Eksperymenty z wiropłatami
Polska była jedynym państwem w Układzie Warszawskim, poza ZSRR, które skonstruowało własny śmigłowiec bojowy.
Pod koniec epoki gierkowskiej w Wojsku Polskim było niemal 400 śmigłowców różnych typów. Tym samym ich liczba w ciągu dwóch dekad powiększyła się stukrotnie - na początku zaledwie cztery maszyny zaprezentowano na Okęciu jako nowinki techniczne.
- Dzisiaj mogę powiedzieć, że piloci szkoleni w okresie, gdy budowałem lotnictwo Wojsk Lądowych, sprawdzili się w rzeczywistych działaniach wojennych na dowódczych stanowiskach w Iraku i Afganistanie - nie kryje dumy pułkownik pilot Kazimierz Pogorzelski, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych odpowiedzialny w lotnictwie Wojsk Lądowych za program rozwoju śmigłowców.W Polsce konstruowanie śmigłowców zaczęło się wkrótce po II wojnie światowej. W zniszczonym kraju projektowano kolejne prototypowe maszyny. I choć SP-GIL, BŻ-4 Żuk i zaopatrzony w silniczki na końcach łopat Trzmiel nie trafiły do produkcji, to przyczyniły się do rozwoju rodzimej myśli technicznej.
Przemysł zajął się produkcją licencyjną sowieckiego śmigłowca SM-1 pod nazwą Mi-1. Pojawiły się także importowane z ZSRR Mi-4. Dopiero jednak Mi-2 okazał się na tyle solidny, by można było powierzyć mu zadania inne niż transport, ratownictwo czy zwiad.
Trzeba było błyskawicznie przemieszczać żołnierzy do wybuchających w różnych miejscach ognisk konfliktu, ścigać ruchliwe grupy bojowe, zwalczać rebeliantów. O ile śmigłowce transportowe, ratownicze i dyspozycyjno-łącznikowe miały już ugruntowaną w siłach zbrojnych pozycję, o tyle nie doceniano jeszcze potrzeby posiadania maszyn szturmowych.
W Polsce pierwsze próby śmigłowca w wariancie bojowym przeprowadzono na początku lat sześćdziesiątych. Wyposażony w wielkokalibrowy karabin maszynowy Mi-4 nie spełnił jednak oczekiwań i został rozbrojony. - Trudno było forsować nowe projekty w Dowództwie Wojsk Lotniczych oraz zdobyć przychylność środowiska lotniczego, zdominowanego kultem lotnictwa myśliwskiego - wspomina pułkownik Pogorzelski. Sytuacja zmieniła się, gdy dowódca Wojsk Lotniczych generał Jan Frey-Bielecki wrócił z salonu lotniczego w Farnborough. Zwołał naradę i powiedział, że trzeba pomyśleć o uzbrojeniu śmigłowców, bo na Zachodzie wszystkie są uzbrojone.
W 1964 roku ruszył pierwszy znaczący program badawczy. Szybko powstały dwa prototypy uzbrojonych Mi-2. Pierwszy otrzymał dwa zasobniki pocisków niekierowanych S-5 używanych do tej pory przez samoloty. W każdym z nich znajdowało się po 16 rakiet. Niezależnie od rodzaju uzbrojenia podwieszanego każdy wariant dostał 23-milimetrowe działko NR-23. Miało ono już swoje lata - w czasie II wojny światowej stosowano je na samolotach szturmowych Ił-10.----------
- Początkowo nie byliśmy pewni, czy konstrukcja śmigłowca nie okaże się zbyt delikatna na ten kaliber działka - mówi Pogorzelski. - Okazało się jednak, że wystrzały nie zakłócały nawet pracy rurki pilota, dzięki której możliwy jest odczyt ciśnienia na zewnątrz maszyny. Za to wywalały dolną szybę w kabinie. Konstruktorzy osadzili ją więc we wkładce energochłonnej, i problem został rozwiązany.
Powstała wersja śmigłowca uzbrojonego w cztery karabiny maszynowe PKT 7,62 milimetra (instalowane na wieżach T-55). Broń ta nie niszczyła jednak celów tak efektywnie jak działko i rakiety.
- Aby było widać skuteczność ognia, dawaliśmy co drugi nabój świetlny. Kiedy taka salwa poszła ze wszystkich luf, wyglądało to jak smuga ognia pokrywająca cel - mówi Pogorzelski. Ostatecznie tego wariantu nie wprowadzono do uzbrojenia. Wszystkie seryjne Mi-2 w wersji bojowej miały ponadto do obrony dwa karabiny maszynowe, po jednym na każdej burcie śmigłowca. W razie potrzeby obsługiwał je technik pokładowy.
Szturmowe Mi-2 pojawiły się w linii w drugiej połowie lat sześćdziesiątych. W pułkach śmigłowców do każdej eskadry złożonej z dwóch kluczy rozpoznawczo-łącznikowych dołączono trzeci - szturmowy. Każda dywizja pancerna i zmechanizowana miała własną eskadrę śmigłowców. Ponadto brygady artylerii rakietowej dostały własne klucze obserwacyjno-transportowe. Eskadry dyspozycyjno-łącznikowe zostały przydzielone dowódcom armii. Do tego dochodził jeszcze pułk śmigłowców transportowych w dyspozycji dowódcy frontu.Obiecujące wyniki prób poligonowych pierwszych dwóch prototypów uzbrojonych Mi-2 zachęciły do dalszych eksperymentów. Dzięki uniwersalnym wysięgnikom produkowanym przez zakłady WSK-PZL w Świdniku możliwy stał się dobór kolejnych konfiguracji uzbrojenia w postaci wariantu wyposażonego w cztery kierowane przeciwpancerne pociski Malutka, a z czasem w samosterujące pociski rakietowe powietrze-powietrze.
Pod koniec lat sześćdziesiątych Polska kupiła duże transportowe Mi-8. Pierwsze cztery radzieckie maszyny były w wersji uzbrojonej w 64 pociski rakietowe S-5 w czterech zasobnikach. W kolejnych wariantach siła ognia wzrosła jeszcze dwukrotnie.
Przystępując do uzbrajania Mi-2, konstruktorzy zdawali sobie sprawę, że nie pracują nad do docelowym śmigłowcem szturmowym dla polskiej armii. Chodziło o szybkie stworzenie możliwości szkolenia pilotów, opracowanie taktyki i przygotowanie kadr dla maszyn szturmowych przyszłości.- Chociaż możliwości śmigłowców Mi-2 w wersji szturmowej były znaczne, miały one ograniczoną efektywność środków rażenia oraz niewielką możliwość przenikania w głąb strefy prowadzenia działań bojowych. Nie radziły sobie idealnie w prowadzeniu działań w trudniejszych warunkach pogodowych, nie można też ich było wykorzystywać w nocy - mówi generał brygady pilot Józef Tenerowicz, szef lotnictwa Wojsk Lądowych w latach 1985-1989.
----------
Początkowo piloci śmigłowców rekrutowali się spośród tych, którym nie powiodło się na odrzutowcach. - To było bardzo niebezpieczne, bo śmigłowiec jest znacznie trudniejszy w pilotażu niż samolot - wyjaśnia pułkownik Pogorzelski. - W dodatku pilot śmigłowca musi być samodzielny, bo często działa w oderwaniu od reszty formacji. Z dywizją współpracują czasem tylko jedna, dwie maszyny.
Przez dwa sezony Pogorzelski, jako szef lotnictwa śmigłowcowego, organizował podstawowe szkolenie pilotów samymi tylko siłami jednostek liniowych. Kadra instruktorska i dowódcza stanęła na wysokości zadania. W tym burzliwym okresie szkolenia podstawowego i masowego wchodzenia na poligony w lotnictwie Wojsk Lądowych przez siedem kolejnych lat nie zdarzyła się żadna katastrofa. Piloci od początku byli szkoleni w ten sposób, żeby dzielić się doświadczeniem zdobywanym na ćwiczeniach poligonowych z nowymi kolegami, dzięki czemu możliwa stała się budowa kadr.- To był najbardziej dynamiczny okres w mojej służbie - wspomina podpułkownik pilot Walenty Wirbuł, w latach siedemdziesiątych inspektor Dowództwa Wojsk Lotniczych. - Szef
[pułkownik Pogorzelski] utworzenie lotnictwa Wojsk Lądowych i jego siły uderzeniowej traktował jak misję. Grupował w Szefostwie Lotnictwa WL zespół pilotów zapaleńców.
W tym czasie, kiedy prowadzono szkolenia, powstawały pierwsze polskie podręczniki dla pilotów śmigłowcowych. W 1964 roku "Właściwości i pilotowanie śmigłowców w locie autorotacyjnym", pięć lat później "Zasady pilotowania śmigłowca" i "Organizacja szkolenia na śmigłowcu SM-1" (wszystkie autorstwa Kazimierza Pogorzelskiego). W 1980 roku ukazała się jeszcze "Budowa i pilotaż śmigłowca" Ryszarda Witkowskiego. Po zgromadzeniu pierwszych kadr powstał szkolny pułk śmigłowców w Modlinie w składzie Wyższej Oficerskiej Szkoły Lotniczej.
