Porwana przez talibów

Na patrol wyruszyliśmy o 7 "Skorpionem" kabrio. Zważywszy na fakt, że pogoda pozostawiała wiele do życzenia, nie byłam tym zachwycona. Ale cóż, wojna to wojna - bez względu na wszystko akceptujesz i wykonujesz każdy warunek i polecenia.

Nie czułam nic, nie patrzyłam porywaczom  w oczy.../fot. Joanna Frączek
Nie czułam nic, nie patrzyłam porywaczom w oczy.../fot. Joanna Frączek

Schyliłam głowę tak nisko, jak tylko mogłam - choć i tak miałam wrażenie, że kule z jednej i drugiej strony przelatują tuż nad moją głową. Nie jestem w stanie określić, jak długo trwał ostrzał.

Kiedy dudnienie ustało, poczułam szarpnięcie za kamizelkę kuloodporną, a brak podłoża pod stopami uświadomił mi, że jestem w powietrzu. Szybkie i bolesne zderzenie z ziemią, zerwanie hełmu z głowy i zastąpienie go workiem, kajdanki na rękach, oznaczyły tylko jedno - uprowadzenie!

Worek na głowie uniemożliwiał mi swobodne oddychanie, strach i przeszywający ból w nadgarstkach nie poprawiały mojej sytuacji. W jednej chwili ktoś szybkim ruchem podniósł mnie z ziemi. Przytrzymując za kark, który nagle znalazł się na wysokości kolan, wycedził: - Ty będziesz pierwsza!

Nie wiedziałam, co to może oznaczać. Myślałam o najgorszym.

Co teraz? Co się ze mną stanie? Poczułam gwałtowne pchnięcie, wrzucono mnie do małego i ciasnego pomieszczenia.

Z workiem na głowię i skrępowanymi rękami nie byłam w stanie określić swojego położenia. Chwilę później wrzucono kolejna osobę, "do towarzystwa". Trzask zamykanej klapy. Jestem w bagażniku!

Jakakolwiek próba porozumienia się z osobą, z którą miałam podróżować, kończyła się groźnym i głośnym: - Zamknąć się! Odpuściłam. Świadomość zamknięcia w małym, ciasnym pomieszczeniu sprawiła, że serce waliło mi jak oszalałe. Wiedziałam, że jeżeli nie opanuję oddechu, uduszę się. Starałam się jak mogłam, ale stres robił swoje.

Strach przed tym, co się zaraz stanie - to fatalne uczucie.../fot. Joanna Frączek

Ryk silnika sprawił, że poczułam małą ulgę. "Może nie będą mnie tutaj trzymać w nieskończoność?" - pomyślałam. Po mniej więcej 30 minutach jazdy po wybojach, po hamowaniach i ostrych zakrętach, dowieziono nas na miejsce. Z bagażnika dosłownie wytargano mnie na zewnątrz... ale co tam, w końcu mogłam rozprostować pokurczone nogi.

Ciągnięta i szarpana, zostałam wepchnięta do zimnego, cuchnącego pomieszczenia. Pamiętam, że wchodziłam po schodach, później było już tylko gorzej. Gwałtowne kopnięcie w zgięcia kolan sprawiło, że przyklękłam. W tej pozycji zostałam na kilkadziesiąt minut, miałam zdrętwiałe nogi, kark i ręce.

Przez cały czas słyszałam odgłosy tłuczonego szkła, metalowych narzędzi, krzyki i groźby. Przesłuchiwanie moich kolegów i forma, w jakiej - według moich domysłów - się to odbywało, sprawiały, że robiło mi się ciemno przed oczami. Modliłam się w duchu, by jakimś cudem mnie to ominęło. Czas wydłużał się w nieskończoność.

W pewnym momencie ktoś zaproponował mi wodę. Nie wiem dlaczego, odmówiłam. Rezultat był taki, że wylano mi ją na głowę. Szok i zimno spotęgowały strach. Zimną butelkę wody włożono mi pod kamizelkę, zmoczony worek przylepił się do twarzy.

Złapanie oddechu graniczyło z cudem. Totalna panika pozbawiła mnie możliwości logicznego myślenia. Nie tylko nie mogłam pozbierać myśli, ale wręcz zapanować nad swoim organizmem.

Starałam się nie zwracać na siebie uwagi gwałtownymi ruchami czy gestami/fot. Joanna Frączek
INTERIA.PL

Każdą możliwość skorzystania z wody lub papierosa, zaproponowaną przez porywaczy, odbierałam jak prowokację. Sądziłam, że każda moja reakcja na zaczepki i krzyki, skończy się torturami. Nie byłam w błędzie.

Wciąż w pozycji klęczącej, starałam się nie zwracać na siebie uwagi gwałtownymi ruchami czy gestami, świadczącymi o zdrętwieniu całego ciała. Ale drżenie było nie do opanowania, a regularne oblewanie zimną wodą wzmagało tylko dreszcze.

Zadawane mi pytanie w języku pasztu, angielskim czy hiszpańskim, nie miały dla mnie znaczenia. W tej chwili nie znałam żadnego z nich. Popychanie, szarpanie za włosy, dmuchanie dymem z papierosów w twarz sprawiały, że oddychanie stało się prawie niemożliwe. Nie koncentrowałam się na niczym - nie byłam w stanie.

Zastanawiałam się, jak długo to jeszcze potrwa i do czego są zdolni porywacze. Byłam wykończona. Ciągła obawa przed tym, co jeszcze może się stać, doprowadzała mnie do skrajności. Za chwilę przekonałam się, że moje modły nie zostały wysłuchane - zostałam zabrana na przesłuchanie.

To było kilkanaście bardzo intensywnych minut. Po raz pierwszy od momentu porwania ściągnięto mi worek z głowy. Nie czułam nic, nie patrzyłam porywaczom w oczy, starałam się zachować spokój. Na pytania odpowiadałam zdawkowo.

Krzyki, zawiązany sznur na szyi, broń przy skroni... Trzęsłam się z zimna i ze strachu. Widok poturbowanych kolegów, związanych i rzuconych pod ścianę jeden na drugim, nie rokował dobrze. W trakcie przesłuchania próbowałam rozeznać teren, jednak każda próba odwrócenia głowy kończyła się uderzeniem i wrzaskiem porywaczy.

Oni mieli broń i wodę, ja tylko własny upór.../fot. Joanna Frączek

Skutkiem przesłuchiwania było ponowne nałożenie worka na głowę, przeładowanie broni i strzał. Huk był tak ogromny, że głowa bezwładnie opadła mi na klatkę piersiową. Oszołomioną i półprzytomną, odciągnięto mnie na bok i oparto o ścianę. Trzaski w uszach i skurcze mięśni spowodowały, że przez chwilę straciłam kontrolę nad tym, co dzieje się dookoła. Nie potrafiłam oszacować czasu spędzonego w tym miejscu, w takim stanie.

Porywacze wciąż przenosili mnie z miejsca na miejsce, traciłam orientację, ale na ile mogłam, zachowywałam spokój i rozwagę. W jednej chwili nieoczekiwanie padła seria strzałów, a porywacz, który stał koło mnie, zarzucił mi ręce na szyję i ciągnął tuż przy sobie, cofając się. Poddusił mnie na tyle skutecznie, że prawie zwymiotowałam - na szczęście nie zjadłam śniadania.

Odgłos strzałów stawał się coraz wyraźniejszy. Nie wiedziałam, co się dzieje, ale nerwowe krzyki terrorystów i ich energiczne ruchy dawały mi nadzieję. "Zaraz będą tu nasi" - pomyślałam .

W sekundzie zostałam powalona na podłogę. Strzały ogłuszyły mnie zupełnie, otworzyłam tylko usta, by zmniejszyć ciśnienie, ale worek w dalszym ciągu uniemożliwiał mi swobodne oddychanie. Wrzask i jęki ludzi potęgowały zdenerwowanie. Kto został postrzelony - odbijający nas żołnierze, czy terroryści?

Po kilkunastu minutach wymiany ognia ktoś podciągnął mnie do góry tak, że nie mogłam złapać równowagi. Usłyszałam komendę: do wyjścia! Prowadzono mnie w nieznanym kierunku, w dalszym ciągu z workiem na głowie i z kajdankami na rękach.

Schodząc po schodach, uświadomiłam sobie, że zostaliśmy odbici. Spokojne przeprowadzenie z miejsca, gdzie nas przetrzymywano, do wojskowych wozów, tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że jesteśmy już bezpieczni.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas