Dopaść Najdera

Informację o wydanym na siebie wyroku śmierci profesor Zdzisław Najder uczcił wraz z przyjacielem butelką szampana.

Był 28 maja 1983 roku. Zdzisław Najder siedział spokojnie w swoim mieszkaniu w Monachium, gdy otrzymał wiadomość, że Sąd Wojskowy w Warszawie wydał w jego sprawie wyrok. Najwyższy z możliwych - kary śmierci. "Bezspornie ustalono, że oskarżony Zdzisław Najder od dłuższego czasu pozostawał w kontaktach z wywiadem amerykańskim. Nieustalenie okresu, od którego datuje się ta współpraca, w niczym nie zmienia bytu przestępstwa [...] fakt nieustalenia, jakie wiadomości oskarżony przekazywał wywiadowi amerykańskiemu, nie zmienia również w niczym bytu przestępstwa", uzasadniali w kuriozalny sposób swoją decyzję sędziowie.

Reklama

"Trzeba to uczcić"

- Gościłem wówczas na kolacji kolegę z Radia Wolna Europa, historyka, Jana de Weydenthala - opowiada Najder. - Kiedy przekazałem mu tę wiadomość, zerwał się na równe nogi. Nie, nie ze strachu! Jan skoczył po szampana. Trzeba to było uczcić - dodaje.

Czy się bał? Nie. Spodziewał wyroku? Też nie. - Początkowo wydawało mi się, że to zwykła konsekwencja żmudnego działania mającego na celu zdyskredytowanie mnie, uniemożliwienie mi działalności politycznej. Jednak nie myślałem, że skażą mnie na śmierć. A już tym bardziej za zdradę stanu. Przecież ja nie miałem dostępu do żadnych tajemnic państwowych - wspomina.

Pierwsze represje

Śledząc akta procesu Najdera, można zrozumieć logikę działań władz PRL-u. Już w latach pięćdziesiątych, gdy nawiązał kontakty ze środowiskami emigracyjnymi w Paryżu i Londynie, interesowała się nim Służba Bezpieczeństwa. To wtedy zgodził się na dobrowolną współpracę. Jak wyjaśniał później, przez pewien czas starał się dezinformować w ten sposób SB. Pierwszych poważnych represji doświadczył w 1960 roku. Zwolniono go z pracy na Uniwersytecie Warszawskim na polecenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.

Przełomowy w opozycyjnej działalności Najdera był rok 1976. Podpisał się wówczas pod "Listem 101", sprzeciwiającym się projektowanym zmianom w konstytucji PRL. W tym samym roku założył Polskie Porozumienie Niepodległościowe, do którego wciągnął Jana Józefa Szczepańskiego, Jana Olszewskiego, Jana Zarańskiego, Wojciecha Karpińskiego, Wojciecha Roszkowskiego i spore grono innych znanych osób. W ciągu pięciu lat ogłosili pięćdziesiąt podziemnych publikacji. A w stanie wojennym, w lutym 1983 roku, został szefem Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. 29 kwietnia wystąpił ze swoim inauguracyjnym przemówieniem.

"Sami to podrzucili"

Tego samego dnia podpułkownik H. Połeć złożył notatkę urzędową, w której pisał o tym, że SB uzyskała sprawdzone informacje na temat współpracy Najdera z ośrodkami dywersji politycznej na Zachodzie. Mówiono w niej też o przekazywaniu danych o sytuacji w Polsce Instytutowi Literackiemu w Paryżu i Radiu Wolna Europa. Badacz literatury, jeden z najwybitniejszych znawców twórczości Conrada na świecie, miał wkrótce zostać posądzony o szpiegostwo.

Dowody znalazły się w domku letniskowym w Czarnym Bryńsku pod Brodnicą.

- To była historia jak z kiepskiego filmu szpiegowskiego. SB znalazła spreparowany kawałek węgla, który był skrytką na dokumenty potwierdzające moją działalność szpiegowską - opowiada profesor. - Potem okazało się, że sami to podrzucili. W skrytce w biurku, w której trzymałem alkohol, odkryli też inne, rzekomo kompromitujące, materiały - dodaje.

Schowek na tajne dokumenty

Historia skrytki jest symptomatyczna. Wykonał ją miejscowy stolarz, kuzyn szefowej lokalnej Służby Bezpieczeństwa. - Najciekawsze było to, że SB tak skoncentrowała się na podkładaniu dowodów, że zapomniała przeprowadzić dokładną rewizję - dodaje Najder. - W domku tym rzeczywiście miałem tajne dokumenty, było to archiwum Polskiego Porozumienia Niepodległościowego. Mieściło się jednak nie w skrytce, lecz w pudełku po czekoladkach Black Magic, które wetknąłem pod więźbę dachową - wyjaśnia.

Dowody miały uzasadnić późniejszy wyrok śmierci. Te o szpiegostwo były tak miałkie, że MSW zaczęło szukać innych, często kuriozalnych poszlak. W materiałach wskazujących na wrogą działalność opozycjonisty było nawet zdjęcie sprzed ambasady USA, w rozpiętym płaszczu i z parasolem. Wywiad dostarczył informacji o rzekomych kontaktach z CIA, prokurator zgromadził nagrania audycji RWE, których treść miała rzekomo wywołać niepokoje społeczne. Dowody były niekiedy groteskowe, na przykład ekspertyza wskazująca, że: "na podstawie dostępnych materiałów źródłowych nie można jednoznacznie ustalić szczegółów dotyczących związków Radia Wolna Europa ze służbami specjalnymi państw NATO. Ogólnie można stwierdzić, że takie powiązania muszą istnieć".

Wyrok śmierci miał zostać wykonany

Wyrok jednak zapadł. Czy władze PRL-u zamierzały go wykonać? - Tak. I choć nie ma na to fizycznych dowodów, to wiele poszlak wskazuje na to, że przygotowywano taki plan - twierdzi Henryk Piecuch, były pułkownik Wojsk Ochrony Pogranicza i Straży Granicznej, który napisał kilkanaście książek o działalności służb specjalnych w Polsce.

- Kilka tygodni po ogłoszeniu wyroku śmierci dostałem telefon, że może on zostać wykonany w Monachium - wspomina Najder. Wtedy życie szefa Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa zmieniło się diametralnie. Dostał ochronę, do radia musiał jeździć z kierowcą, z domu mógł się wymykać jedynie tylnym wyjściem. - Mieszkanie zostało naszpikowane czujnikami, urządzeniami alarmowymi. To było nieco groteskowe. Ochrona była bardziej na pokaz, ale musiałem poddawać się jej woli - wspomina.

Profesor zaznacza jednak od razu, że - o ile wie - sprawę rząd RFN potraktował poważnie. - Nieoficjalnymi kanałami polskie władze zostały podobno ostrzeżone, że jakakolwiek próba zabicia mnie lub porwania będzie traktowana jak sprawa międzynarodowa i że na terytorium RFN będę chroniony - mówi Najder.

Specsłużby nie żartowały

Władze niemieckie wiedziały doskonale, że nie mogą lekceważyć sprawy profesora. Przestrogą było wydarzenie z 21 lutego 1981 roku, kiedy to siedzibą Radia Wolna Europa wstrząsnęła eksplozja 20 kilogramów materiału wybuchowego. Zamachowcy wysadzili skrzydło, w którym funkcjonowała redakcja czechosłowacka. Nikt nie zginął, ale cztery osoby zostały ranne.

Straty wyceniono wówczas na dwa miliony dolarów. To wtedy rząd USA zadecydował o wzmocnieniu ochrony rozgłośni i jej pracowników. Zamach pokazał, jak zdecydowane były służby specjalne komunistycznych krajów. Mówiło się, że sprawcą eksplozji mógł być najsłynniejszy terrorysta tamtych czasów, Ilich Ramirez Sanchez, noszący pseudonim "Carlos", przez prasę nazywany Szakalem.

W 1985 roku Najder znów dostał ostrzeżenie. - Miałem na siebie uważać podczas wyjazdów zagranicznych. Otrzymałem informację, że mogę zostać uprowadzony we Włoszech - wspomina. W aktach MSW nie zachowały się żadne notatki świadczące o takich przygotowaniach. Badacze z Instytutu Pamięci Narodowej nie mogą znaleźć w ogóle materiałów dokumentujących działalność prowadzoną przeciwko profesorowi na Zachodzie.

Zdjęcie pewnego domu

Jest jednak pewien dowód, który dostarczył Henryk Piecuch. "W trakcie jednej z rozmów z wieloletnim funkcjonariuszem PRL-owskich organów bezpieczeństwa, generałem Władysławem Pożogą, zobaczyłem na jego biurku zdjęcie pewnego domu. Pożyczyłem je. Przedstawia ono letnią siedzibę Zdzisława Najdera w Burgundii.

Zrobił je wywiadowca. Polskie służby najwyraźniej dokonały rozpoznania terenu, gdzie mieszkał skazany na śmierć opozycjonista", nie ma wątpliwości autor książek o SB.

- Słyszałem z niezłych źródeł, że w latach osiemdziesiątych pewien rezydent polskiego wywiadu w Skandynawii, później bardzo gadatliwy dowódca jednostki specjalnej, przygotował plany porwania mnie - opowiada professor w swoim warszawskim gabinecie na Mokotowie.

O planowanych akcjach specjalnych miał mówić także Najderowi pułkownik Henryk Bosak, były wysoki rangą funkcjonariusz wywiadu PRL-u. - Moim zdaniem trudno byłoby mnie porwać we Francji - konkluduje Zdzisław Najder.

Statkiem do Polski

- Z informacji, które do mnie dotarły, wynika, że planowano mnie uśpić i przewieźć statkiem do Polski, by wykonać na mnie wyrok. Zachowała się notatka służbowa, w której napisano, ile ważę. Mogło tu chodzić o ustalenie ilości potrzebnego środka usypiającego. W tym czasie miały mnie jednak na oku także służby francuskie, które były bardzo skuteczne w neutralizowaniu komunistycznych działań - dowodem jest fakt, że paryska "Kultura" mogła przez 40 lat funkcjonować bez przeszkód w podmiejskim domu bez ochrony - mówi Najder.

W 1990 roku profesor Najder został uniewinniony, a dokładnie: wycofano wszelkie zarzuty przeciw niemu i zwrócono odebrane obywatelstwo. Do dziś historia planów dotyczących wykonania na nim wyroku śmierci owiana jest tajemnicą. Ostatnio wspomniał o nich agent wywiadu wojskowego Andrzej Madejczyk, pseudonym "Lakar" - ten sam, który wsławił się rozpracowaniem dominikanina Konrada Hejmy.

Oskar Berezowski

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: Francja | komunizm | Polska | Polska Rzeczpospolita Ludowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama