Więcej to drożej?
Wydawać by się mogło, że tort zwany "polskim rynkiem sieci komórkowych" jest już dawno podzielony i... zjedzony, i że nic się na nim nie zmieni. Trzej operatorzy (Era,Idea i Plus) mniej więcej po równo podzielili między siebie około 18 milionów polskich abonentów komórek i oficjalnie walcząc ze sobą - nieoficjalnie trzymają wszystko silną ręką. A taki monopol dla użytkowników nie jest korzystny. Tymczasem po wejściu Polski do Unii Europejskiej rynek telekomunikacyjny powinien zostać zliberalizowany. I to nie tylko w kwestii telefonów stacjonarnych, ale również i w komórkach. Pierwszy nieśmiały krok uczynił URTiP zapowiadając przetarg na nowe częstotliwości. Ale czy przyczyni się to do obniżek cen za połączenia?
W przetargu mają zostać wyłonieni dwaj nowi operatorzy sieci GSM oraz jeden operator sieci UMTS. Tylko... czy na pewno będą to nowi operatorzy? Sieć GSM jest wprawdzie kurą znoszącą złote jajka, ale wcześniej trzeba w nią zainwestować bardzo duże pieniądze. W sieć UMTS - jeszcze więcej. Na dodatek - bez gwarancji sukcesu. Przyzwyczajenie jest bowiem drugą naturą Polaków, którzy - narzekając na swojego operatora - nie robią nic, aby go zmienić.
URTiP chce się zabezpieczyć przed opisanymi wyżej niebezpieczeństwami. W tym celu cena wywoławcza w przetargu ma być symboliczna (rzędu kilku milionów złotych), zaś "nowi" inwestorzy nie mogą mieć powiązań kapitałowych z obecnymi operatorami. Ten drugi warunek jest jednak bardzo łatwy do obejścia. Wystarczy stworzyć łańcuszek firm pozornie niezależnych i przekazywać między nimi kapitał tak, aby nikt się w tych machinacjach nie połapał. A powiązania kapitałowe można zastąpić - z dobrym skutkiem - powiązaniami politycznymi.
Załóżmy jednak, że w wyniku przetargu na rynek GSM wejdzie dwóch nowych graczy. Zainteresowani są głównie konkurujący dotąd z TP SA operatorzy stacjonarni:: Netia, Dialog, Sferia, Tele2 i TeliaSonera. Czy wtedy będzie taniej? Mimo entuzjastycznych zapowiedzi URTiP i pretendentów do częstotliwości - śmiem twierdzić, że nie.
Już teraz zresztą widać, że obecni operatorzy nie popuszczą. Era mocno skrytykowała zapowiadane warunki przetargu. Zdaniem dyr. Rogalskiego z Ery, mogą one spowodować wygranie przetargu przez firmę słabą, która nie będzie w stanie zapewnić odpowiedniej jakości usług. A to spowoduje, że potencjalni klienci szybko się odwrócą, wracając do starych sprawdzonych operatorów, którzy wprawdzie przyciągną ich nowymi promocjami, ale w ostatecznym rozrachunku i tak ściągną zaplanowany haracz za połączenia.
Stanisław Skrodzki z Idei twierdzi wręcz, że dopuszczenie kolejnych operatorów spowolni inwestycję w sieć GSM w Polsce, dotychczasowym operatorom spadną bowiem zyski i nie będą mieć pieniędzy na rozbudowę infrastruktury. Alternatywą jest oczywiście podniesienie cen, ale w kraju, w którym połączenia komórkowe należą do jednych z najdroższych, takie rozwiązanie mogłoby mieć poważne konsekwencje.
Najlepszym dowodem tego, jak "trójca" boi się konkurencji jest los operatorów wirtualnych. URTiP wydał już ponad 20 takich koncesji, jednak Era, Idea i Plus nie chcą im udostępnić sieci (co jest warunkiem podjęcia działalności), a ponieważ "wirtualnych" nie stać na stworzenie swojej sieci, ich koncesje pozostają na papierze.
Jedyną szansą jest to, że w przetargu pojawi się bardzo silna i bogata firma, jak było na rynku brytyjskim. Hutchinson Whampoa wchodząc na ten rynek jako czwarty operator, zaproponował kilkukrotnie niższe opłaty za rozmowy telefoniczne, co wymusiło na pozostałej trójce obniżki. Do tego jednak nasi obecni operatorzy nie dopuszczą. Ułatwiają im to powiązania polityczno-kapitałowe oraz zniechęcenie inwestorów zagranicznych biurokracją i łapówkarstwem panującym w Polsce. Już teraz wyciągane są nieprawdopodobne "dowody" typu ostatniego zarządzenia byłego ministra Szyszki, który wsławił się roztaczaniem tajnego parasola ochronnego nad TP SA.
To świadczy o tym, że operatorzy nie zechcą nikogo nowego do "tortu" dopuścić.
Jeśli przetarg nie wyłoni nowych operatorów, zgodnie z prawem nastąpi kolejny, w którym całą pulę zgarną już obecni operatorzy. Graboś nie może zabronić im udziału w przetargu, ma jednak prawo unieważnić ich oferty. Niemniej taki krok wywołałoby wojnę, a każda wojna kosztuje. Ofiarami w tej walce byliby abonenci. Operatorzy koszty przepychanek prawnych wliczyliby bowiem w ceny połączeń.
W Polsce ceny połączeń za rozmowy w telefonii komórkowej, mimo tegorocznych obniżek stawek dla telefonów na kartę, są dalej jednymi z najwyższych w grupie 30 państw OECD, a telefonia komórkowa jest najmniej rozpowszechniona wśród krajów Unii Europejskiej. Z zaledwie 50 komórkami na stu mieszkańców zajmujemy ostatnie miejsce w Unii - tu średnia wynosi 85 - informuje Gazeta Wyborcza. Nic nie wskazuje na to, że w krótkim czasie będzie taniej. Ale - na zakończenie - jeden pozytywny akcent. Istnieją duże szanse na to, że "w imię spokoju" na rynku operatorów pozostanie status quo i obecne stawki. A zatem drożej nie będzie. Tylko, czy to powód aby się cieszyć?
Najlepszym rozwiązaniem, z punktu widzenia użytkownika sieci komórkowej, byłoby wprowadzenie jako kryterium przetargu nie kwoty "za licencję" (skoro i tak ma być śmiesznie niska, to Skarb Państwa niewiele na tym straci), a maksymalnej stawki za połączenie, przy czym wygrywałaby ta najniższa. Ale na takie rozwiązanie, wynajdując wiele powodów przeciwko, nie zgodzą się ani uczestnicy przetargu, ani URTiP.