Skarb Hansa Franka
W 1985 r. polska ambasada w RFN otrzymała intrygującą propozycję. Dwaj Niemcy zapewniali dyplomatów, że wiedzą, gdzie na terytorium Polski naziści ukryli pod koniec II wojny światowej skarb.
"Osoba fizyczna z PRL podejmie działanie zmierzające do odnalezienia, wydobycia i podziału kosztowności ukrytych podczas II wojny światowej na terytorium PRL, stanowiącym obecnie w świetle polskich przepisów, tj. dekretu z dnia 8 marca 1946 o majątkach opuszczonych i poniemieckich własność skarbu Państwa Polskiego. W wyżej wymienionym przedsięwzięciu osobie fizycznej z PRL udzielą pomocy osoby fizyczne z RFN będące stroną niniejszej umowy. (...) Poszukiwane przedmioty ważą prawdopodobnie łącznie ok. 3 ton i zapakowane są w 22 skrzyniach. Ponadto przedmiotem poszukiwań jest stalowa kaseta, w której znajdować się mają papiery wartościowe, klucze do skrytek oraz numery istniejących kont i skrytek sejfów w bankach w Szwajcarii o wartości równej zawartości 22 skrzyń (...)" - zapisano w umowie dotyczącej skarbu Hansa Franka, podpisanej w 1988 roku przez przedstawicieli Ministerstwa Finansów.
Coraz mniej świadków
Niezależnie od racjonalności tropów doń prowadzących czy historii stworzonych na potrzeby uwiarygodnienia ich istnienia, przez ostatnie 60 lat setki, jeśli nie tysiące poszukiwaczy, dziennikarzy czy badaczy na całym świecie podążało śladem mitycznych schowków i legendarnych skrytek zawierających bajeczne bogactwa III Rzeszy.
Obecnie, w porównaniu z minionymi dekadami, zmniejszyła się prawdopodobnie intensywność i spektakularność owych poszukiwań, lecz tematyka jest wciąż żywa. Czasy świetności ma jednak zdecydowanie za sobą, choć pierwsza dekada XXI wieku zapowiadała się całkiem owocnie. Dlaczego?
M.in. z prostej przyczyny naturalnego kurczenia się populacji bezpośrednich świadków, którzy w większości odeszli już z tego świata. Na pocieszenie pozostaje fakt, że nadal do odnalezienia jest sporo, przynajmniej w teorii.
Chodzi o więcej niż słoik z biżuterią
Zresztą wielokrotnie sprawy te gościły na naszych łamach, są też powszechnie znane i dokładnie omówione. Tym razem zajmiemy się również znaną sprawą, jaką są skarby wywiezione na rozkaz Hansa Franka z Generalnego Gubernatorstwa. Jednak będzie to tylko przyczynek do całkiem nowego tematu.
Skarby Generalnego Gubernatorstwa
Wobec powyższego faktu powołany został przy rządzie GG sztab ds. Uchodźców i Ewakuacji, który na rozkaz Hansa Franka zajął się reorganizacją i dyslokacją urzędów centralnych i instytucji poszczególnych dystryktów w bezpieczne, niezagrożone tereny III Rzeszy, w celu zachowania ciągłości funkcjonowania władzy.
Równocześnie zapobiegliwy zbrodniarz i miłośnik (głównie zrabowanych) dzieł sztuki nakazał swemu pełnomocnikowi ds. zabezpieczenia dóbr kultury Wilhelmowi Ernstowi Palezieux opracowanie oraz realizację planu wywozu i "przechowania" tysięcy eksponatów. W ten sposób spora ich część trafiła do dolnośląskich składnic, z których centralnym punktem był pałac barona Manfreda von Richthoffena w Sichowie, nieopodal Jawora, jednocześnie wytypowany na zamiejscową siedzibą rządu Generalnego Gubernatorstwa na wypadek ewakuacji.
Chodzi przeważnie o ukryte dzieła sztuki, które bądź nie dotarły do miejsca przeznaczenia, bądź, jak w przypadku Dolnego Śląska, zostały tam świadomie ukryte. Po wojnie komisje rewindykacyjne działające na tym terenie odzyskały wiele z nich, jednak nadal spora część wywiezionych dzieł sztuki uznana jest za zaginioną.
Poszukiwania SB
Po transformacji Urząd Ochrony Państwa na prośbę Ministerstwa Finansów i Ochrony Środowiska weryfikował wiarygodność sprawy poszukiwań "Złotego pociągu". To tylko przykłady najbardziej spektakularnych, choć dyskretnych działań, w które zaangażowane było państwo polskie. My dodamy następną.
Po raz kolejny udało się nam dotrzeć do niezwykle ciekawych materiałów przechowywanych w Instytucie Pamięci Narodowej. Tym razem jednak na ich trop wpadł przy okazji prowadzenia kwerendy w archiwum IPN na temat FON-u pan Krzysztof Kopeć, który opublikował zbiór interesujących dokumentów na swojej stronie internetowej.
Dotyczą one trwających w latach 1985-1988 negocjacji, jakie Ministerstwo Finansów PRL prowadziło z dwoma obywatelami Niemiec Zachodnich w sprawie... "wydobycia i podziału skarbu Hansa Franka".
Materiały nie są oczywiście kompletne, składają się z kilkudziesięciu kart zawierających głównie korespondencję pomiędzy przedstawicielami Ministerstwa Finansów, MSW i MSZ, ambasadą PRL w Kolonii oraz oczywiście "wskazicielami" rzeczonego skarbu. Interesującym uzupełnieniem archiwaliów jest projekt przygotowywanej umowy oraz jej ostateczna wersja.
Ramy czasowe kończące sprawę, mimo że w wyraźny sposób są określone, zostawiają niestety wiele niedomówień i to natury zasadniczej. Do tej kwestii zresztą jeszcze wrócimy, tymczasem przyjrzyjmy się głównym bohaterom spektaklu.
Jest rok 1985. Dwaj obywatele Niemiec Zachodnich, M.S. i A.L., kierują pod adresem Ambasady PRL w Kolonii (obecnie Konsulat Generalny RP) list, w którym przedstawiają intrygującą propozycję. Posiadają wiedzę na temat lokalizacji na terytorium Polski niezwykle cennego depozytu ukrytego w 1945 roku przez nazistów. Piszą, że w zamian za udział w podziale znaleziska ujawnią przedstawicielom PRL skarb wielomilionowej wartości, zawierający m.in. zrabowane Polsce dzieła sztuki.
Mimo że początkowo oferta mogła nie brzmieć zbyt wiarygodnie, w dalszej korespondencji i w rozmowach telefonicznych z pracownikami placówki dyplomatycznej składający ofertę Niemcy musieli używać niezwykle racjonalnych i przekonujących argumentów. Na tyle, że sprawę przekazano wyżej, do odpowiednich departamentów MSZ i MSW. Gdy pojawiły się konkretne propozycje, prowadzenie negocjacji - za pośrednictwem Ambasady w Kolonii - przejął Departament Zagraniczny Ministerstwa Finansów PRL.
Skarb Państwa dzieli się z Niemcami
Jednak najistotniejszy ich atut to znajomość z dwoma sędziwymi obywatelami NRD, bezpośrednimi świadkami akcji ukrywania depozytu lub wręcz jej uczestnikami. To oni dysponują wiedzą odnośnie dokładnej lokalizacji skarbu.
Z analizy materiałów wynika, że rolę pośrednika między M.S. i A.L. a upoważnioną do negocjacji instytucją, jaką było Ministerstwo Finansów, pełniła Ambasada PRL w Kolonii. Tam też zapewne skierowali pierwsze kroki dwaj obywatele Niemiec Zachodnich, prawdopodobnie kilka miesięcy wcześniej.
Przedstawiona przez nich historia, i zarazem propozycja, musiała bez wątpienia zaintrygować pracowników polskiej placówki dyplomatycznej na tyle, że na drodze służbowej, być może w formie raportu, noty czy też depeszy, przekazano ją do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Stamtąd zapewne informacje trafiły bezpośrednio do odpowiednich komórek Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oraz Ministerstwa Finansów, które podjęły czynności weryfikujące wiarygodność propozycji dwóch mieszkańców RFN.
Najwyraźniej po ich zakończeniu podjęto szczegółowe negocjacje w sprawie organizacji poszukiwań, ich przebiegu, a także podziału odkrytego depozytu pomiędzy wskazicieli a Skarbem Państwa. Takie wnioski możemy wysnuć na podstawie posiadanej dokumentacji, z której pierwsze informacje pojawiają się od końca maja 1986 roku.
Zabezpieczenie MSW
Odpowiednie komórki kontrwywiadu "prześwietliły" też zapewne obu Niemców, nie znajdując jednak nic podejrzanego. Sprawą zainteresował się również Wydział IV (kontrola operacyjna organizacji i instytucji technicznych) Departamentu V, zajmujący się ochroną spraw gospodarczych PRL.
Prawdopodobnie sprawa ta trafiła również do innych komórek resortu, które pozytywnie zaopiniowały działania podejmowane przez Ministerstwo Finansów. Nie zgłosiły również zastrzeżeń co do wiarygodności relacji i intencji S. i L.
Wicedyrektor Departamentu Społeczno-Administracyjnego MSW płk Jan Zaremba pisał do wicedyrektora Departamentu Zagranicznego Ministerstwa Finansów na początku czerwca 1986 roku: "(...) uprzejmie informuję, że nie zgłaszamy sprzeciwu wobec stanowiska Ministerstwa Finansów w sprawie ustalenia warunków działań podejmowanych na rzecz odnalezienia ukrytych walorów. Jednocześnie nadmieniam, że tematyka związana z próbami poszukiwań skarbu Hansa Franka pozostaje w naszym specjalnym zainteresowaniu i ewentualne czynności podjęte przez zainteresowanych na terenie kraju będą ochraniane operacyjnie, przy współdziałaniu z odpowiednimi jednostkami służby bezpieczeństwa".
Warto przy tej okazji nadmienić, że każdy element i kolejny etap negocjacji był w związku z tym opiniowany przez MSW, co w tym wypadku jest zrozumiałe. Co ciekawe, resort starał się nie podważać ustaleń Ministerstwa Finansów oraz Departamentu Prawno-Traktatowego MSZ, najwyraźniej ufając tym instytucjom podczas dość skomplikowanych rozmów ze "wskazicielami" skarbu.
Trudne negocjacje
Poziom szczegółowości uzgadnianych przez Niemców warunków umowy wydaje się z dzisiejszej perspektywy zaskakująco wysoki. Można zrozumieć, że obywatele RFN starali się kompleksowo zabezpieczyć swój udział w znaleźnym (początkowo 30 proc., ostatecznie 10 proc.) oraz precyzyjnie określić warunki, na jakich poszukiwania miały się odbyć.
Ostatecznie działali na "wrogim", z ich perspektywy, ideowo i politycznie terytorium po drugiej stronie żelaznej kurtyny. Mieli więc świadomość ryzyka, które starali się maksymalnie ograniczyć. Zresztą trafili wbrew pozorom na podatny grunt, gdyż z drugiej strony Ministerstwo Finansów ryzykowało równie wiele, angażując się w niekonwencjonalne działania, mające - jakkolwiek na to patrzeć - na celu podreperowanie budżetu państwa pogrążonego w głębokim kryzysie ekonomicznym i politycznym.
Zresztą nie pierwszy raz, gdyż na początku lat 80. skarby miały również wspomóc nadszarpnięte finanse PRL. Wówczas przez dwa lata grupa operacyjna, składająca się z przedstawicieli MSW i z MON, uganiała się po Sudetach za mitycznym "Złotem Wrocławia". Działania te nie przyniosły spodziewanych efektów, natomiast pozostała nadzieja na sukces i szybkie wzbogacenie. Pewnie zresztą nie pierwszy raz i, jak wiemy, nie ostatni.
Jak możemy się domyślić, rozmowy nie były łatwe. Istniało wiele spornych kwestii, które należało wyjaśnić. Niemcy mieli dobrze przemyślaną strategię działań i określone cele. Nie wahali się używać wszelkich argumentów, by uzyskać korzystne dla siebie warunki.
W jednym z listów do radcy ambasady PRL w Kolonii pisali: "Ze strony PRL nie stworzono nam dotąd jasności, w jakim trybie będzie przekazane nam znaleźne, w szczególności, czy uwzględnia się gwarancje dotyczące prawidłowości płatności, ważną rzecz, skoro bowiem w grę mogą wchodzić wielomilionowe kwoty przysługujące nam po uwieńczonej sukcesem akcji poszukiwań. Skoro nie przyznaje się nam żadnych możliwości kontroli oszacowania znalezionych wielomilionowych wartości, usprawiedliwionym staje się pytanie, w jaki sposób mielibyśmy sobie obliczyć wysokość znaleźnego. Niniejszym pragniemy prosić o wyjaśnienie pytań w tej materii".
I dalej: "Stoimy nadal wiernie i zaszczytnie na gruncie przedstawionych PRL obiektywnie faktów. PRL może mieć całkowitą pewność co do tego, że ma w nas pewnego i uczciwego kontrahenta /stronę zawierającą umowę u swego boku/. Przy uwzględnieniu istniejących jeszcze wciąż trudności prosimy Pana o rychłe zezwolenie na poinformowanie - osobiście przekazanym pionom - p. Kanclerza Federalnego Helmutha Kohla o trudnościach w naszych rozmowach /pertraktacjach/, tak aby mógł on pomocnie wystąpić jako pośrednik w tej sprawie. Oczywiście za zgodą PRL mogłaby także zostać obdarzona inna znana osobistość, np. Prezydent Federalny Richard von Weizseker (pisownia nazwiska oryginalna - przyp. P.M.) w przeprowadzeniu dobrych usług lub pośrednictwa. Wobec bezcennych skarbów kultury i kościelnych PRL nie będziemy szukać żadnych dróg i trudu w poszukiwaniu możliwości rozwiązań, by je PRL zaproponować".
Czyżby więc lekki szantaż, delikatna groźba wprowadzenia sprawy na wyższy poziom stosunków międzynarodowych, w przypadku braku konsensusu? Takie wrażenie można zdecydowanie odnieść.
Wątpliwości
Ministerstwo Finansów, co zrozumiałe, starało się maksymalnie zabezpieczyć przed ewentualną kompromitacją w tej nietypowej sprawie. Dlatego też koszty akcji poszukiwawczej miały zostać pokryte przez "wskazicieli", co zgodnie z umową miała zabezpieczać kaucja w wysokości 20 tys. marek, zwrócona w przypadku pozytywnego wyniku akcji.
W zamian państwo polskie zapewniało optymalne warunki działań oraz kompleksowe zabezpieczenie całej operacji. Jednak Ministerstwo Finansów, mimo wcześniejszych ustaleń, podwyższyło tę kwotę do 100 tys. marek, co Niemcy uznali za istotną przeszkodę w realizacji przedsięwzięcia i jednocześnie złamanie wcześniejszych uzgodnień.
Podpisy pod umową
W każdym razie porozumienie nie zostało osiągnięte, choć obie strony uznawały, że problemy należy jak najszybciej rozwiązać. Zwłaszcza że, jak twierdzili "wskaziciele", dwaj mieszkańcy NRD - kluczowe postacie dla powodzenia akcji - byli w bardzo zaawansowanym już wieku i w każdej chwili mogłoby ich zabraknąć...
Do końca roku 1986 nie udało się ustalić kompromisu w powyższych kwestiach. W marcu 1987 roku S. i L. ponownie pojawili się w ambasadzie PRL w Kolonii, prezentując projekt umowy na wydobycie skarbu, ze zrewidowanymi punktami spornymi. Od tego momentu sprawy zaczynają nabierać tempa.
W czerwcu "wskaziciele" znowu przyjechali do Polski, gdzie prowadzono dalsze rozmowy i uzgadniano szczegóły. Wola porozumienia, jak widać z wymiany korespondencji, była po obu stronach, zaś poszczególne punkty sporne kończyły się wypracowaniem ostatecznego konsensusu. Umowa finalna została podpisana w maju 1988 roku.
W świetle deklaracji "wskazicieli" depozyt zapakowany miał być w 22 skrzynie o łącznej wadze 3 ton. Zawierał poszukiwane od zakończenia II wojny światowej "dobra kultury oraz inne walory". Jest to jednak zaledwie połowa tego, co miało zostać odnalezione.
Poszukiwać miano również kasety stalowej znacznych rozmiarów, w której zabezpieczono papiery wartościowe, zapewne akcje i obligacje, a także numery kont i skrytek bankowych w szwajcarskich instytucjach finansowych wraz z kluczami do zdeponowanych tam skrzynek depozytowych. Rzeczony majątek, wg M.S. i A.L., miał należeć do nieokreślonych bliżej zbrodniarzy hitlerowskich.
Co więcej, jego wartość była potencjalnie równa wartości wspomnianych wcześniej 22 skrzyń. Niewiele wiemy niestety o lokalizacji skarbu, którą możemy określić jedynie w przybliżeniu na podstawie lakonicznych wzmianek w omawianej dokumentacji.
Brak zakończenia
Obywatele RFN od początku sugerowali, aby akcję przeprowadzić jesienią lub wiosną, parokrotnie wymieniany jest październik jako idealny czas dla poszukiwań na polach, przy użyciu sprzętu elektronicznego, jakim mieli się wspomagać. W grę wchodzą więc pola, skarb miał być raczej zakopany, nie ukryty, np. w sztolni, szybie czy kopalni.
Wiemy również, że mieli dysponować sprzętem elektronicznym, w który zainwestowali sporą sumę w Niemczech Zachodnich. Możemy więc sądzić, że dobrali optymalne urządzenia dostosowane do charakterystyki terenu, w jakim miały być prowadzone poszukiwania. Na pewno nie był to zbyt zaawansowany sprzęt, gdyż mieli go obsługiwać samodzielnie, bez możliwości uczestnictwa w akcji np. wyspecjalizowanych operatorów.
Jeden szczegół, bardzo istotny zresztą, pozwala na wysunięcie pewnej hipotezy dotyczącej rejonu poszukiwań. Mianowicie: "Umowa dotycząca wydobycia i podziału kosztowności na terytorium Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej została zawarta pomiędzy ob. mgr. Tadeuszem Halikowskim działającym za zgodą Ministerstwa Finansów i Wojewody Katowickiego zwanym w umowie osobą fizyczną z Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, a pp. M.S. (...) i A.L. (...) zwanymi dalej w umowie osobami fizycznymi z Republiki Federalnej Niemiec". Wydaje się więc, że uwzględnienie w umowie wspólnego stanowiska Ministerstwa Finansów oraz Wojewody Katowickiego sugeruje, że planowane poszukiwania miały się odbyć na Górnym Śląsku, gdzieś na terenie województwa liczącego ówcześnie 6650 km kwadratowych. Z podpowiedzi właściwie tyle.
W historii tej zdecydowanie brakuje zakończenia. Pomimo dowodu, że umowa została podpisana i weszła w życie 30 maja 1988 roku, nie wiemy, czy poszukiwania się odbyły, a jeżeli tak, to jaki był ich wynik. Możemy się tylko domyślać.
Być może ktoś z naszych Czytelników zna szerzej sprawę. W takim wypadku bardzo prosimy o kontakt z redakcją! My tymczasem spróbujemy rozejrzeć się po globalnej wiosce i być może uda się nam nawiązać kontakt z głównymi bohaterami tej historii...
Piotr Maszkowski
Dziękuję Panu Krzysztofowi Kopciowi za udostępnienie materiałów.
PM
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.