Polska kupi bezzałogowce od Turcji. Bez przetargu i trybu
Program zakupu bezzałogowych statków powietrznych zaczął się już w 2015 roku. Niestety okazał się klapą. Teraz MON musi ratować twarz.
Mariusz Błaszczak opublikował na Twitterze zdjęcie modelu bezzałogowego statku powietrznego, bardzo podobnego do tureckiego TB-2 Bayraktar z komentarzem: "Już wkrótce dobre informacje... stay tuned!".
Jeśli dodamy do tego, że zbliża się wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w Turcji, można być niemal pewnym, że Polska chce kupić w ramach pilnej potrzeby operacyjnej tureckie bezzałogowce.
Zwykle przy zakupach dla wojska procedury trwają i są obarczone ustawowymi ograniczeniami. Jest jednak furtka, która pozwala zrobić zakupy w ramach tzw. pilnej potrzeby operacyjnej. Oznacza to potrzebę pilnego pozyskania sprzętu wojskowego lub usługi bezpośrednio związanej z wystąpieniem sytuacji kryzysowej lub gdy ze względu na wyjątkową sytuację istnieje konieczność pilnego pozyskania takiego sprzętu.
Wcześniej kupowano w ten sposób śmigłowce i pojazdy dla żołnierzy będących w Iraku i Afganistanie. Czy teraz taka potrzeba istnieje?
W marcu 2018 roku wiceminister obrony, Wojciech Skurkiewicz, podczas posiedzenia Komisji Obrony Narodowej poinformował, że w ramach programu Gryf planowana jest dostawa sześciu zestawów, z których każdy złożony będzie z czterech płatowców i stacji kierowania. Miało to się stać w latach 2020-2022. Kolejne sześć zestawów miało się pojawić w nieokreślonej przyszłości. Statki te mają zapewnić rozpoznanie na szczeblu dywizji.
Wielką Brytanię bezzałogowce tej klasy kosztowały 15 mln funtów za sztukę. Można więc policzyć, że planowane 40 sztuk może kosztować polskiego podatnika około 600 mln funtów, czyli ok. 3,1 mld zł.
Podobnie sprawa ma się z programem Orlik, który ma zapewnić rozpoznanie na szczeblu brygady. MON planowało, że do końca 2021 roku zostanie dostarczonych osiem zestawów, liczących 40 statków powietrznych i wyposażenie dodatkowe. Wartość kontraktu określono na 790 mln zł.
Plany, jak to zwykle bywa, pokrzyżowały problemy państwowych spółek i koszty programów. Dlatego MON, według naszych informatorów, planuje zakupem w Turcji zapewnić dostawę sprzętu w ramach obu programów. Z tym, że w cenie tańszego Orlika.
Tysiące dronów
Antoni Macierewicz obiecał, że "MON zamierza kupić tysiące latających bezzałogowców dla obrony terytorialnej i wojsk operacyjnych, ich masowe użycie pozwoli obniżyć cenę". Średnio się to udało. Od deklaracji minęło pięć lat i kupiono jedynie 1000 sztuk amunicji krążącej Warmate. Rozpoznawczych i bojowych bezzałogowców brakło.
Pozostałe programy złapały poważne opóźnienia. W dodatku do nowego postępowania MON zamierzał dopuścić tylko krajowe podmioty należące do skarbu państwa. W ramach programu Gryf największe szanse miały Grupa WB Electronics wraz z brytyjskim Thalesem oferując Watchkeepera oraz Polska Grupą Zbrojeniowa S.A. i Elbit Systems proponujące Hermesa 450. Teraz, jak informują nas osoby związane z MON, program został uznany za zbyt drogi.
W przypadku programu Orlik głównym wykonawcą kontraktu jest Polska Grupa Zbrojeniowa wraz PIT-RADWAR oraz prywatną spółką Eurotech z Mielca. Ta ostatnia opracowała płatowiec E-310, którego rozwinięcie, PGZ-19R, miało stać się nośnikiem dla wyposażenia rozpoznawczego. Okazało się jednak, że nowy płatowiec średnio sobie radzi w powietrzu, kiedy zostało zainstalowane wyposażenie rozpoznawcze - głowica WESCAM MX-8.
Wówczas zwolniono dwóch kluczowych inżynierów pracujących nad projektem - Romana Ignasiaka, dyrektora biura platform lotniczych PGZ oraz Tomasza Gugałę, dyrektora programu systemów bezzałogowych statków powietrznych. Już wówczas było wiadome, że PGZ nie zdoła dotrzymać terminu zagwarantowanego w umowie.
Ratowanie twarzy
Według naszych informatorów, zakup tureckich bezzałogowców jest próbą ratowania wizerunku. Tym bardziej, że po zakończonym konflikcie w Karabachu, głośno mówiło się o skuteczności tureckiego produktu. Wcześniej TB-2 Bayraktar dość często skutecznie likwidowały rosyjski sprzęt w Syrii. System stał się medialny. Nie może zatem dziwić, że wpadł w oko polskiemu ministrowi.
Problem w tym, że dzięki temu Rosjanie również doskonale poznali ten system i środki zaradcze, które posiadają okazały się dla niego niezwykle groźne. Dziś TB-2 mają na swoim wyposażeniu armie Libii, Azerbejdżanu, Kataru, Maroka i Ukrainy. Polska może stać się kolejnym użytkownikiem. Szkoda tylko, że chwaląc się wspieraniem polskiego przemysłu zbrojeniowego, rząd inwestuje za granicą. A kupując z półki, nie można liczyć na offset i transfer technologii na odpowiednio wysokim poziomie.
Tym bardziej, że premier Mateusz Morawiecki zachwalał polskie rozwiązania:
- Chcę dziś z Gdyni powiedzieć polskim przedsiębiorcom, dużym firmom, kontrahentom, instytucjom administracji publicznej, również służbom takim, jak policja, aby interesowały się polskimi produktami. Bo mamy znakomite rozwiązania, właśnie w postaci dronów, różnego rodzaju urządzeń latających, monitorujących - mówił w w Pomorskim Parku Naukowo-Technologicznym w Gdyni.
Niestety nie wiemy, co się zmieniło w postrzeganiu polskich produktów.