"Nie chciałem, to był szantaż". Rosyjski jeniec o przymusowej mobilizacji

Groźby i szantaż - tak Kreml buduje swoją armię, o czym zdecydował się opowiedzieć jeden z pojmanych przez Ukraińców żołnierzy. Na załączonym nagraniu można usłyszeć, że nie chciał walczyć w Ukrainie, ale został do tego zmuszony.

Groźby i szantaż - tak Kreml buduje swoją armię, o czym zdecydował się opowiedzieć jeden z pojmanych przez Ukraińców żołnierzy. Na załączonym nagraniu można usłyszeć, że nie chciał walczyć w Ukrainie, ale został do tego zmuszony.
Ujęcie rosyjskiego żołnierza (zdj. poglądowe) /AFP

Wielokrotnie byliśmy już świadkami deklaracji rosyjskich żołnierzy, którzy przekonywali, że nie chcą umierać za Putina i jego tzw. specjalną operację wojskową. I chociaż trudno oczekiwać od nich czegokolwiek innego w sytuacji, kiedy dostają się do niewoli i zrobią wszystko, żeby przeżyć, to z niezależnych źródeł wiemy też, że rzeczywistość rosyjskiej armii nie odbiega mocno od ich opisów. Dziś dostajemy zaś kolejne, w których pojawia się kilka nowych wątków - jeden z jeńców opowiada, że został zmuszony do walki w Ukrainie szantażem i opisał fatalny stan armii Kremla, która mierzy się ze "znaczną liczby dezercji".

Reklama

Walczysz w Ukrainie albo do więzienia

Przesłuchanie rosyjskiego żołnierza zostało udostępnione przez generała dywizji Aleksandra Syrskiego, dowódcę Sił Lądowych Sił Zbrojnych Ukrainy. Możemy na nim usłyszeć, że mężczyzna musiał jechać na front, bo inaczej trafiłby do więzienia za przestępstwo związane z narkotykami, którego nie popełnił. Co warto zaznaczyć, już wcześniej w nim przebywał, ale z zapowiedzi urzędników można było wnioskować, że sfabrykują dowody i dołożą mu nieco do wyroku.

W związku z tym zdecydował się podpisać umowę, która miała gwarantować anulowanie wyroku i wynagrodzenie w wysokości 200 tys. rubli, czyli ok. 8,5 tys. złotych. Tyle że zobaczył zaledwie ułamek tej kwoty, jakieś 1,6 tys. złotych, a do tego szybko przekonał się, że oddziały - złożone często z byłych więźniów - jadą na front bez większego przygotowania, szkolenia i przy mocno ograniczonym zaopatrzeniu, bo brakowało nawet wody.

Co więcej, mężczyzna opisuje, że ze względu na wykształcenie obiecano mu stopień oficerski, co stawia pod ogromnym znakiem zapytania jakość rosyjskiego dowództwa i wyjaśnia nieco przewdziwne "taktyki" stosowane przez część rosyjskich oddziałów. Do tego stopień dezercji jest ogromny, więc żołnierzy pozbawia się możliwości odwiedzania rodzin w czasie służby:

Jego zdaniem oddziały złożone z byłych skazańców były też często wykorzystywane do "taktycznych ćwiczeń", czyli mówiąc wprost niebezpiecznych manewrów i taktyk dywersyjnych, które miały odciągnąć uwagę Ukraińców od ważniejszych jednostek. Podczas jednej z takich akcji mężczyzna został ranny, porzucony przez swoich towarzyszy i schwytany przez stronę ukraińską, która... uratowała mu życie, podając środki przeciwbólowe i antybiotyki. A jak twierdzi, może również liczyć na wodę, papierosy i nawet jakieś owoce, czyli na więcej niż ze strony Rosji.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Rosja | Ukraina
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama