Spokój za ropę

Przed planowanym na 9 lipca ogłoszeniem niepodległości przez Sudan Południowy rząd w Chartumie próbuje przejąć kontrolę nad spornymi regionami.

W maju 2011 roku wydawało się, że niewiele brakuje, aby na południu Sudanu na nowo wybuchła wojna domowa. Wojska rządzącego w Chartumie reżimu prezydenta Omara Hasana Ahmada al-Baszira przejęły kontrolę nad Abyei, regionem stanu Kordofan Południowy, graniczącym z Sudanem Południowym, który za kilka tygodni ma stać się niepodległym państwem. Akcję tłumaczono jako odpowiedź na prowokację południowosudańskiej armii, która miała urządzić zasadzkę na konwój żołnierzy z północy.

Trawa i ropa

Ostatecznie napięcie udało się obniżyć w trakcie spotkania w stolicy Etiopii Addis Abebie, gdzie negocjatorzy z Sudanu i mającego formalnie ogłosić w lipcu niepodległość Sudanu Południowego uzgodnili utworzenie strefy zdemilitaryzowanej wzdłuż wspólnej granicy, o szerokości 10 kilometrów po każdej jej stronie. Granicę mającą ponad 2,1 tysiąca kilometrów mają kontrolować wspólne patrole. Dodatkowo etiopscy gospodarze spotkania zaoferowali wysłanie żołnierzy do Abyei w charakterze sił pokojowych, jednak tylko południe wykazało zainteresowanie tą propozycją.

Aby nie doszło do sparaliżowania procesu pokojowego, obie strony zgodziły się w 2005 roku na przyjęcie protokołu dodatkowego dotyczącego Abyei. Dokument zakładał nadanie temu regionowi specjalnego statusu administracyjnego. O jego przynależności miało zdecydować referendum. W czerwcu 2008 roku prezydenci Sudanu i Sudanu Południowego Al-Baszir i Salva Kiir podpisali porozumienie. Zakładało ono rozmieszczenie w Abyei wspólnych sił złożonych z żołnierzy rządowych i Ludowej Armii Wyzwolenia Sudanu oraz wprowadzenie wspólnej tymczasowej administracji.

Reklama

Pastwiska obiektem pożądania

Istnieją różne powody, dla których do regionu Abyei zamieszkanego przez około 110 tysięcy osób roszczą sobie prawa obie strony. Najczęściej wymieniana jest chęć posiadania kontroli nad tamtejszymi zasobami ropy naftowej. Po wyroku Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze z 2009 roku większość pół naftowych znalazła się jednak poza jego granicami. Żyjące tam społeczności utrzymują się z pasterstwa, dlatego obiektem pożądania są też pastwiska. O te ostatnie spory toczą związana z południem grupa Dinka Ngok oraz północni nomadzi Misseriya, którzy w czasie wojny domowej wspierali Chartum. Rywalizacja między nimi o dostęp do wody i pastwisk trwa od wieków, a dodatkowo podsycają ją różnice etniczne, kulturowe i wyznaniowe.

Niestety, nie udało się przeprowadzić referendum w sprawie przyszłości Abyei. Rządy w Chartumie i Dżubie nie doszły do porozumienia, kto miałby prawo w nim uczestniczyć.

Problemem okazali się koczownicy. Patrząc na reakcję stałych mieszkańców Abyei na majową okupację (niemal wszyscy uciekli na południe), nie sposób nie zauważyć, że najbardziej zainteresowany niedopuszczeniem do referendum był rząd Al-Baszira.

Dłuższy mandat "błękitnych hełmów"

W kwietniu sudański prezydent postawił południowcom ultimatum w sprawie tego regionu.

Al-Baszir zagroził, że nie uzna niepodległości Sudanu Południowego, jeśli ten nie wyrzeknie się roszczeń wobec Abyei. Władze w Chartumie zapowiedziały też, że chcą, by po ogłoszeniu niepodległości przez Sudan Południowy z graniczących z nim terytoriów ich kraju wycofały się siły pokojowe ONZ.

Tymczasem sekretarz generalny organizacji Ban Ki-moon uważał za wskazane przedłużenie mandatu "błękitnych hełmów" o trzy miesiące, do czasu, aż oba Sudany rozstrzygną spory terytorialne. Za pozostawieniem sił pokojowych opowiedział się w programie BBC World Today przedstawiciel władz z Dżuby Ezekiel Gatkouth. Politycy z południa chcieliby nowej misji, której mandat dotyczyłby patrolowania międzysudańskiej granicy i ochrony ludności.

Front wewnętrzny

Porozumienie pokojowe kończące ponaddwudziestoletnią wojnę domową na południu Sudanu, podczas której zginęło 1,5 miliona osób, podpisano 9 stycznia 2005 roku. Dało ono tej części kraju, zamieszkanej przez animistów i chrześcijan, szeroką autonomię. Kluczowym elementem zawartego układu stała się zapowiedź referendum, w którym mieszkańcy południa mieli zdecydować, czy chcą wspólnego państwa z muzułmańską północą. Negocjacje dotyczące zasad jego przeprowadzenia były jednak długie i trudne. Spierano się między innymi o to, kto będzie uprawniony do głosowania. Dopiero pod koniec 2009 roku parlament w Chartumie stworzył prawne warunki do tego referendum, które przeprowadzono w styczniu tego roku. Zwyciężyli zwolennicy niepodległości południa Sudanu.

Głosowanie to nie przyniosło stabilizacji i pokoju. Władze w Dżubie od miesięcy zmagają się z wewnętrznymi rebeliami, między innymi generała George'a Athora, który zbuntował się po tym, jak w kwietniu 2010 roku przegrał wybory na gubernatora zasobnego w złoża ropy naftowej wschodniego stanu w Dżonkali. Terror na pograniczu z Ugandą sieje Armia Bożego Oporu. Południowosudańscy politycy nie ukrywają podejrzeń, że za wieloma zamieszkami stoi północny sąsiad, wykorzystujący mozaikę etniczną południa, gdzie łatwo skłócić ze sobą sąsiednie plemiona. O działaniach "sił zewnętrznych" mówił przed referendum Salva Kiir.

Dla własnych korzyści

Poza czynnikami wewnętrznymi istnieje jeszcze inny poważny powód unikania przez południe zbrojnej konfrontacji z północą. Niedawny blitzkrieg w Abyei pokazał, że armia południowosudańska nie ma szans w konwencjonalnej konfrontacji z wojskami Al-Baszira. Brakuje jej ciężkiego uzbrojenia - czołgów i artylerii. Północ panuje także w powietrzu, co potwierdziły bezkarne naloty w maju na Abyei. Szacuje się, że Chartum ma od ponad 40 do 80 samolotów bojowych i kilkadziesiąt uzbrojonych śmigłowców. W razie wybuchu konfliktu południowcy musieliby szybko przejść do działań partyzanckich. Salva Kiir realnie ocenia sytuację i nie chce wojny z północą.

Agencja AP przytoczyła słowa ambasador USA przy ONZ Susan Rice, która wyraziła niepokój, że dla własnych korzyści politycznych władze w Chartumie postanowiły przez nieokreślony czas okupować Abyei. Wskazuje na to wypowiedź Al-Baszira dla Reutersa: "Abyei jest ziemią północnosudańską. Nie wycofamy się stamtąd". Wydał on też dekret o rozwiązaniu wspólnej administracji, na której czele stał południowiec Deng Arop Kuol z ludu Dinka Ngok. Tymczasem amerykański wysłannik do Sudanu Princeton Lyman ostrzegł, że taka postawa Chartumu może zniweczyć plan zredukowania jego wielomiliardowego zagranicznego długu, który szacowany jest na 38 miliardów dolarów. Podkreślił, że okupacja Abyei utrudni też skreślenie Sudanu z listy państw wspierających terroryzm. Być może, aby uniknąć nowych sankcji, władze w Chartumie zdecydują się wycofać stamtąd wojska.

Misterna gra

Kenijski negocjator porozumienia pokojowego z 2005 roku emerytowany generał porucznik Lazaro Kipkurui Sumbeiywo w rozmowie z BBC stwierdził, że za sytuację kryzysową w Abyei odpowiedzialne są obie strony. Zasugerował, że rozwiązaniem mogłoby być przekształcenie regionu w niezależne królestwo pod opieką ONZ. Tylko co wówczas stałoby się z innymi spornymi terenami, jak Góry Nubijskie czy Nil Błękitny? Przecież nie tylko mieszkańcy Abyei ciążą ku Dżubie. W pierwszych dniach czerwca 2011 roku doszło do poważnych incydentów na północy Kordofanu Południowego - skradziono broń z posterunku policji w Kadugli, stolicy tego stanu, w wiosce Umm Dorain doszło zaś do strzelaniny. Niepokoje mogą rozszerzyć się też na region Nil Błękitny. Chartum rozmieścił na tych terenach dodatkowe oddziały wojskowe. To działania wyprzedzające, mające zapewnić władzom z północy kontrolę nad obszarami, których wielu mieszkańców wolałoby być rządzonych z Dżuby, zanim ta oficjalnie ogłosi niepodległość.

Możliwe jednak, że majowa operacja w Abyei, mająca wykazać militarną przewagę północy, była sposobem na osłabienie pozycji południowców przed negocjacjami o kluczowych sprawach ekonomicznych. W analizie, która ukazała się na łamach dziennika "The New York Times", znalazła się sugestia czołowego działacza partii prezydenta Al-Baszira, że północ jest gotowa na ustępstwa terytorialne w zamian za korzystne uzgodnienia w sferze gospodarczej.

Być może jednym z nich mogłoby być odstąpienie władz w Dżubie od budowy rurociągu do wybrzeża Kenii, z terminalem koło wyspy Lamu. Jego powstanie pozbawiłoby bowiem Chartum dochodów z opłat za tranzyt południowosudańskiej ropy.

Tadeusz Wróbel

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: Sudan | Ropa naftowa | spokój | ONZ | wojna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy