Dopaść Najdera
Informację o wydanym na siebie wyroku śmierci profesor Zdzisław Najder uczcił wraz z przyjacielem butelką szampana.
"Trzeba to uczcić"
Czy się bał? Nie. Spodziewał wyroku? Też nie. - Początkowo wydawało mi się, że to zwykła konsekwencja żmudnego działania mającego na celu zdyskredytowanie mnie, uniemożliwienie mi działalności politycznej. Jednak nie myślałem, że skażą mnie na śmierć. A już tym bardziej za zdradę stanu. Przecież ja nie miałem dostępu do żadnych tajemnic państwowych - wspomina.
Pierwsze represje
Przełomowy w opozycyjnej działalności Najdera był rok 1976. Podpisał się wówczas pod "Listem 101", sprzeciwiającym się projektowanym zmianom w konstytucji PRL. W tym samym roku założył Polskie Porozumienie Niepodległościowe, do którego wciągnął Jana Józefa Szczepańskiego, Jana Olszewskiego, Jana Zarańskiego, Wojciecha Karpińskiego, Wojciecha Roszkowskiego i spore grono innych znanych osób. W ciągu pięciu lat ogłosili pięćdziesiąt podziemnych publikacji. A w stanie wojennym, w lutym 1983 roku, został szefem Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. 29 kwietnia wystąpił ze swoim inauguracyjnym przemówieniem.
Dowody znalazły się w domku letniskowym w Czarnym Bryńsku pod Brodnicą.
- To była historia jak z kiepskiego filmu szpiegowskiego. SB znalazła spreparowany kawałek węgla, który był skrytką na dokumenty potwierdzające moją działalność szpiegowską - opowiada profesor. - Potem okazało się, że sami to podrzucili. W skrytce w biurku, w której trzymałem alkohol, odkryli też inne, rzekomo kompromitujące, materiały - dodaje.
Schowek na tajne dokumenty
Dowody miały uzasadnić późniejszy wyrok śmierci. Te o szpiegostwo były tak miałkie, że MSW zaczęło szukać innych, często kuriozalnych poszlak. W materiałach wskazujących na wrogą działalność opozycjonisty było nawet zdjęcie sprzed ambasady USA, w rozpiętym płaszczu i z parasolem. Wywiad dostarczył informacji o rzekomych kontaktach z CIA, prokurator zgromadził nagrania audycji RWE, których treść miała rzekomo wywołać niepokoje społeczne. Dowody były niekiedy groteskowe, na przykład ekspertyza wskazująca, że: "na podstawie dostępnych materiałów źródłowych nie można jednoznacznie ustalić szczegółów dotyczących związków Radia Wolna Europa ze służbami specjalnymi państw NATO. Ogólnie można stwierdzić, że takie powiązania muszą istnieć".
- Kilka tygodni po ogłoszeniu wyroku śmierci dostałem telefon, że może on zostać wykonany w Monachium - wspomina Najder. Wtedy życie szefa Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa zmieniło się diametralnie. Dostał ochronę, do radia musiał jeździć z kierowcą, z domu mógł się wymykać jedynie tylnym wyjściem. - Mieszkanie zostało naszpikowane czujnikami, urządzeniami alarmowymi. To było nieco groteskowe. Ochrona była bardziej na pokaz, ale musiałem poddawać się jej woli - wspomina.
Profesor zaznacza jednak od razu, że - o ile wie - sprawę rząd RFN potraktował poważnie. - Nieoficjalnymi kanałami polskie władze zostały podobno ostrzeżone, że jakakolwiek próba zabicia mnie lub porwania będzie traktowana jak sprawa międzynarodowa i że na terytorium RFN będę chroniony - mówi Najder.
Specsłużby nie żartowały
Straty wyceniono wówczas na dwa miliony dolarów. To wtedy rząd USA zadecydował o wzmocnieniu ochrony rozgłośni i jej pracowników. Zamach pokazał, jak zdecydowane były służby specjalne komunistycznych krajów. Mówiło się, że sprawcą eksplozji mógł być najsłynniejszy terrorysta tamtych czasów, Ilich Ramirez Sanchez, noszący pseudonim "Carlos", przez prasę nazywany Szakalem.
W 1985 roku Najder znów dostał ostrzeżenie. - Miałem na siebie uważać podczas wyjazdów zagranicznych. Otrzymałem informację, że mogę zostać uprowadzony we Włoszech - wspomina. W aktach MSW nie zachowały się żadne notatki świadczące o takich przygotowaniach. Badacze z Instytutu Pamięci Narodowej nie mogą znaleźć w ogóle materiałów dokumentujących działalność prowadzoną przeciwko profesorowi na Zachodzie.
Zrobił je wywiadowca. Polskie służby najwyraźniej dokonały rozpoznania terenu, gdzie mieszkał skazany na śmierć opozycjonista", nie ma wątpliwości autor książek o SB.
- Słyszałem z niezłych źródeł, że w latach osiemdziesiątych pewien rezydent polskiego wywiadu w Skandynawii, później bardzo gadatliwy dowódca jednostki specjalnej, przygotował plany porwania mnie - opowiada professor w swoim warszawskim gabinecie na Mokotowie.
O planowanych akcjach specjalnych miał mówić także Najderowi pułkownik Henryk Bosak, były wysoki rangą funkcjonariusz wywiadu PRL-u. - Moim zdaniem trudno byłoby mnie porwać we Francji - konkluduje Zdzisław Najder.
Statkiem do Polski
W 1990 roku profesor Najder został uniewinniony, a dokładnie: wycofano wszelkie zarzuty przeciw niemu i zwrócono odebrane obywatelstwo. Do dziś historia planów dotyczących wykonania na nim wyroku śmierci owiana jest tajemnicą. Ostatnio wspomniał o nich agent wywiadu wojskowego Andrzej Madejczyk, pseudonym "Lakar" - ten sam, który wsławił się rozpracowaniem dominikanina Konrada Hejmy.
Oskar Berezowski
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.