Masakra w Sabrze. Zbrodnia katolików i Żydów?

W 1982 roku obozy przejściowe dla ludności palestyńskiej w Sabrze i sąsiedniej Szatili stały się areną potwornej masakry. Zginęło w niej, według różnych szacunków, kilka tysięcy palestyńskich uchodźców - głównie kobiet, dzieci i starców. Winą obarcza się członków Kościoła wschodniokatolickiego, ale też i wojsko Izraela.

z
zEast News
Uchodźcy, którzy przeżyli masakrę pokazują izraelskie hełmy
Uchodźcy, którzy przeżyli masakrę pokazują izraelskie hełmyEast News

Zbrodnia w Szabrze i Szatili została dokonana przez chrześcijańską milicję dowodzoną przez Elie Hobeiki. Według zeznań i dowodów służb wywiadowczych USA i państw europejskich mord odbył się za całkowitym przyzwoleniem wojsk Izraela, które nie tylko nie przeszkadzały, ale też uzbroiły i dostarczyły milicję do obozów uchodźców.

Skąd tam się wzięli Żydzi i chrześcijanie? W latach 1975-1990 w Libanie trwała wojna domowa. Jedną ze stron konfliktu była milicja znana jako "Falanga" - zbrojne ramię chrześcijańskiej partii Kataeb, która była sojusznikiem Izraela w walce z Organizacją Wyzwolenia Palestyny.

OWP używała południowego Libanu jako bazy wypadowej przeciwko Izraelowi, a Izrael dokonywał odwetowych nalotów na pozycje OWP w Libanie. Aby zakończyć tę zabawę w kotka i myszkę, 6 czerwca 1982 Izrael zdecydował się na interwencję wojskową, wprowadzając 60 000 żołnierzy na terytorium Libanu.

Po zakończeniu operacji wojskowej w Libanie izraelscy dowódcy zezwolili chrześcijańskiej milicji na wkroczenie do obozów dla uchodźców. W ciągu niecałych 48 godzin zginęło od 1000 do 3500 uchodźców, z czego większość stanowili starcy, kobiety i dzieci.

Bezpośrednią przyczyną tej masakry była śmierć przywódcy "Falangi", Baszira al-Dżumajji'ego, który zginął w zamachu bombowym dokonanym przez Rosjanina, a o który oskarżono Palestyńczyków.

Historię między innymi tej zbrodni opisuje Dawid Górski w książce "Pięść Dawida. Tajne służby Izraela".Srulik

Srulik to prawdziwy sabra. Prawdziwy Izraelczyk, urodzony gdzieś pomiędzy Netanją a Aszkelonem, szczery syjonista, który nie czuje specjalnej więzi z Żydami z odwiecznej diaspory i reprezentuje zupełnie nowe oblicze narodu. Srulik, stworzony przez Kariela Gardosha (pseudonim artystyczny Dosh) pojawiał się przez lata jako bohater komiksu w dzienniku "Ma’ariv".

Młodzieniec o zawadiackim spojrzeniu, ubrany w uniform khaki, przypominający radzieckiego pioniera, stał się uosobieniem sabry, czyli Izraelczyka, wychowanego w kibucu, zwróconego ku przyszłości, nieskłonnego do rozdrapywania ran z przeszłości. Mówiąc krótko, Izrael - podobnie jak kraje bloku wschodniego - wykreował swojego nowego człowieka. Dzięki niemu pojęcie sabra miało się światu kojarzyć pozytywnie. A jednak... kojarzy się, niestety, dość ponuro. I nie ma w tym winy Srulika. Chodzi tu bowiem o coś całkiem innego, co położyło się cieniem na izraelskiej armii, a wręcz na izraelskim państwie na długie lata. Chodzi mianowicie o Sabrę pisaną wielką literą, czyli nazwę miejsca, które wcale nie leży w Izraelu, a na przedmieściach libańskiej stolicy - Bejrutu.

W 1982 roku obozy przejściowe dla ludności palestyńskiej w Sabrze i sąsiedniej Szatili stały się areną potwornej masakry. Zginęło w niej, według różnych szacunków, kilka tysięcy palestyńskich uchodźców - głównie kobiet, dzieci i starców. Winą za tę zbrodnię obarcza się tak zwaną chrześcijańską milicję, złożoną z maronitów, czyli członków Kościoła wschodniokatolickiego, działającego między innymi w krajach Bliskiego Wschodu.

Jednak po dziś dzień nie udało się do końca wyjaśnić roli, jaką w tej masakrze odegrała armia izraelska. Czy tylko biernie przyglądała się zabijaniu, czy może miała na nie jakiś wpływ? (...)

Zamach

Był 3 czerwca 1982 roku. Izraelski ambasador w Londynie Shlomo Argov wyszedł właśnie z hotelu Dorchester przy Park Lane. Siedział już w samochodzie, gdy nagle dostrzegł trzech zmierzających ku niemu mężczyzn. Najprawdopodobniej nie przeczuwał, że nadciąga zagrożenie - może myślał, że nieznajomi to angielscy Żydzi?

Nie zdążył jednak zapytać, o co im chodzi, bo jeden z nich strzelił mu z pistoletu prosto w głowę. Później okaże się, że zamachowcy - Jordańczyk Hussein Ghassan Said, Palestyńczyk Marwan al-Banna i Nawaf al-Rosan - byli członkami ekstremistycznego ugrupowania Abu Nidala, które oderwało się od Organizacji Wyzwolenia Palestyny Jasera Arafata. Nidal uważał bowiem, że Arafat jest zbyt ugodowy i z wiekiem coraz mniej interesuje go walka na śmierć i życie. Ba, pojawiły się nawet oskarżenia, jakoby lider OWP był jedynie marionetką w rękach Amerykanów, działającą pod ich dyktando. A wiadomo, że USA to przyjaciel Izraela...

Prawdę mówiąc, takie opinie były dla szefa OWP wyjątkowo krzywdzące, bo w tamtym czasie izraelski rząd wyznawał zasadę "dobry Arafat to martwy Arafat", a minister obrony Ariel Szaron - jak sam przyznał po latach - planował nawet na niego zamach. Zresztą przyczyniła się do tego także działalność organizacji Abu Nidala, bowiem jej akcje zbrojne często uznawano za dzieło Arafata. Inna rzecz, że szef OWP dla świata arabskiego, w tym dla rządów w Damaszku i Kairze, nie był wcale bohaterem, a raczej niesubordynowanym i krnąbrnym politykiem, przedkładającym nade wszystko własną karierę.

Trudno powiedzieć, dlaczego terrorystom zależało na wyeliminowaniu akurat ambasadora Argova - być może chodziło o efekt medialny, jaki musiała wywołać akcja w Londynie. Ambasador miał szczęście - strzał nie okazał się śmiertelny, jednak ofiara zamachu do końca swych dni (zmarł w 2003 roku) pozostała przykuta do łóżka.

Szwedzki żołnierz ONZ wśród ocalałych uchodźców
Szwedzki żołnierz ONZ wśród ocalałych uchodźcówEast News

Odwet

Ten akt terroru stał się dla Izraela pretekstem do działań odwetowych na wielką skalę. Wojskowi szybko opracowali szczegóły operacji "Pokój dla Galilei". Miała ona na celu spacyfikowanie gniazd palestyńskiego terroru w południowym Libanie. Przypomnijmy - terytorium to okupowała wówczas Syria, której zależało na wspieraniu formacji niechętnych Izraelowi. A Abu Nidal był jastrzębiem o największym dziobie.

Pierwsze pociski spadły na Liban już następnego dnia, czyli 4 czerwca. Palestyńczycy, ze swych baz, odpowiedzieli ogniem. 6 czerwca armia izraelska wkroczyła na południe Libanu, rozpoczynając regularną wojnę. Chodziło oczywiście nie tylko o ukaranie Palestyńczyków za zamach na ambasadora, ale generalnie o uderzenie w terrorystów spod znaku OWP i w ich kwaterę główną.

Tak naprawdę rok 1982 nie był początkiem wojny, a jedynie bardzo ważnym jej ogniwem. W tym czasie władzę w Izraelu sprawowali politycy wierzący w skuteczność siłowych rozwiązań, tacy jak premier Menachem Begin, minister obrony Ariel Szaron i szef sztabu generalnego Rafael Eitan. Uznali, że nadarzyła się okazja do rozwiązania problemu palestyńskiego.

Plan był jasny - zająć czterdziestokilometrowy pas ziemi na południu Libanu i oczyścić go z Palestyńczyków, a tym samym zabezpieczyć Izrael przed rakietami, wystrzeliwanymi z rejonów przygranicznych. (...)

Sojusznik

"Haaretz" ukazał się tekst legendy Mossadu Nachika Navota, odpowiedzialnego wówczas za nawiązanie kontaktów z libańskimi chrześcijanami.

Otóż (...) Mossad doszedł wniosku, że Izrael powinien stać się rzecznikiem mniejszości narodowych czy religijnych, którym odmawia się prawa do wyrażania swojej odrębności. Na przykład Kurdów, prześladowanych w Iraku Saddama Husajna. Albo chrześcijan, zamieszkujących Liban, a będących solą w oku muzułmanów na Bliskim Wschodzie. Zresztą takie kontakty rozpoczęły się już w latach pięćdziesiątych XX wieku i dobrze rokowały na przyszłość. Jak ustalił wywiad, libańscy chrześcijanie bardzo życzyli sobie tego, aby wojska izraelskie zdobyły Liban i pogoniły Syryjczyków.

Problem w tym, że na maronitach jako na sojuszniku militarnym nie można było polegać - stanowili zbyt małą i niezdyscyplinowaną siłę. No chyba że wsparcia militarnego udzieliłby Izraelowi ambitny polityk maronicki Baszir Dżemajel - on mógł zorganizować
formacje, zdolne do wykonania jakichś drobniejszych zadań. Jerozolima nawiązała z Dżemajelem coś w rodzaju politycznego romansu - gdy w sierpniu 1982 roku siły izraelskie opanowały sytuację i odbyły się wybory na prezydenta Libanu, wygrał je właśnie on.

Oczywiście, przez Palestyńczyków został okrzyknięty izraelską marionetką. Zresztą nie tylko izraelską, także amerykańską. Czy mieli rację? Prezydent Dżemajel niedługo cieszył się swym stanowiskiem: 14 sierpnia zginął w zamachu bombowym. Ładunek eksplodował
w siedzibie jego partii, Falangi Libańskiej, podczas gdy on wygłaszał przemówienie. Dla maronitów dzień śmierci Dżemajela był katastrofą - niezależnie od tego, co o nim sądzili, stracili charyzmatycznego lidera. Stało się jasne, że teraz nastąpi rewanż.

Libańscy żołnierze na miejscu masakry
Libańscy żołnierze na miejscu masakryEast News

Katolicy i CIA

Oto jak Weiner relacjonuje kulisy tamtych wydarzeń: "W piątek 16 lipca 1982 roku, w dniu zaprzysiężenia na sekretarza stanu, George Schultz stanął w obliczu międzynarodowego kryzysu w Libanie. Długą rozmowę telefoniczną ze swojego nowego gabinetu odbył z Bobem Amesem, czołowym analitykiem CIA od spraw arabskich. Ames (...), wysoki, przystojny, wielbiciel ręcznie robionych kowbojskich butów, spotykał się z Arafatem, królem Jordanii Husajnem i przywódcami Libanu. Wśród zwerbowanych przez niego agentów znalazł się dyktator z Bejrutu, maronita Baszir Dżemajel, najlepiej umieszczona wtyczka CIA w Libanie. Maronicka siatka agencji rządziła Bejrutem. Bezgraniczna wiara w nią tak zaślepiła agencję, że nie dostrzegła, jak bardzo większość Libańczyków nie cierpli władającej
nią maronickiej mniejszości. Ich gniew był główną przyczyną wojny domowej."

W innym miejscu Weiner dodaje: "W odwecie (za śmierć Dżemajela - przyp. ag) maroniccy sojusznicy CIA, podżegani przez wojska izraelskie, powiesili około siedmiuset palestyńskich uchodźców w slumsach Bejrutu. Kobiety i dzieci pogrzebano pod stosami kamieni. W następstwie tych mordów Reagan wysłał kontyngent piechoty morskiej jako siły pokojowe. Ale o żadnym pokoju nie było mowy."

Izraelsko-katolicka zbrodnia

- Jak to nie są znani? Jeśli pan chce, wskażę panu głównego winowajcę. Jest nim ówczesny minister obrony, Ariel Szaron.

- Rzeczywiście, ponosi on polityczną odpowiedzialność za tamtą tragedię. Z tego powodu stracił ministerialną tekę. Ale stało się tak w wyniku nacisków społeczeństwa izraelskiego na cały rząd. Specjalna komisja Knesetu, powołana po masakrze, oskarżyła ministra jedynie o "zlekceważenie ryzyka masakry". Szaron firmował działania wojska, ale czy rzeczywiście ponosi moralną odpowiedzialność? - pytam.

"Pięść Dawida. Tajne służby Izraela" Dawid Górski
"Pięść Dawida. Tajne służby Izraela" Dawid GórskiINTERIA.PL/materiały prasowe

- Naturalnie, bo zbiorowy mord na Palestyńczykach był jego pomysłem. Opracował też plan: uzbroił maronicką milicję, wskazał gdzie miała zostać przeprowadzona akcja, utorował drogę bojówkarzom, i spokojnie czekał na rezultaty. Szaron ma krew na rękach i niech nikt nie próbuje relatywizować tamtych wydarzeń.

Jeśli Tim Weiner ma rację, i jeśli odejście "Arika" ze stanowiska ministra obrony dokonywało się w atmosferze skandalu (także międzynarodowego), trudno zrozumieć, dlaczego człowiek ten niespełna dwadzieścia lat później został premierem izraelskiego
rządu. Być może społeczeństwo miało już dość ugodowej i ustępliwej polityki i postawiło na twardego człowieka. Nawiasem mówiąc, po jego wyborze nasiliły się ataki terrorystyczne ze strony Palestyńczyków.

Jest to fragment książki "Pięść Dawida. Tajne służby Izraela" Dawida Górskiego. Skróty i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Wprowadzenie: Sławek Zagórski

INTERIA.PL/materiały prasowe
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas