało się zorganizowaną działalnością przestępczą z dużymi kwotami pieniędzy, a teraz, w 2010, można stwierdzić, że trzecim motywem jest wykorzystywanie malware i internetu w celu uzyskania komercyjnych, politycznych i militarnych korzyści.

USA są nadal numerem jeden pod względem ilości stron internetowych, na których można znaleźć malware. Są to witryny stworzone z zamiarem zainfekowania użytkowników, a także strony internetowe zaatakowane przez hakerów, którzy wykorzystują niedozwolone techniki optymalizacji wyników wyszukiwania, by zwiększyć ruch na zainfekowanych stronach.

Chociaż w powszechnej opinii, stosowanie ekstensywnych środków militarnych jest często uważane za złe i zbyteczne, to wykorzystywanie technologii telekomunikacyjnych do siania zamętu w szeregach wroga nie jest już postrzegane jako naganne.

Tymczasem cyberwojna może wyrządzić o wiele gorsze i o wiele bardziej długotrwałe szkody. Jak choćby w 2005 roku w Brazylii - seria cyberataków pozbawiła prądu trzy miasta znajdujące się na północ od Rio de Janeiro. Dwa lata później powtórzono ten sam scenariusz, pozbawiając prądu 3 miliony mieszkańców stanu Espirito Santo.

Wiadomo, że za atakiem stoją hakerzy, ale motywy ich działania pozostają zagadką do dziś.

-----

Lista 10 krajów dających światu najwięcej szkodliwego oprogramowania w okresie od stycznia do czerwca 2010:

Stany Zjednoczone 42,29 proc.

Chiny 10,75 proc.

Rosja 6,13 proc.

Niemcy 4,08 proc.

Francja 3,92 proc.

Wielka Brytania 2,41proc.

Włochy 2,09 proc.

Holandia 1,76 proc.

Turcja 1,74 proc.

Iran 1,53 proc.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy