Wojskowy żywioł

Na szlak przygody wkroczył jako żołnierz "czerwonych beretów". Teraz, jak mówi, robi to samo, tyle że góry są o wiele wyższe, nurkowania głębsze, a skoki trudniejsze.

Mirek Standowicz w swoim żywiole
Mirek Standowicz w swoim żywiolePolska Zbrojna

Pionier

Dlatego podczas przygotowań do ekspedycji na Michigan Mirek uczył nurkowania żądne przygód koleżanki z pracy. Dziewczyny nie tylko wyśmienicie sprawdziły się potem jako "asekurantki" nurkowania, lecz także ożywiły nakręcony przy tej okazji film ,,Deep Adventure. A Dive to the Carl D. Bradley''. Po obejrzeniu dokumentu, który można kupić w internecie, życzliwi rozpuścili plotkę, że nurkowanie wcale się nie odbyło, a obraz pod wodą powstał przy użyciu zdalnie sterowanej kamery.

Mocny cios

Prawdziwym jednak przekleństwem w czasie nurkowania w jeziorze Michigan była zbyt długa lina opustowa, wzdłuż której się zanurzał. Musiał równocześnie kontrolować procesy związane ze zmianą głębokości i uważać, żeby się w nią nie zaplątać. Do podobnej sytuacji doszło zresztą w trakcie nurkowania na "Gromie", tyle że tam lina po prostu się zerwała, a Mirek opadł na dno w całkiem innym miejscu niż planował. Wraku oczywiście nie zobaczył. Udało mu się to dopiero za drugim razem. Pamięta, że pierwszą rzeczą, którą ujrzał na dnie, był hełm polskiego marynarza, leżący tuż obok niego.

W wojsku był także instruktorem walki wręcz. Mistrz karate, posiadacz pięciu dan, kilkukrotnie zdobył tytuł mistrza Polski, medale przywoził również z zawodów międzynarodowych. Stawał na podium w Ameryce Północnej, Belgii, we Włoszech i w Czechosłowacji. Jako żołnierz też po raz pierwszy skoczył ze spadochronem. Pewnie do dziś byłby w armii, gdyby nie wyeliminowała go ze służby pechowa kontuzja barku. Po dwóch operacjach i niezliczonych godzinach ciężkich treningów już jako cywil uczył żołnierzy, jak radzić sobie z przeciwnikiem na polu walki.

Amerykański sen

Dziś jest robotnikiem w fabryce Forda. Lubi swoją pracę, ale prawdziwe życie zaczyna dopiero po opuszczeniu jej murów. Wtedy Mirek poświęca się treningom i zdobywaniu kolejnych szczytów swoich możliwości. Musi mieć wyznaczony cel, bo to mobilizuje go do działania. Ma więc cele krótkoterminowe, dotyczące kilku najbliższych dni, oraz te duże, wymagające specjalnych przygotowań. Musi też być nieustannie w formie, na wypadek gdyby nagle pojawiła się jakaś ekstra szansa na przygodę. Dlatego od poniedziałku do piątku ćwiczy i biega, a w weekendy, niezależnie od pory roku, wspina się, nurkuje lub wykonuje skoki ze spadochronem.

Latem chętnie wspina się po skałach, zimą po lodzie. W 2009 roku zdobył McKinley, najwyższy szczyt Ameryki Północnej. Żartuje, że było to wejście letnie, choć tak na prawdę na Alasce nigdy nie ma lata. Jego zimową zdobycz stanowi Góra Waszyngtona, która ze względu na panujące na niej ekstremalne warunki atmosferyczne dla zwykłych śmiertelników jest dostępna tylko w miesiącach letnich. Później przyszła kolej na oblodzony wulkan Rainer - najwyższy szczyt Gór Kaskadowych w USA, oraz Alpamayo, szczyt w Andach słynący ze swej pięknej, dwustumetrowej ściany. Na wystawie fotograficznej w Monachium w 1966 roku Alpamayo nazwano najpiękniejszą górą świata.

Odbiega od normy

Życie towarzyskie Mirka też odbiega od normy. Unika typowych męskich rozrywek w pubie, nie przesiaduje przed telewizorem. Często udaje się za to z przyjaciółmi do parku narodowego w Tenessie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w środek dziczy panowie opuszczają się na linach ze śmigłowca. Po kilku dniach przygody stawiają się w określonym miejscu, by w taki sam sposób wrócić do domu.

Zapytany o swoje najbardziej niebezpieczne przeżycia, bez wahania opowiada o nurkowaniach zawodowych. Dzięki ukończeniu rządowego kursu uprawniającego do przeprowadzania dochodzeń pod wodą w razie wypadków lub śmierci, przez kilka lat pracował dla policji. Dziś wraca do tego tylko wtedy, gdy jego pomoc jest niezbędna. Zdarza się, że za taką pracę ktoś oferuje mu pieniądze, ale nigdy ich nie przyjmuje. Czasem pozwoli zrekompensować sobie koszty podróży, ma jednak zasadę, że nie zarabia na cudzym nieszczęściu. Bardzo ceni sobie natomiast listy, które otrzymuje od rodzin zaginionych. Trzyma je w specjalnej teczce. Dzięki nim wie, że nie jest, jak mówi, ,,takim do końca złym człowiekiem''.

Na bezdechu

może świadczyć fakt, że w firmie natychmiastowo zwolnił się etat tendera.

Mimo że szczęście mu towarzyszy, taki tryb życia przyczynił się do uszczerbku na zdrowiu. Miał już połamane wszystkie palce u stóp i powinien poddać się operacji rekonstruującej. To jednak oznaczałoby 12 tygodni unieruchomienia, a tego by nie zniósł. Dodaje, że firmy ubezpieczeniowe odmawiają mu przyznania polisy na życie. Z uśmiechem komentuje, że one wolą ubezpieczać ludzi, którzy już nie żyją, ale jeszcze oglądają telewizję.

Ekspedycje podwodne realizuje dzięki prowadzeniu kursów nurkowych, a pieniądze na kolejne szczyty górskie ma z organizacji turystycznych wypraw trekkingowych. Mimo wielu zajęć znajduje też czas na współpracę z wojskiem, ale niechętnie mówi o szczegółach. Za to w sekrecie przyznaje, że mundur sprzed dwudziestu lat nadal na niego pasuje.

Magdalena Miernicka

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Polska Zbrojna
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas