Cud na Mount Everest. Beck Weathers wrócił do żywych
Wydawało się, że nie ma dla niego ratunku. Beck Weathers został uznany za zmarłego, o zgonie poinformowano żonę i dzieci mężczyzny. Ale 49-latek z Dallas przetrwał katastrofę na Mount Everest i o własnych siłach zszedł do obozu.
To była jedna z największych tragedii, jakie wydarzyły się na najwyższej górze świata, a jednocześnie ostrzeżenie, że wyprawy komercyjne w Himalaje i Karakorum mogą być śmiertelnie niebezpieczne dla ich uczestników, pragnących za wszelką cenę zdobyć szczyt, mimo niewielkich kwalifikacji górskich.
10 maja 1996 roku z obozu IV na Przełęczy Południowej w kierunku wierzchołka wznoszącego się 8848 m n.p.m. Mount Everestu wyruszyły trzy ekspedycje: przewodnicy i klienci firm Adventure Consultants i Mountain Madness oraz ekipa finansowana przez rządy Tajwanu i Indii.
Na pierwsze problemy natknęli się przy słynnym Uskoku Hillary’ego. Okazało się, że nie ma lin poręczowych, bez których wspinacze-amatorzy sobie nie poradzą. A było ich tego dnia pod szczytem sporo, bo aż 33. Poręczowanie zajęło trochę czasu i spowodowało opóźnienia. Czas był o tyle ważny, że zdobycie szczytu po godzinie 14 oznaczało powrót do obozu w nocy.
"Śpij dobrze, kochanie"
Kiedy część grupy znajdowała się na szczycie, rozpętała się burza śnieżna. Nawałnica znacznie ograniczyła widoczność, utrudniając wspinaczom bezpieczne zejście do "czwórki". Następne godziny przerodziły się w piekło i walkę o przetrwanie. Zginęło wówczas osiem osób, w tym Rob Hall, przewodnik z Adventure Consultants.
Mężczyzna zmarł 11 maja. Przed śmiercią poprosił bazę o połączenie przez telefon satelitarny z żoną Jan Arnold. "Śpij dobrze, kochanie. Nie martw się za bardzo" - powiedział małżonce podczas ich ostatniej rozmowy.
Wydawało się, że ofiar dramatu na najwyższej górze świata będzie nie osiem, tylko dziewięć. Beck Weathers, jeden z uczestników wyprawy Roba Halla, kilkukrotnie uniknął jednak śmierci.
Zaczął tracić wzrok
49-letni lekarz z Dallas zamarzył sobie, że stanie na szczycie Mount Everestu. Nie był zupełnym amatorem, sporo chodził po górach, ale nigdy wcześniej nie zmierzył się ze szczytem mierzącym ponad osiem tysięcy metrów.
Właśnie na tej wysokości mężczyzna zaczął tracić wzrok. Wpływ na pogorszenie się stanu zdrowia wspinacza miało niskie ciśnienie, we znaki dała się także dawna operacja rogówki. Beck Weathers skontaktował się z Robem Hallem, poprosił go o pomoc. Przewodnik obiecał, że po niego zejdzie, ale póki co miał nie ruszać się z miejsca i czekać na wsparcie.
Później przyszła wspomniana już burza śnieżna.
Mogli pomóc nielicznym
Co prawda do 49-latka doszedł inny przewodnik Mike Groom, doprowadził go nawet do większej grupy wspinaczy, ale w pewnym momencie wyczerpany Teksańczyk stracił przytomność. W nocy do wspinaczy dotarli ratownicy. Mogli pomóc tylko tym, którzy mieli największe szanse na przeżycie.
Dzień później kolejna ekipa ratunkowa dotarła do Amerykanina i towarzyszącej mu Japonki. Ich stan został oceniony jako bardzo zły. 49-latek miał liczne odmrożenia i ledwo wyczuwalny puls. Ratownicy nie dali im szans na przetrwanie i zostawili na górze. Japonka chwilę potem umarła. O śmierci męża została powiadomiona również żona Becka Weathersa. Kobieta poinformowała o tym fakcie dzieci.
Ale ich ojciec, niczym Indianin w słynnej reklamie pewnego batonika, stwierdził, że jeszcze nie czas na śmierć. W sobie znany sposób odzyskał przytomność i tyle sił, by dostać się do obozu. 90 minut później dotarł na miejsce. Od zaskoczonych ratowników dostał tlen i ciepły śpiwór. Radość była jednak połowiczna. Nikt nie zakładał, że przeżyje najbliższą noc.
Cudowne ocalenie męża
Ten jednak po raz kolejny pokazał niezwykłą odporność organizmu. Nie dość, że przeżył (mimo zniszczenia namiotu) nocleg, to jeszcze mógł się ruszać. Z pomocą innych wspinaczy dostał się do niżej położonego obozu (na tak wysokiej górze zakłada się ich kilka).
Szanse na przeżycie mężczyzny wzrosły, ale z tak poważnymi odmrożeniami nie był w stanie samodzielnie pokonać lodospadu Khumbu, dzielącego go od obozu bazowego.
Żona, powiadomiona o cudownym ocaleniu męża, zorganizowała jednak helikopter ratunkowy. Operacja była wyjątkowo karkołomna. Ze względu na rozrzedzone powietrze mało który pilot zgodziłby się na lot na wysokość ponad 6000 m n.p.m. Ryzyko podjął dopiero Nepalczyk Madan Khatri Chhetri.
Wrócił do pracy w zawodzie
Kiedy dotarł śmigłowiec, Amerykanin najpierw poprosił o przetransportowanie wspinacza z Tajlandii, który był w gorszym stanie od niego. Później sam trafił do szpitala. Przeżył, chociaż lekarze musieli amputować mu prawą rękę, a także części stóp, palce lewej ręki i nos (później zrekonstruowany).
Po rehabilitacji Beck Weathers wrócił do pracy w zawodzie. Był również mówcą motywacyjnym.
Na podstawie wydarzeń z maja 1996 roku powstał film pt. "Everest", a także kilka książek. Jedną z nich - "Wszystko za Everest" - napisał Jon Krakauer, reporter, który był członkiem feralnej wyprawy kierowanej przez Roba Halla.
***
Zobacz także: