Syzyfowa szarża

Bitwa o Tomaszów Lubelski była największym wystąpieniem polskiej broni pancernej we wrześniu 1939 roku.

Pod koniec pierwszej dekady września 1939 roku zasadniczy cel polskiego planu operacyjnego - dotrwanie do piętnastego dnia mobilizacji francuskiej i związanie większości sił niemieckich - został istotnie zagrożony. Dlatego też Naczelny Wódz marszałek Edward Rydz-Śmigły podjął nowe decyzje odnośnie do dalszego prowadzenia wojny. Teraz najważniejsze stało się przegrupowanie jak największych sił na obszar południowo-wschodniej Polski i zorganizowanie tam przedmościa wspieranego dostawami zaopatrzenia przesyłanego z Zachodu przez terytorium Rumunii. Tam planowano kontynuować walkę i doczekać odciążenia polskiego frontu w momencie rozpoczęcia ofensywy przez sprzymierzeńców na Zachodzie.

Reklama

Odwrót od Małopolski

Naczelny Wódz uważał, że odwrót na południowy wschód można będzie realizować stopniowo, etapami, nie rezygnując z wycofania w ten rejon (a tym samym uratowania) wojsk, które znajdowały się jeszcze w pobliżu Warszawy i na wschód od niej.

Z tego względu odcinek środkowej Wisły, na południe od Wieprza, i San miały być bronione do czasu wycofania wspomnianych sił. Wykonanie tego planu wymagało dobrego skoordynowania działań poszczególnych zgrupowań operacyjnych. Marszałek Rydz-Śmigły sądził, że będzie w stanie to zrobić Naczelne Dowództwo. Niestety, przy zdezorganizowanej sieci łączności było to niewykonalne.

Już po kilku dniach plan zbudowania linii obrony na Wiśle i Sanie stał się nieaktualny. Niemiecka 14 Armia przekroczyła bowiem San. Jej jednostki górskie podeszły pod Lwów, a pancerne i zmotoryzowane szybko podążały w kierunku Lubaczowa, Rawy Ruskiej i Tomaszowa Lubelskiego, wychodząc na tyły polskiej obrony.

W tej sytuacji jedynym rozwiązaniem było wycofanie wszystkich sił do Małopolski Wschodniej, na tak zwane przedmoście rumuńskie.

Rozkaz odwrotu był jednak spóźniony, gdyż w momencie jego odebrania przez armie "Kraków" i "Lublin" droga marszu w stronę Lwowa i dalej na południowy wschód była zamknięta przez niemiecką 4 Dywizję Lekką, która zajęła Tomaszów Lubelski, i 2 Dywizję Pancerną, która opanowała Rawę Ruską.

Przełamanie tej zapory mogło być bardzo trudne, gdyż na zgrupowanie generała Tadeusza Piskora, dowódcy połączonych sił dwóch polskich armii, napierały od południowego zachodu i zachodu 8 i 28 Dywizja Piechoty z VIII Korpusu Armijnego, a z kierunku Zamościa - 27 i 68 Dywizja Piechoty z VII Korpusu Armijnego.

Niewykorzystany sukces

Generał Piskor postanowił przegrupować swoje siły pod Tomaszów Lubelski i tam przebić niemiecki pierścień. Główną rolę miała odegrać tu Warszawska Brygada Pancerno-Motorowa pułkownika Stefana Roweckiego, wspomagana przez Grupę Operacyjną "Jagmin" generała Jana Sadowskiego, której trzon stanowiły 23 i 55 Dywizja Piechoty. Niestety, piechota znajdowała się od podstaw wyjściowych do natarcia w odległości prawie 60 kilometrów.

Trzeba by czekać co najmniej dobę, aby podeszła do rejonu Tomaszowa. Na to jednak nie można było sobie pozwolić, gdyż czas pracował na korzyść przeciwnika, który ściągał w okolice Tomaszowa kolejne oddziały 4 Dywizji Lekkiej. W tej sytuacji miała nacierać tylko brygada pułkownika Roweckiego.

W nocy z 17 na 18 września Warszawska Brygada Pancerno-Motorowa zajęła pozycje wyjściowe do natarcia i o godzinie 7.30 zaatakowała wysunięte na przedpole Tomaszowa

stanowiska niemieckiego 11 Pułku Strzelców Zmotoryzowanych, 50 Oddziału Przeciwpancernego, części 9 Oddziału Rozpoznawczego i kompanii samochodów pancernych z 33 Batalionu Pancernego. W ciężkich bojach zdobyto pierwszą linię obrony wroga i wzięto licznych jeńców. Polskie czołgi 7-TP po unieszkodliwieniu z najbliższej odległości kilku dział przeciwpancernych wjechały przed południem do miasta.

Zgodnie z regulaminami

Do wykorzystania tego sukcesu zabrakło jednak sił. Nieprzyjaciel bowiem ciągle się wzmacniał. Po południu w rejon Tomaszowa przybyła część 2 Brygady Pancernej z 2 Dywizji Pancernej. Kontratakujące niemieckie czołgi wyparły z Zamian, Rogoźna i Szarawoli polski 1 Pułk Strzelców Konnych Zmotoryzowanych należący do brygady pułkownika Roweckiego. Dowódca zdawał sobie sprawę, że posiadanymi siłami Tomaszowa nie zdobędzie, rozkazał więc powrócić na pozycje wyjściowe.

W boju o Tomaszów, który toczył się 18 września, zniszczono około 20 niemieckich samochodów pancernych i czołgów. Znaczne straty poniosła jednak Warszawska Brygada Pancerno-Motorowa, która utraciła przeszło połowę posiadanego sprzętu pancernego, między innymi z 22 czołgów 7-TP zdolnych do walki pozostało tylko dziesięć. Podpułkownik Marian Żebrowski w wydanym w Londynie w 1971 roku "Zarysie historii polskiej broni pancernej 1918-1947" napisał, że "bitwa o Tomaszów 18 września była największym wystąpieniem polskiej broni pancernej w całej kampanii polskiej 1939 roku".

To właśnie tam polskie czołgi wykonywały zadania zgodnie z przedwojennymi regulaminami, udzielając bezpośredniego wsparcia piechocie, która przełamywała zorganizowaną obronę przeciwnika. Pomimo silnej zapory przeciwpancernej polskie pojazdy pancerne zniszczyły część środków ogniowych wroga i wtargnęły do miasta. Do pełnego sukcesu zabrakło tylko odwodów, które mogłyby natychmiast wykorzystać wyłom zrobiony w linii obrony oddziałów 4 Dywizji Lekkiej.

Pojawiło się zwątpienie

Wieczorem 18 września pod Tomaszów dotarły czołowe oddziały Grupy Operacyjnej "Jagmin". Ludzie byli przemęczeni forsownym marszem. Przeprowadzone więc w nocy natarcie wykrwawionej Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej, wzmocnionej częściami 23 i 55 Dywizji Piechoty pułkowników Władysława Powierzy i Stanisława Kalabińskiego, się nie powiodło. Miasta nie zdobyto.

Oddziały, wymęczone nieskoordynowanymi atakami i rzucane bez odpowiedniego wsparcia artyleryjskiego i przeciwpancernego, szybko topniały. Wraz z każdym kolejnym nieudanym natarciem narastało zwątpienie, malała natomiast żołnierska nieustępliwość. Na polu bitwy pojawiały się coraz to nowe jednostki niemieckie, które zacieśniały pierścień okrążenia, uniemożliwiając jakikolwiek manewr.

19 września sytuacja stała się katastrofalna, gdyż grupa operacyjna generała Mieczysława Boruty-Spiechowicza odsłoniła południowe skrzydło głównego zgrupowania próbującego zdobyć Tomaszów. Czas pracował na niekorzyść Polaków. Brakowało amunicji, od dwóch dni nie było żywności dla ludzi i paszy dla koni. Żołnierze i zwierzęta jedli tylko wtedy, gdy udało się coś znaleźć w nielicznych wsiach i osadach. W tym lesistym terenie trudne okazało się nawet znalezienie wody. Rannych nie można było właściwie opatrzyć, ponieważ szpitale polowe były przepełnione.

Zabrakło siły

W nocy z 19 na 20 września zapadła decyzja o kolejnej próbie przełamania frontu niemieckiego. We wspomnianym natarciu miały wziąć udział wszystkie siły, którymi wtedy dysponował generał Piskor. A nie były one duże. Szef Oddziału II armii "Kraków" major Władysław Stebnik ocenia, że "po uskoczeniu Grupy Operacyjnej "Boruta" w kotle pozostały teoretycznie cztery wielkie jednostki, które w rzeczywistości przedstawiały równowartość jednej pełnej dywizji piechoty".

Z relacji podpułkownika Jana Rzepeckiego, szefa Oddziału III Operacyjnego armii "Kraków", wynika, że zdawano sobie sprawę z niewielkich szans na sukces nocnego uderzenia: "Byłem obecny przy rozmowie dowódców i odniosłem wrażenie, że nasze przebijanie się nie ma żadnych szans powodzenia. Nie było ani porządnie zmontowane, ani nie miało potrzebnej siły. Równoczesne i zwarte uderzenie wszystkich sił powinno być poprzedzone gwałtownym ogniem na Tomaszów całej naszej artylerii. Tymczasem, jak wiadomo, artyleria nie mogła strzelać. Brygada pancerna mogła użyć tylko kilku czołgów".

Zacięte boje

Przeczucia podpułkownika Rzepeckiego okazały się trafne. Mimo wielkiego poświęcenia piechoty pozbawiony artyleryjskiego wsparcia atak utknął w ogniu niemieckiej artylerii, czołgów i broni maszynowej. Nie widząc szans na sukces, generał Piskor zdecydował się 20 września na złożenie broni. Do niewoli niemieckiej trafiło 11 tysięcy żołnierzy.

Podejmując decyzję o kapitulacji, generał Piskor nie wiedział, że do okolic Tomaszowa zbliżają się jednostki wchodzące w skład Frontu Północnego generała Stefana Dąb-Biernackiego, których kośćcem były osłabiona armia "Modlin" generała Emila Przedrzymirskiego-Krukowicza, grupa operacyjna kawalerii generała Władysława Andersa, grupa operacyjna generała Jana Kruszewskiego i kilka innych zdekompletowanych związków taktycznych i improwizowanych oddziałów.

Realizowały one ostatni rozkaz Naczelnego Wodza wydany przed wyjazdem z kraju, nakazujący przebijanie się do Rumunii lub na Węgry. Zacięte i czasochłonne boje prowadzone przez Front Północny o Zamość i Krasnystaw spowodowały, że jego dywizje przybyły pod Tomaszów o dobę za późno.

Druga bitwa o miasto

21 września rozpoczęła się druga bitwa o Tomaszów Lubelski. Rano tego dnia 39 Dywizja Piechoty (Rezerwowa) generała Brunona Olbrychta starła się z 4 Dywizją Lekką pod Czaśnikami i Borchaczowem. W kronice niemieckiego VII Korpusu Armijnego zapisano: "Rano 21.9. dyw. szwabska [27 DP - W.R.] maszerowała na Zamość, kiedy zameldowano, że przeważające siły npla atakują lekką dywizję [4 DLek - W.R.] z kierunku wschodniego. Cały pułk dywizji zawrócił i rozwinął natarcie pod Borchaczowem".

Zacięte i krwawe walki trwały do 23 września. W pierwszej fazie oddziały Frontu Północnego odniosły kilka sukcesów, miedzy innymi 39 Dywizja Piechoty (Rezerwowa) i Brygada Piechoty pułkownika Jana Bratry odrzuciły niemiecką 27 Dywizję Piechoty. W kronice VII Korpusu odnotowano: "Ponieważ npl atakował ze wszystkich stron i zadawał poważne straty, sytuacja pułku zaczęła być poważna, pułk musiał się zatrzymać i okopać. To nie były tylko resztki rozbitych oddziałów, to był nowy, silny nieprzyjaciel. Także drugi i trzeci pułk dywizji szwabskiej zostały zawrócone i weszły do akcji".

Akt kapitulacji

Dowództwo niemieckiej 14 Armii zaniepokoiło się nie tylko rozmiarami wznowionych pomiędzy Zamościem a Tomaszowem walk, lecz także gwałtownością i zaciętością polskich ataków. Dlatego też postanowiło ściągnąć na pole bitwy ponownie 2 DPanc i 68 Dywizję Piechoty. To zdecydowało o przebiegu bitwy. Czołgi dywizji pancernej rozbiły bowiem 1 Dywizję Piechoty Legionów generała Wincentego Kowalskiego i kombinowaną dywizję generała Jerzego Wołkowickiego, po czym pojawiły się na tyłach Frontu Północnego.

Wieczorem 23 września generał Dąb-Biernacki postanowił kapitulować. Rozwiązał sztab i polecił podległym mu żołnierzom małymi grupami przedzierać się do Rumunii lub na Węgry. Walki trwały jednak aż do 26 września, gdyż przez trzy dni próbował je kontynuować generał Przedrzymirski. Jednak także i on musiał podpisać akt kapitulacji. Nie złożyła broni jedynie kawaleria generała Andersa, która przebijając kolejne niemieckie i sowieckie zapory, kierowała się na południe.

Waldemar Rezmer

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: bitwa | W.E. | II wojna światowa | Niemcy | Polska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy