Test opatrzności
Nazwano go dzieckiem szczęścia. Dwukrotnie ranny, cudem uniknął śmierci. Byli tacy, którzy mówili, że musi uważać, bo wyczerpał już swój limit.
Kawaler orderu
Niewysoki, krępy, uśmiechnięty. Nie sprawia wrażenia groźnego wojownika. Na spotkanie do klubu jednostki przyszedł wprost ze szkolenia medycznego. W zespole bojowym jest operatorem oraz kierowcą-sanitariuszem. Skończył studia na kierunku ratownictwo medyczne. Teraz na różnych kursach doskonali umiejętności. Wie, że kiedyś może zależeć od niego życie kolegów.
W 2004 roku, podczas akcji na ulicach Karbali w Iraku, został dwukrotnie ranny. Pamięta, jak ważna była wówczas natychmiastowa pomoc medyczna, jak słowa amerykańskiego ratownika dodawały nadziei. Marzeniem Łukasza jest wyjazd do Stanów Zjednoczonych na kurs wojskowych ratowników medycznych.
Z trzepaka do specjalsów
Trochę za namową instruktorów, Łukasz postanowił zostać żołnierzem. Założył, że nie będzie służył w pierwszej lepszej jednostce, lecz w pułku specjalnym. Gdy jednak zgłosił się do miejscowej wojskowej komendy uzupełnień, usłyszał, że może co najwyżej zostać skierowany do którejś jednostki kawalerii powietrznej.
On się jednak uparł. Zameldował się czasowo u babci mieszkającej blisko Lublińca. Od tego momentu należał do WKU w mieście, w którym chciał pełnić służbę. W ten sposób droga do wymarzonej jednostki znacznie mu się skróciła. Jej bramę przekroczył 2 października 2001 roku.
Dwie strony placu
Wciąż jednak powtarzał przełożonym, co jest jego celem.
Po roku od wcielenia, dwa tygodnie przed końcem służby zasadniczej, został żołnierzem nadterminowym. Szykował się do kolejnego, bodaj najtrudniejszego egzaminu - selekcji. Przystąpił do niego w październiku 2003 roku, dokładnie dwa lata po wcieleniu do armii. Był to dla niego sprawdzian nie tylko kondycji, lecz także charakteru, wytrwałości i intelektu. Wygrał. Za pierwszym razem udowodnił, że ma wszelkie predyspozycje, aby zostać operatorem w kompanii dywersyjno-rozpoznawczej.
Chrzest bojowy
Po dwóch miesiącach od przyjazdu na misję miał już za sobą kilka bojowych operacji. Jego zespół w miesięcznych dyżurach współpracował z 5 Grupą Sił Specjalnych USA. Polscy komandosi chłonęli wszystko, co pokazywali Amerykanie.
Feralnego dnia, jak wiele razy wcześniej, wyjechali razem do miasta na rozpoznanie. Od początku patrolu czuli niepokój. Amerykańscy informatorzy donosili, że wkrótce w mieście mogą wybuchnąć walki.
Bitewne piekło
Kolumna samochodów natychmiast przyspieszyła. Musieli przejechać pod ogniem około półtora kilometra - bojownicy As-Sadra rozstawili się wzdłuż całej ulicy.
Amerykanie, Polacy i Bułgarzy strzelali ze wszystkiego co mieli. Nagle samochód Polaków zaczął tracić moc. Okazało się, że przestrzelili mu wszystkie opony. Kierowca nie poddał się jednak i włączył napęd terenowy. Honker jechał na samych felgach. Łukasz poczuł huk i głośny pisk w uchu. Oszołomiony uświadomił sobie, że coś zerwało mu z głowy hełm. Przetarł twarz ręką i zobaczył krew. Nie miał czasu na rozczulanie się. Musiał walczyć.
- Wyjechaliśmy ze strefy najintensywniejszego ostrzału. Kolumna się zatrzymała. Musieliśmy zostawić honkera i szybko przenieść się do pojazdów Amerykanów. Okazało się, że Bułgarzy szybkimi chevroletami już uciekli do bazy, zostawiając nas w strefie walki - wspomina żołnierz.
Rana za milion dolarów
Na inne zabiegi nie było czasu. Kolumna po przegrupowaniu szybko ruszyła do bazy Juliet. Tam na rannych czekali już medycy. Po krótkim czasie trzej najciężej ranni,
w tym Łukasz, zostali zabrani śmigłowcem do polskiego szpitala polowego w bazie Lima. Lżej rannych zawieziono tam samochodami. Po wykonaniu wszystkich badań okazało się, że postrzał nie naruszył kości barku Łukasza, a jedynie wybił rękę ze stawu. Któryś z lekarzy zażartował, że komandos ma ranę za milion dolarów. Pocisk, który przebił kamizelkę kuloodporną, przeszedł przez bark na wylot.
Zrezygnować z marzeń?
Lekarze uznali, że Łukasz powinien wracać do kraju. On jednak tak długo prosił, aby pozwolono mu pozostać na misji, aż w końcu zgodzono się na to. Po tygodniowym pobycie w szpitalu i niespełna miesięcznej rehabilitacji znów wziął broń do ręki i wyjechał na patrol.
- W czasie rekonwalescencji wiele razy stawały mi przed oczami obrazy z tamtej bitwy. Były momenty, gdy zastanawiałem się, czy zdołam jeszcze kiedyś ruszyć do akcji. Jednak się przełamałem. Inaczej musiałbym odejść ze służby, przestać być żołnierzem. Zrezygnować z marzeń - wspomina.
Hełm wystawowy
Po powrocie do kraju Łukasz został żołnierzem kontraktowym. W składzie VI zmiany polskiego kontyngentu znów poleciał do Iraku. W 2008 roku wziął udział w kolejnej misji. Tym razem w niewielkiej grupie żołnierzy wojsk specjalnych znalazł się w Kandaharze w Afganistanie.
Po powrocie z tej ostatniej jak dotąd misji został nareszcie żołnierzem służby stałej. Ożenił się trzy lata temu. Katarzynę poznał w Bełchatowie. Na początku niewiele mówił jej o swojej niebezpiecznej służbie. Z czasem nie mógł już jednak ukrywać, kim jest i co robi. Wie, że Kasia i inne żony operatorów doskonale wyczuwają, jak bardzo ryzykują ich mężowie. Dlatego podczas spotkań czy imprez w ich środowisku sprawy służbowe są zwykle tabu.
Bogusław Politowski
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.