Spokój za ropę
Przed planowanym na 9 lipca ogłoszeniem niepodległości przez Sudan Południowy rząd w Chartumie próbuje przejąć kontrolę nad spornymi regionami.
Trawa i ropa
Aby nie doszło do sparaliżowania procesu pokojowego, obie strony zgodziły się w 2005 roku na przyjęcie protokołu dodatkowego dotyczącego Abyei. Dokument zakładał nadanie temu regionowi specjalnego statusu administracyjnego. O jego przynależności miało zdecydować referendum. W czerwcu 2008 roku prezydenci Sudanu i Sudanu Południowego Al-Baszir i Salva Kiir podpisali porozumienie. Zakładało ono rozmieszczenie w Abyei wspólnych sił złożonych z żołnierzy rządowych i Ludowej Armii Wyzwolenia Sudanu oraz wprowadzenie wspólnej tymczasowej administracji.
Pastwiska obiektem pożądania
Niestety, nie udało się przeprowadzić referendum w sprawie przyszłości Abyei. Rządy w Chartumie i Dżubie nie doszły do porozumienia, kto miałby prawo w nim uczestniczyć.
Problemem okazali się koczownicy. Patrząc na reakcję stałych mieszkańców Abyei na majową okupację (niemal wszyscy uciekli na południe), nie sposób nie zauważyć, że najbardziej zainteresowany niedopuszczeniem do referendum był rząd Al-Baszira.
Dłuższy mandat "błękitnych hełmów"
Al-Baszir zagroził, że nie uzna niepodległości Sudanu Południowego, jeśli ten nie wyrzeknie się roszczeń wobec Abyei. Władze w Chartumie zapowiedziały też, że chcą, by po ogłoszeniu niepodległości przez Sudan Południowy z graniczących z nim terytoriów ich kraju wycofały się siły pokojowe ONZ.
Front wewnętrzny
Głosowanie to nie przyniosło stabilizacji i pokoju. Władze w Dżubie od miesięcy zmagają się z wewnętrznymi rebeliami, między innymi generała George'a Athora, który zbuntował się po tym, jak w kwietniu 2010 roku przegrał wybory na gubernatora zasobnego w złoża ropy naftowej wschodniego stanu w Dżonkali. Terror na pograniczu z Ugandą sieje Armia Bożego Oporu. Południowosudańscy politycy nie ukrywają podejrzeń, że za wieloma zamieszkami stoi północny sąsiad, wykorzystujący mozaikę etniczną południa, gdzie łatwo skłócić ze sobą sąsiednie plemiona. O działaniach "sił zewnętrznych" mówił przed referendum Salva Kiir.
Dla własnych korzyści
Misterna gra
Kenijski negocjator porozumienia pokojowego z 2005 roku emerytowany generał porucznik Lazaro Kipkurui Sumbeiywo w rozmowie z BBC stwierdził, że za sytuację kryzysową w Abyei odpowiedzialne są obie strony. Zasugerował, że rozwiązaniem mogłoby być przekształcenie regionu w niezależne królestwo pod opieką ONZ. Tylko co wówczas stałoby się z innymi spornymi terenami, jak Góry Nubijskie czy Nil Błękitny? Przecież nie tylko mieszkańcy Abyei ciążą ku Dżubie. W pierwszych dniach czerwca 2011 roku doszło do poważnych incydentów na północy Kordofanu Południowego - skradziono broń z posterunku policji w Kadugli, stolicy tego stanu, w wiosce Umm Dorain doszło zaś do strzelaniny. Niepokoje mogą rozszerzyć się też na region Nil Błękitny. Chartum rozmieścił na tych terenach dodatkowe oddziały wojskowe. To działania wyprzedzające, mające zapewnić władzom z północy kontrolę nad obszarami, których wielu mieszkańców wolałoby być rządzonych z Dżuby, zanim ta oficjalnie ogłosi niepodległość.
Możliwe jednak, że majowa operacja w Abyei, mająca wykazać militarną przewagę północy, była sposobem na osłabienie pozycji południowców przed negocjacjami o kluczowych sprawach ekonomicznych. W analizie, która ukazała się na łamach dziennika "The New York Times", znalazła się sugestia czołowego działacza partii prezydenta Al-Baszira, że północ jest gotowa na ustępstwa terytorialne w zamian za korzystne uzgodnienia w sferze gospodarczej.
Być może jednym z nich mogłoby być odstąpienie władz w Dżubie od budowy rurociągu do wybrzeża Kenii, z terminalem koło wyspy Lamu. Jego powstanie pozbawiłoby bowiem Chartum dochodów z opłat za tranzyt południowosudańskiej ropy.
Tadeusz Wróbel
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.