Izraelski parasol obronny
Jeżeli można mówić o jakimś wygranym w listopadowym kryzysie izraelsko-palestyńskim, to jest nim przeciwrakietowy system Żelazna Kopuła.
Większość ekspertów jeszcze kilka lat temu uważała, że przed pociskami moździerzowymi i rakietami krótkiego zasięgu nie można się obronić. Podjęte wówczas przez izraelskich specjalistów prace badawcze uznawano za zbędny wysiłek. Sztab generalny stwierdził nawet, że tego rodzaju projekt nie powinien być priorytetowy, a pieniądze lepiej przeznaczyć na bardziej sprawdzone technologie - chociażby samoloty bojowe, które pozwoliłyby niszczyć składy rakiet.
Nie tylko wojsko było sceptyczne. Eksperci od finansów twierdzili na przykład, że jest to rozrzutność - tym bardziej, że chodziło o przechwytywanie rakiet domowej produkcji.
- Rakieta przechwytująca kosztuje nas 100 tysięcy dolarów, a Palestyńczyków ich Kassam 5 dolarów - krytycznie wypowiadał się w 2010 roku profesor uniwersytetu w Tel Awiwie, były pilot i analityk wojskowy, Reuven Pedatzur. - Gdzie tu logika?
Imponujące tempo
Pomimo zdecydowanej krytyki i licznych wątpliwości, izraelscy naukowcy, hojnie finansowani przez Waszyngton, zainicjowali intensywne prace nad różnymi systemami obrony, w tym nad tarczą chroniącą przed pociskami krótkiego zasięgu, czyli takimi, jakie głównie wykorzystuje zarówno palestyński Hamas, jak i libański Hezbollah. Efektem wysiłku izraelsko-amerykańskiego był taktyczny system krótkiego zasięgu o wymownej nazwie Żelazna Kopuła.
Producent z dumą podkreśla, że to jedyny na świecie sprawdzony system do obrony przed rakietami, pociskami artyleryjskimi i moździerzowymi kalibru 155 milimetrów. Jeżeli wierzyć Izraelczykom, to Żelazna Kopuła jest w stanie przechwytywać obiekty o zasięgu od 4 do 70 kilometrów niezależnie od pogody, w tym przy niskim pułapie chmur, w deszczu, we mgle i podczas burzy piaskowej.
Na podstawie trajektorii lotu system może ustalić czy dany pocisk spadnie na tereny zabudowane, czy też nie - ułatwia to selekcję celów i pozwala zredukować koszty. Zgodnie z przyjętymi zasadami w razie dużego zagrożenia kieruje się w stronę celu dwie rakiety przechwytujące, by zwiększyć prawdopodobieństwo przechwycenia. Szacuje się, że koszt jednej baterii to około 50 milionów dolarów. Za rakietę Tamir (po 20 w każdej z trzech wyrzutni w baterii) trzeba zapłacić 50 tysięcy dolarów.
Trudno uwierzyć w to, jak krótko trwały prace nad tym produktem - konkretny projekt narodził się w 2005 roku. Gotowość systemu została ogłoszona na początku 2011 roku. We wrześniu tegoż roku Izraelczycy rozmieścili niedaleko Aszdod trzecią baterię. Z powodu notorycznego ostrzału z obszaru Strefy Gazy Izrael szybciej zdecydował się na czwartą.
Ostatni kryzys palestyński wymusił przyspieszenie uruchomienia piątej - dzięki niej parasolem ochronnym został objęty Tel Awiw. Podobno ma ona większy zasięg przechwytywania niż baterie wcześniej rozmieszczone, ale nie podano żadnych szczegółów technicznych.
Pytania o skuteczność
To właśnie ten element izraelskiej tarczy antyrakietowej jest wykorzystywany najczęściej - personel obsługi baterii nie ma czasu na odpoczynek, bo ataki są nieustanne. W latach 2000-2008 Palestyńczycy wystrzelili cztery tysiące rakiet i tyleż samo pocisków moździerzowych.
Gdy w grudniu 2008 roku izraelskie wojsko wkroczyło do Palestyny, miejscowy ruch oporu zaczął atakować Izrael rakietami Grad kalibru 122 milimetry. Pomimo zawieszenia broni ataki były kontynuowane i osiągnęły apogeum podczas ubiegłorocznego kryzysu, kiedy to Hamas oraz Islamski Dżihad uderzyły z większą siłą.
W kierunku Izraela wystrzelono wówczas około 1,4 tysiąca rakiet, z czego ponad połowa spadła na obszary niezamieszkałe. Większość z nich była konstrukcjami domowej produkcji o niewielkim zasięgu. Wykorzystano pociski kalibru 107 milimetrów i 122 milimetry. Najgroźniejsze były irańskie rakiety Fadżr-5 kalibru 333 milimetry o zasięgu 75 kilometrów oraz palestyńskie M-75 kalibru 203 milimetry o podobnym zakresie działania.
Rodzi się naturalne pytanie o skuteczność systemu. Z oficjalnych danych wynika, że od marca 2011 roku - a więc od pierwszego zestrzelenia w warunkach operacyjnych - skuteczność systemu wzrosła z 75 do 90 procent w 2012 roku. Możliwe jest to dzięki ciągłemu doskonaleniu sprzętu i procedur, a także analizowaniu każdego incydentu.
Efektywność jest tak duża, że w Izraelu nie dyskutuje się już, czy rozmieszczać kolejne baterie, tylko ile i gdzie. Pokrycie systemem całego kraju zajmie - z powodów finansowych - co najmniej kilka lat. Rząd chciałby docelowo wprowadzić do służby trzynaście-piętnaście baterii. Będzie to kosztować około miliarda dolarów.
Dowodem na efektywność jest wyraźna zmiana taktyki Palestyńczyków. Coraz częściej starają się razić Izrael na krótszym dystansie, co daje obrońcom mniej czasu na wykrycie zagrożenia, identyfikację, podjęcie decyzji i strącenie. Palestyńczycy próbują atakować obszary poza strefą działania systemu. Gdy chcą razić obszary chronione, nie wystrzeliwują już jednej lub dwóch rakiet lecz serię. Zwolennicy Żelaznej Kopuły podkreślają, że ma ona wartość nie tylko taktyczną, lecz także strategiczną. Pozwala bowiem uniknąć krwawych retorsji.
Dzięki temu systemowi w listopadowym kryzysie straty były niewielkie. Gdyby palestyńskie rakiety nie zostały przechwycone i spadły na wycelowane obiekty, ofiar byłoby dużo, a wówczas bez wątpienia doszłoby do operacji karnej na wielką skalę - zarówno w powietrzu, jak i na lądzie. Strat po obu stronach byłoby więc znacznie więcej. Koszty finansowe takiej operacji eksperci wyliczyli na około 380 milionów dolarów dziennie. Żelazna Kopuła pozwoliła tego uniknąć.
Po listopadowej operacji "Filar obrony" przeciwników Żelaznej Kopuły jest dużo mniej. System zdał test przydatności. Z oficjalnych danych wynika, że za pomocą pięciu baterii strącono około 400 palestyńskich rakiet, czyli 85 procent wszystkich, które zostały sklasyfikowane przez systemy jako zagrożenie (pozostałych nie przechwytywano, gdyż uznano je za nieszkodliwe). Wystrzelono łącznie około 500 rakiet Tamir.
Sukces jest tak duży, że zainteresowanie pozyskaniem systemu podobnego do Żelaznej Kopuły wyrazili Amerykanie, którzy pomimo prowadzenia prac nad obroną przeciwrakietową od zakończenia II wojny światowej, w ostatnim czasie dali się Izraelczykom wyprzedzić. Ponoć systemem jest zainteresowana również Korea Południowa, niezmiennie zagrożona ze strony nieprzewidywalnego sąsiada z północy. Mówi się także o Indiach i Singapurze.
System ma jednak swoje wady, które "Filar obrony" uwypuklił - największa to wysoki koszt działania. Szacuje się, że ośmiodniowa kanonada Hamasu kosztowała izraelski budżet obronny 30 milionów dolarów. Na szczęście Izrael ma bliskiego i szczodrego sojusznika - Stany Zjednoczone. Sekretarz obrony tego państwa, Leon Panetta, już zapowiedział chęć przekazania Izraelczykom setek milionów dolarów na wsparcie programu.
Robert Czulda