Paper Girls i Giant Days: Kontynuacje nie zawodzą!
"Girl Power!" - chce się krzyknąć po lekturze albumów serii Paper Girls i Giant Days oznaczonymi cyfrą 2. Komiksy nie dla facetów? W żadnym wypadku!
Wzorowy sequel
Roznosicielki gazet powracają do przyszłości - i to dosłownie. Erin, MacKenzie i Tiffany trafiły do odległego z perspektywy połowy lat 80. roku 2016.
Pierwszy album był niesłusznie stygmatyzowany za podobieństwo do serialu Stranger Things (chociaż ukazał się rok wcześniej od hitowego dzieła Netfliksa), drugi nie będzie miał tego problemu.
Przedziwna podróż w czasie jest tu pretekstem zarówno do wariackich motywów rodem z japońskich filmów o ogromnych potworach, jak i "twardszego" science fiction. Jednak przede wszystkim Paper Girls wciąż są cholernie dobrą opowieścią o dorastaniu. Konfrontacja bohaterek z przyszłością - a naszą teraźniejszością - to sprytny zabieg, by przestudiować ich charaktery oraz poddać je próbie.
Jak wpływa na życie spotkanie o 30 lat starszej wersji samego siebie? To tylko jedno z pytań stawianych przez autora w czasie tej emocjonującej, ale i emocjonalnej podróży.
Drugi tom kończy się tak, że niemal odruchowo sięgamy ręką po kolejną część... tyle że pojawi się ona w sklepach dopiero za kilka miesięcy. Faktyczna podróż w czasie byłaby najlepszą opcją, ale ponowna lektura zilustrowanego przez Cliffa Chianga albumu to bardziej niż ciekawa alternatywa.
Komedia nie ma płci
Giant Days jest na tyle "dziewczyńskie" na ile za takie uważacie dobrze napisane komedie, w których pierwsze skrzypce grają wątki nie tylko damsko-męskie. Susan, Esther i Daisy powracają, a wraz z nimi wszelkie dramy, jakie tylko mogą spotkać osoby będące na studiach. Drugi album serii Johna Allisona zilustrowany przez Max Sarin i Lissę Traiman to może i więcej tego samego, ale takiej "dokładce" nie sposób odmówić.Na tyle komiksu wydawca nie bez przyczyny napisał "niesamowicie życiowy", bo chyba nic nie oddaje jego charakteru lepiej niż te dwa słowa. Przedstawione w tomie drugim historie są oczywiście sporo "dośmieszone", ale Allison nigdy nie traci kontaktu z rzeczywistością, z którą może - momentami bardzo silnie - utożsamić się czytelnik. Otwierająca komiks opowieść o przygotowaniach do wydziałowego balu przedstawiona z perspektywy posiadaczy chromosomu Y, jak i pozbawionych go protagonistek jest tego najlepszym przykładem.
Nie wstydzącego się swoich webowych korzeni dzieło można potraktować jako papierowy odpowiednik "feel good movie" - filmu, po obejrzeniu którego z miejsca poprawia nam się humor. Giant Days nie jest zmieniającym oblicze komiksowego świata albumem. Jednak bez niego nie byłby on tak przyjemnym miejscem.Michał Ostasz