Freeletics - fenomen wolnej atletyki podbija świat
Park, boisko, sala gimnastyczna, plac zabaw, przydomowy ogródek - wierz lub nie, ale to właśnie tam możesz osiągnąć życiową formę. O ile dołączysz do setek, a może i tysięcy osób uprawiających freeletics. Czym jest ten nowy rodzaj aktywności fizycznej? Na czym polega? Czego potrzebujemy, aby rozpocząć treningi? Spróbujemy to wam pokrótce wyjaśnić.
Freeletics to rodzaj ćwiczeń fizycznych o dużej intensywności, które wykonujemy wykorzystując jedynie masę własnego ciała. Niepotrzebne nam zatem drogie przyrządy i akcesoria treningowe. Sztangi, atlasy, hantle, kettle, stepery czy bieżnie zostawmy innym. Nam wystarczy dosłownie kilka metrów kwadratowych przestrzeni w parku, na placu zabaw czy w przydomowym ogródku i już można rozpocząć drogę do chwały i formy, o jakiej nawet nie śmieliśmy marzyć.
Do uprawiania freeletics nie są nam potrzebne żadne skomplikowane przyrządy. Wystarczy zapewniający swobodę ruchów strój i mata, która ułatwi ćwiczenia, jeśli trenujemy na przykład na betonowej nawierzchni. Oprócz tego freeletics wymaga od nas jedynie odrobiny wolnego czasu, no i oczywiście motywacji. Bo przecież od niej się wszystko zaczyna.Dużą zaletą freeletics jest fakt, że trenujący mają naprawdę ogromną dowolność. Trening może trwać kilkanaście lub kilkadziesiąt minut. Można ćwiczyć samemu albo w grupie. W sali lub pod gołym niebem. Zasada jest tylko jedna: wszystkie ćwiczenia wykonujesz jak najszybciej potrafisz, z maksymalnym zaangażowaniem.
Dlaczego tak? To proste. Duża intensywność treningu sprawia, że w skondensowanym czasie podejmujemy naprawdę spory wysiłek, który - powtarzany regularnie - może przynieść spektakularne efekty. Na początku nie wytrzymasz zbyt wielu serii, lecz po kilku tygodniach odczujesz różnicę...
Uprzedzając pytania, odpowiemy na kilka zadawanych najczęściej...Czy po pierwszym treningu będę wykończony? I to jeszcze jak!Czy będą bolały mnie mięśnie? Oczywiście.Czy będę wyglądał lepiej? Gwarantowane!Czy będę czuł się lepiej? O tak!
Freeletics w obecnej formie narodził się w Niemczech (Monachium) i to tam powstały pierwsze grupy ćwiczących. Duży udział w rozpropagowaniu tego stylu treningowego miał niejaki Levent Oz, którego wideo za pośrednictwem serwisu YouTube obejrzało już ponad 4 miliony osób. Ten niepozorny, lekko otyły student w 15 tygodni przeistoczył się w atletycznie zbudowanego mężczyznę, ćwicząc według instrukcji twórców freeletics.
W jego ślady poszli kolejni, a za nimi następni. Na YouTube zaczęły się pojawiać kolejne filmy publikowane przez zachwyconych efektami fanów freeletics. Z naśladowców Leventa stali się jego rywalami, prowadzącymi za pośrednictwem internetu pasjonującą walkę korespondencyjną. Kilkakrotnie zdarzyło się, że początkujący w branży freeletics po kilkunastu tygodniach treningów z żółtodziobów przeistaczali się w... instruktorów. Gromadzili wokół siebie grupy ludzi, którzy również chcieli za sprawą wolnej atletyki odmienić swoje życie. Obecnie oficjalne grupy zrzeszające fanów freeletics istnieją w wielu niemieckich miastach, a także w Austrii, Wielkiej Brytanii, Turcji, USA i Meksyku.
Dołączenie do jednej z takich grup wydaje się najlepszym rozwiązaniem. Trenujemy pod okiem kogoś, kto wcześniej sam przeszedł drogę, którą my zamierzamy przejść. Możemy zatem liczyć na fachowe porady, sugestie, no i dodatkową mobilizację.
Nie bez znaczenia jest fakt, że taki trening grupowy redukuje koszty niemal do zera. Odpada bowiem opłata za ściągnięcie aplikacji treningowej, która podpowiada nam program ćwiczeń i oblicza. Co prawda pierwszą rozpiskę otrzymuje się za darmo, lecz za kolejne, a także za dietę, trzeba już płacić.
Większość opinii na temat freeletics, jakie znaleźliśmy w sieci, nie różni się wiele od siebie. Najgorsze oczywiście są początki. Mięśnie palą, pieką, a nieposłuszne ciało nie chce współpracować. Zakwasy są trudne do zniesienia, co utrudnia regularne ćwiczenia w pierwszych dniach. "Najpierw czujesz, że umierasz. Ale to znaczy, że rodzisz się na nowo" - podpowiadają specjaliści od freeletics.Potem jednak organizm przyzwyczaja się do obciążeń, a efekty treningów stają się widoczne. To mobilizuje do pracy jeszcze bardziej. W pewnym momencie ciężka praca staje się zabawą. To znak, że sumiennie wykonywaliśmy wszystkie zalecenia i jesteśmy na ostatniej prostej. Potem pozostanie nam już najprzyjemniejszy etap - zdjęciowa sesja toples i porównanie, jak zmieniło się nasze ciało przez ostatnie 15 tygodni.
"Uwierzcie, nawet jeśli teraz wydaje wam się to śmieszne, gdy zobaczycie efekty, też będziecie chcieli podzielić się nimi ze światem" - mówi Thomas z Monachium, jeden z regularnie uprawiających wolną atletykę. - Bo nie chodzi o to, żeby opowiadać o swoich marzeniach, lecz o to, by pokazać, że się je spełnia" - dodaje.