"To nie martwi są problemem, tylko żywi". Kulisy pracy detektywa [WYWIAD]
Poszukiwanie groźnych przestępców to często niebezpieczna gra, w której kluczową rolę odkrywają detektywi i policjanci wydziału dochodzeniowo-śledczego. Ich praca skrywa wiele tajemnic. W rozmowie dla Geekweeka zdradza je Steve Keogh, który 12 lat pracował jako detektyw ds. zabójstw w brytyjskim Metropolitan Police. Tłumaczy, jakie śledztwa są najtrudniejsze, jak naprawdę niewiele ludzie wiedzą o głośnych śledztwach z mediów i dlaczego paradoksalnie najwięcej trudności detektywowi może przynieść obcowanie z żywymi osobami, zamiast z martwymi.
Steve Keogh zdradza więcej kulis swojej pracy w serii "Sekrety detektywa śledczego", którą możecie oglądać od 20 maja na kanale CBS Reality o godzinie 21.00.
Marcin Jabłoński: Istnieje taki amerykański program dokumentalny "48 hours", którego założeniem jest, że po upływie 48 godzin rozwiązanie śledztwa staje się już mało prawdopodobne. Czy to prawda?
Steven Keogh: - Niekoniecznie. Jednak czas na samym wstępie śledztwa faktycznie odgrywa ogromną rolę i ma wpływ na jego przebieg czy nawet rozwiązanie. W Wielkiej Brytanii nie mamy pojęcia "48 hours", ale istnieje tzw. "golden hour" czyli złota godzina.
Trochę przewrotna nazwa, bo to zwykle kilka godzin, tuż po np. zabójstwie. To w tym czasie detektyw musi zebrać wiele podstawowych dowodów, które mogą być dostępne tylko w tych pierwszych godzinach. Mowa tu np. o świadkach, którzy wtedy są często zebrani w jednym miejscu i mają najświeższą pamięć dotyczącą zdarzenia.
Czyli wykorzystania jak najlepiej materiału dowodowego, którego w jednym miejscu może być najwięcej tuż po takim zabójstwie...
- Tak, bo w większości przypadków taki materiał może się zwyczajnie zgubić w ciągu paru godzin. Możliwe, że nóż, którym popełniono zbrodnię, zostanie gdzieś zabrany. Albo świadek mający wiedzę o przestępcy gdzieś wyjedzie.
To inna sprawa niż np. kamery uliczne. One kasują nagrany materiał po 28 dniach. W przypadku śladów z miejsca przestępstwa nie mamy takiego komfortu. Dlatego policjanci śledczy muszą je zawsze zebrać i zabezpieczyć najszybciej i najlepiej jak mogą. Bez tego mogą przepaść bardzo ważne informacje, które wpłynęłyby na to, czy sprawa zostanie rozwiązana, czy nie.
A ile standardowo zajmuje rozwiązanie sprawy morderstwa?
- Tego nie da się tak dokładnie zmierzyć, bo nie ma czegoś takiego jak "standardowy" czas śledztwa. Podczas mojej pracy często udawało nam się rozwiązać sprawę w ciągu paru tygodni. Zdarzały się sytuacje, gdy po pojawieniu się policji na miejscu przestępstwa, sprawca był na miejscu wraz ze wszystkimi dowodami, mówiącymi, że to on. Tu więc nawet śledztwa nie było. A zdarzały się przypadki wielotygodniowych i trudnych poszukiwań, czy spraw do dziś niewyjaśnionych.
Przy czasie rozwiązania sprawy ważne jest też to, że najwięcej zasobów i pracy wykorzystuje się w pierwszych paru tygodniach śledztwa. Dzieje się tak, bo zespoły śledczych nie zajmują się tylko jedną sprawą. Jeżeli od sześciu tygodni badają jedno morderstwo i nagle dostają drugą sprawę, naturalnie przenoszą swoją pracę na nowszy przypadek, który ma większe szanse rozwiązania.
Jakie śledztwa były dla Ciebie najtrudniejsze?
- Wszystkie, w których to dzieci były ofiarami. Jako detektyw wydziału śledczego przyzwyczajasz się do przemocy, do trupów i do nieraz brutalnych obrazów na miejscu zbrodni. Jednak zawsze przestępstwo, które dotyczy dzieci... to po prostu boli jako człowieka. Myślę, że nawet odpowiednie szkolenie czy lata doświadczenia mogą nie przygotować do rozwiązywania takich przestępstw.
Czy w takich przypadkach szczególnie bolesny jest kontakt z bliskimi ofiar jak rodzice, którzy dopiero co stracili dziecko, a muszą zostać wypytani o możliwe informacje potrzebne do śledztwa?
- Absolutnie. Gdy zwykle myślimy o najtrudniejszych rzeczach w prowadzeniu śledztwa w sprawie zabójstwa, skupiamy się na trupach. Jednak dla mnie osobiście kontakt z żywymi był jeszcze trudniejszy. Kontakt z rodzinami, które właśnie straciły swoich bliskich.
W brytyjskiej policji mamy nawet specjalnych funkcjonariuszy nazywanych "family liaison oficer" (pol. oficer ds. kontaktów z rodziną). To oni są przedstawiani bliskim ofiary i to oni mają z nimi bezpośrednią komunikację przez cały czas prowadzenia śledztwa.
Chodzi w tym jednakowo o okazanie wsparcia bliskim ofiary, ale także pozyskanie kluczowych informacji. Wiele morderstw jest w jakimś stopniu związana z życiem ofiary, z którego można wyciągnąć wskazówki do śledztwa. Ich najlepszym źródłem są właśnie bliscy.
Jednak pozyskanie informacji od bliskich ma miejsce w momencie, gdy są w żałobie. Jako oficer odpowiadający za kontakt z rodziną mierzysz się z zachowaniem balansu. Z jednej strony masz swoje śledztwo, przy którym liczy się czas i aby znaleźć wskazówki, musisz zadać prywatne pytania bliskim zabitego. Z drugiej ci bliscy są po prostu psychicznie zniszczeni. Trudność tego balansu polega na proporcji między dobrem sprawy a ludzkim szacunkiem do czyjejś żałoby.
Jaka cecha charakteru jest najważniejsza w pracy policjanta wydziału śledczego?
- Myślę, że podstawowo to umiejętność komunikacji. Lwia część informacji zebranych podczas śledztwa pochodzi od ludzi. A w ich przypadku jest wiele zmiennych, które sprawiają, że trudno te informacje zdobyć. Czasem nie chcą ich udzielić, bo są straumatyzowani. Czasem się boją. Czasem myślą, że ich informacje i tak są niewartościowe dla sprawy. A czasem po prostu nie chcą udzielić takich informacji. Więc umiejętność komunikacji i dotarcia do różnych ludzi, w różnych sytuacjach, jest najważniejsza w pracy detektywa.
W swojej pracy zajmowałeś się także znacznie większymi sprawami o statusie zagrożenia narodowego jak śledztwo przy zamachach terrorystycznych w Londynie 2005. Czym takie sprawy mogą różnić się od "prywatnych" morderstw?
- Przede wszystkim skalą i liczbą ludzi pracujących i zamieszanych w sprawę. W przypadku takiego morderstwa, na miejscu zbrodni w pierwszych godzinach może być 20 osób. W przypadku zamachów w Londynie 2005 roku było to ponad 2000 osób. I wśród tych 2000 osób są funkcjonariusze służb porządkowych, wykonujący różne zadania, są świadkowie, którzy mogą dać różne informacje co do wydarzenia i jest niezliczona masa dowodów, które mogą zostać pominięte.
Jak dużą presję odczuwałeś podczas takiego śledztwa, gdy musiałeś uchwycić groźnego przestępcę, który mógł być zagrożeniem dla kolejnych osób, w tym dla Ciebie?
- Tutaj rozróżniłbym te zagrożenia. W przypadku nieuchwytnego przestępcy, co do którego mamy podejrzenia, że jest agresywny i może kogoś skrzywdzić podczas pościgu, to ta presja na funkcjonariuszach jest niezwykle duża. Jednak pod względem personalnym osobiście nigdy nie czułem się zagrożony. Nigdy nie czułem presji, że może coś mi się stać na służbie.
W Wielkiej Brytanii policjanci nie noszą broni palnej i też nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek jej potrzebował. I szczerze rzadko kiedy brytyjski policjant mógłby się czuć zagrożony, bo zwykle podczas ujmowania nawet groźnych sprawców w Wielkiej Brytanii, ci nie stawiają oporu.
Nie jest jak na filmach, że przestępcy nagle krzyczą "nie weźmiecie mnie żywcem" i wręcz walczą z policją?
- Zwykle tak to nie wygląda. Jeżeli już chcą strzelać, to po to aby uciec, a nie żeby kogoś skrzywdzić. Aresztowałem setki przestępców w swojej karierze i żaden nie chciał mnie zranić lub zabić. Może po prostu miałem szczęście...
Jakie wsparcie może przynieść rozwój technologiczny w kontekście np. sztucznej inteligencji dla detektywów i policjantów śledczych?
- Myślę, że jeśli mowa o sztucznej inteligencji, to może ona pomóc w "przegrzebywaniu" się przez masę informacji, które nie raz występują przy prowadzaniu śledztw. Np. jeżeli znaleźliśmy telefon podejrzanego, to mógł on wcześniej "zaśmiecić" go masą bezużytecznych danych, które mają przykryć ważne dla nas informacje. Sztuczna inteligencja może więc pomóc w wyłapywaniu z takiej masy tych elementów, które są szczególnie ważne dla śledztwa.
Jeżeli chodzi o technologię, moim ulubionym materiałem dowodowym zawsze były telefony. Zbierają naprawdę wiele informacji o czyimś życiu. Wyobraź sobie, jak dużo wiedziałbym o tobie, gdybym miał dostęp do twojego telefonu. Masa informacji, jakie są schowane w tych urządzeniach, zawsze są cenne, niemniej ich zabezpieczenia stają się coraz cięższe i policjanci nie mogą uzyskać przez to tak łatwego dostępu do tych danych.
To w sumie kwestia prywatności. Faktycznie, gdybyś miał dostęp do mojego smartfona, wiedziałbyś o mnie wiele. Jednak ja nie chciałbym, abyś znał tyle rzeczy o mnie i każdy chyba nie lubi perspektywy łatwego dostępu do jego prywatnych danych. Nie tylko przestępcy.
- Oczywiście, tu nie ma dyskusji. To kwestia odwiecznego sporu pomiędzy ogólnym bezpieczeństwem a indywidualną prywatnością. Z perspektywy śledczego potrafi to jednak być niezwykle frustrujące, kiedy mamy telefon podejrzanego, na którym wiem, że mogą być istotne informacje. Ale jako policjant nie mogę uzyskać do nich dostępu, ze względu na wprowadzone zabezpieczenia prywatności, których nie możemy przejść, nawet dla dobra śledztwa.
Takie powiązanie wielu części ludzkiego życia z technologią np. dzięki smartfonom trochę utrudniło pracę śledczych...
- Może w niektórych przypadkach. Koniec końców policjantom uda się złamać zabezpieczenia i dobrać do informacji z takiego smartfona, choć zawsze chce się mieć do nich dostęp od razu. Zawsze jednak zostają "tradycyjne" źródła informacji w śledztwie: odciski palców, DNA czy kamery ulicznego monitoringu.
Przy tych ostatnich widać bardzo dobrze, jak rozwój technologii może pomóc w śledztwach. Gdy zaczynałem pracę jako detektyw wydziały śledczego, obraz z takich kamer był nieraz tragiczny. Dziś nie dość, że jest ich więcej, to jeszcze zapewniają doskonały obraz. Ostatecznie więc postęp technologiczny zdecydowanie ułatwia prowadzenie takich śledztw.
Niektóre ze spraw, zwłaszcza morderstwa, są bardzo medialne i redakcje ścigają się o kolejne informacje. Jak dużo rzeczy ukrywa się przed nimi podczas śledztwa?
- Nieraz wartość tego, co policja przekazuje mediom, stanowi kilka procent wszystkich informacji, jakie na ten moment mają funkcjonariusze. Celem jest dobro samego śledztwa.
Zakładamy, że sprawca śledzi media i próbuje oszacować, jak blisko policja jest podjęcia tropu. Dlatego do mediów zdradza się naprawdę niewiele. Istnieje tu także motyw psychologicznego wpływania na potencjalnych świadków. Ci czasem mogą budować swoją wiedzę na bazie przekazu medialnego i kopiować go w rozmowach z policją. A my podczas śledztwa chcemy tylko tego, co mają nowego do przekazania ci świadkowie.
A co z sytuacją, gdy to nie policja, a taki dociekliwy dziennikarz zdobędzie przełomowy dla śledztwa dowód?
- To może być trochę zaskakujące, ale jeśli dziennikarz ma nawet informacje, które mogą wskazać winnego, to sąd i tak może ich nie uznać. Wszystko dlatego, że dziennikarze nie muszą przestrzegać procedur śledztwa. Prawnicy ewentualnego oskarżonego mogą zwyczajnie stwierdzić, że taki dowód może nie zostać uznany w sądzie, bo istnieje podejrzenie, że nie został zdobyty w odpowiedni sposób.
Czyli sąd nie uzna takiego dowodu znalezionego i przedstawionego przez dziennikarza, bo automatycznie założy, że został zebrany w niewłaściwy sposób i może być obarczony jakimś błędem?
- Dokładnie i dotyczy to nie tylko dziennikarzy, lecz każdej osoby, która chce przedstawić dowód w śledztwie, a nie jest policjantem. Policjanci zawsze są zobowiązani, aby swoje dowody zdobywali bazując na szczegółowych procedurach, więc wobec nich nie ma podejrzeń.
Znajdując dowód, zawsze należy go przekazać policji, która oceni jego wiarygodność i wtedy przedstawi go przed sądem. Tylko wtedy może zostać uznany za ważny i przyczynić się do rozwiązania sprawy.