Polski program śmigłowcowy doskonale się rozwijał. Piloci szkolili się w minowaniu narzutowym, zadymianiu, desantach i formowaniu przyczółków piechoty wspieranej przez maszyny szturmowe. Do najważniejszych zadań należały opanowanie nieprzyjacielskiego włamania na froncie bądź pomoc w stworzeniu własnego oraz desanty taktyczne.- Skoro mieliśmy śmigłowce bojowe, to mogliśmy chronić taki desant. Na ćwiczeniach, podczas których czołgi pokonywały przeszkodę wodną, mieliśmy wysadzać desanty na ich kierunku działania - mówi Pogorzelski. - Mi-2 wygaszały ogniska oporu, które stanowiły zagrożenie. Ćwiczyliśmy awangardę, ariergardę i osłonę boczną. Kiedyś spróbowałem podnieść kilkadziesiąt maszyn naraz - w dużym ugrupowaniu najtrudniejsza jest zawsze zbiórka w powietrzu. Eskadry transportowe zostały ukryte i rozczłonkowane, a klucze śmigłowców osłony stały na polach i polanach poza lotniskiem. Na jedną komendę "Ugrupowanie delta - start" 60 śmigłowców poderwało się i ruszyło na wyznaczone pozycje. To było niesamowite wrażenie. Takie eksperymenty określałem jako "wielkie manewry małego lotnictwa" lub "akademia polowa"", z nostalgią dodaje pułkownik.
----------
- Wielowariantowe uzbrojenie Mi-2 stanowiło realną siłę bojową, wpisując się osiągami w swoją klasę śmigłowców - ocenia Wirbuł. - Najgroźniejsze były przeciwpancerne pociski rakietowe, którymi można było atakować zarówno z niskiego zawisu, jak i w locie postępowym. Uzbrojone w nie śmigłowce stanowiły skuteczny środek zwalczania czołgów i umocnień.
Zdanie pułkownika podziela generał Tenerowicz. - Po próbach poligonowych śmigłowce Mi-2 w miarę możliwości były zdolne do wykonywania zadań związanych ze wsparciem sił lądowych w bliskiej strefie pola walki. Wykorzystywano je w systemie organizacyjnym wojsk lotniczych na wezwanie wojsk lądowych. Szczególnie ważne było to, by personel latający miał nawyki prowadzenia działań bojowych - uważa.
Przebudowane Mi-2, wyposażone w system PED-2, służyły dowódcom dywizji jako ruchome stanowiska dowodzenia. W latach siedemdziesiątych dołączyły do nich Mi-8 z PED-3, z których korzystali dowódcy armii okręgów śląskiego i bydgoskiego.
Na początku lat siedemdziesiątych na śmigłowce w Polsce zapanowała wręcz moda. O kupnie szturmowych wariantów zaczęli myśleć także pomniejsi sojusznicy z Układu Warszawskiego.Na wielkich ćwiczeniach "Tarcza '76" w Drawsku Pomorskim jedyny raz w historii Wojska Polskiego śmigłowce Mi-2 i Mi-8 wykorzystano w nocy z użyciem ostrej amunicji do wsparcia natarcia pancernego po huraganowym przygotowaniu artyleryjskim.
Ambitne zadanie - "porywający spektakl z kategorii ruch, ogień, dym" - zwieńczył sukces, choć nie obyło się bez prowizorki. Mi-8 były przystosowane do lotu szykiem w nocy, ale Mi-2 nie miały odpowiednich lamp pozycyjnych. - Zrobiliśmy tak: Mi-2 przechodziły z lewej strony trybuny. Kazałem zasłonić okna od strony trybun i zapalić w kabinie oświetlenie, tak że okna były widoczne tylko z jednej strony. Piloci widzieli pozycje kolegów po prawej stronie i mogli zachować odpowiedni odstęp - wyjaśnia pułkownik Pogorzelski. Sukces został powtórzony rok później na poligonie w Biedrusku, gdzie świetnie wyszkolone polskie załogi były skuteczniejsze niż Rosjanie na ciężkich i nowoczesnych Mi-24, które demonstrowali sojusznikom po raz pierwszy.
Dzięki umiejętnościom, jakie żołnierze zdobyli na Mi-2, przesiadka na Mi-24 w latach osiemdziesiątych nie była kłopotliwa. - Personel latający wyznaczony do przeszkolenia na Mi-24 miał duże doświadczenie zarówno pod względem nalotu na Mi-2, jak i użycia środków bojowych tego śmigłowca - ocenia generał Tenerowicz. - Dlatego przejście na Mi-24 przebiegało płynnie. Szkolenie, aż do osiągnięcia pełnej gotowości bojowej pilota, trwało nie dłużej niż pół roku.
Maciej Szopa
----------