Praca szuka człowieka! Nikt nie chce pracować dla Putina w Ukrainie
Nawet pieniądze dwa razy większe niż zwykle nie są w stanie przekonać rosyjskich urzędników. Nikt nie chce pracować dla Putina na okupowanych terenach Ukrainy.
Jak idzie Rosji utrzymywanie okupowanych pozycji w Ukrainie i zajmowanie nowych? Biorąc pod uwagę, że jak przekonuje Ben Wallace - były brytyjski sekretarz obrony, który niedawno ustąpił ze swojego stanowiska - żaden z 19 dowódców, którzy poprowadzili Rosję do wojny z Kijowem, nie zajmuje już swojego stanowiska... fatalnie.
Romantyzm, ego i zemsta skłoniły Putina do wejścia na Ukrainę i to będzie jego zguba. Jego armia straciła ponad 2500 czołgów, 6500 pojazdów opancerzonych, a prawie 300 000 żołnierzy jest zabitych lub rannych. Ani jeden dowódca, który poprowadził główne rosyjskie jednostki na Ukrainę, nie znajduje się nadal na swoim miejscu
Putin płaci podwójnie. Chętnych brak
A jak idzie ukraińska kontrofensywa? Jeśli mierzyć ją strachem rosyjskich urzędników, którzy nie chcą pracować na okupowanych terenach, chociaż Putin oferuje podwójną stawkę, to fenomenalnie. Jak informuje niezależna grupa Meduza, Kreml ma duże problemy z personelem w Ukrainie, bo Rosjanie za bardzo obawiają się ukraińskich ataków. Nie bez przyczyny zresztą, bo mamy przecież potwierdzone informacje o zgonach rosyjskich urzędników, a ukraińskie siły zbrojne systematycznie odbijają kolejne zajęte przez Rosję w czasie inwazji tereny.
Rosyjski prezydent podpisał we wrześniu ubiegłego roku dekret formalnie anektujący cztery regiony Ukrainy, tj. obwody ługański, doniecki, chersoński i zaporoski, planując zbliżenie ich do Moskwy. Zapowiedział wtedy, że urzędnicy, którzy zdecydują się na pracę na tych terenach, mogą liczyć na podwójne wynagrodzenie i... nie ma chętnych. Jak twierdzą w wypowiedzi dla Meduzy dwaj anonimowi rosyjscy urzędnicy, nawet takie stawki nie rekompensują ryzyka, jakie trzeba podjąć i nikt nie chce pracować na zajętych regionach, obawiając się ukraińskiego odwetu.
Urzędnicy karani za dezercję
Meduza wyjaśnia też, że aby uzupełnić braki kadrowe, Kreml organizuje konkursy wyborcze na wzór konkursu "Przywódcy Rosji", który jest postrzegany jako odskocznia do kariery dla rosyjskich urzędników.
Jeden z urzędników, powołany na stanowisko ministerialne w jednym z okupowanych regionów, przyznaje zaś, że to w pewnym sensie pułapka. A mianowicie lepiej w ogóle nie decydować się na taką pracę, bo opuszczenie stanowiska, kiedy na miejscu zrobi się gorąco, uznawane jest za "dezercję", za którą grozi kara do 10 lat więzienia.
A wiele wskazuje na to, że sytuacja może zaognić się już wkrótce, bo rosyjskie Ministerstwo Obrony ogłosiło w zeszłym miesiącu, że mieszkańcy wspomnianych regionów zostaną objęci poborem do wojska. Według rosyjskiej agencji informacyjnej TASS, zaczął się on 1 października i obejmie 130 tys. osób - śmiało można zakładać, że nie spodoba się to dużej części z nich.