Rosyjski żołnierz o wyposażeniu armii. "Idziemy na nich z łopatami"
Kolejne relacje rosyjskich żołnierzy nie pozostawiają złudzeń. Kreml ma problem z wyposażeniem, ale nie ma żadnego problemu z wysyłaniem swoich na pewną śmierć. No bo jak skutecznie walczyć... łopatą?
Przybywa relacji rosyjskich żołnierzy opisujących problemy z wyposażeniem na froncie. Z rozmowy telefonicznej jednego z bojowników Kremla (ze względów bezpieczeństwa ukrywanego za pseudonimem Denis Iwanow), stacjonującego we wsi Andrijiwka w okolicach Bachmutu, dowiadujemy się, że często są wysłani do walki "dosłownie z łopatami", podczas gdy Ukraińcy dysponują np. amunicją kasetową. Radio Wolna Europa opisuje, że zadzwonił on do żony kilka dni przed pierwszym planowanym urlopem od rozpoczęcia tzw. częściowej mobilizacji, aby opowiedzieć o swojej sytuacji.
I nie był to optymistyczny telefon, mężczyzna był przekonany, że nie wróci do domu, bo w najbliższych dniach straci życie. Wszystko dlatego, że dowództwo traktuje żołnierzy jak mięso armatnie, które wysyła się na front bez przygotowania i wyposażenia, co w ciągu zaledwie kilku dni kosztować miało życie kilkuset osób. Jego rodzina przekazała, że mężczyzna podczas rozmowy był spanikowany i wyjaśnił, że z pułku składającego się pierwotnie z tysiąca żołnierzy zostało zaledwie czterystu.
Zadzwonił w czwartek i powiedział, że Siły Zbrojne Ukrainy zajmują Andrijówkę i przedostają się do Bachmutu. I wrzuca się ich do tej Andrijówki praktycznie bez broni. Powiedział, że «w zasadzie jedziemy na nich z łopatami i bez wsparcia artyleryjskiego»
Dziennikarzom radia udało się ostatecznie porozmawiać także z samym Iwanowem, który przyznał, że ich sytuacja jest tragiczna. Bo choć oficjalne raporty mówią o dosłownie kilku ofiarach, to faktycznie są ich setki i wbrew temu, co sugerują rosyjskie władze, ukraińskie siły zajęły dużą część Andrijiwki i przedostają się do Bachmutu.
Rosjanie nie mają odwrotu
Rosyjskie oddziały dostały zaś rozkazy zajęcia tego, co pozostało z wioski, pomimo ciężkiego ostrzału ukraińskiej artylerii, która "pozwala wejść do wioski, ale już z niej nie wypuści".
Jego zdaniem to jednoznaczne z wysyłaniem ich na pewną śmierć, bo nie dość, że sami nie mogą liczyć na podobne wsparcie, to jeszcze mają walczyć praktycznie bez broni. Z drugiej zaś strony, nie mają też żadnych szans na odwrót, bo "za nami stoją ludzie, którzy też nas nie oszczędzą".
Wysyłamy na misję dwadzieścia pięć osób, a wraca tylko sześć. Nasi artylerzyści przeprowadzają obecnie ataki. Powiedziano im: «Nadal nie macie amunicji, idziecie jako piechota. Ale chłopaki nawet nie wiedzą, co to jest atak». Zasadniczo wysyłają nas tam jako mięso armatnie. (...) Kiedy zgłosisz tę sytuację dowództwu, odpowiedź brzmi: «I co z tego?» To bezpośredni cytat: «I co z tego?»
I nie da się ukryć, że jego relacja pokrywa się ze słowami innego rosyjskiego żołnierza, z którym rozmawiał ostatnio pewien prokremlowski dziennikarz. Ten szczegółowo opisał walki o wieś Kliszczejewka, zaledwie kilka kilometrów od Andrijówki, zwracając uwagę na "niesamowitą ukraińską zdolność do tworzenia solidnych pozycji obronnych na zajętych obszarach":
Artyleria Sił Zbrojnych Ukrainy jest w ciągłym działaniu i działa dla nich bardzo dokładnie i kompetentnie. W ogóle nie oszczędzają pocisków (...) Wszelkie próby zajęcia ukraińskich pozycji spotykają się z niszczycielskim ostrzałem artyleryjskim, który "natychmiast zrównuje nas z ziemią.