Apolonia - Polska od "A" do "Ż"
"Apolonia" powstała w ramach pracy doktorskiej autora artykułu na Wydziale Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie (promotor prof. Wojciech Regulski). Jej opracowanie poprzedziły badania nad literą i historią pisma w Polsce, we Włoszech, Francji, Hiszpanii, Chorwacji i Niemczech. "Apolonię" można zobaczyć i pobrać bezpłatnie do użytku na stronie www.polskalitera.pl. Będzie także prezentowana 21 października na VIII Forum Kultury Słowa, które odbędzie się w Rzeszowie.
Łacina nie wystarczy
Język mówiony determinuje język pisany. Jeśli naród posługuje się literą łacińską, to najczęściej musi pierwotny zestaw 23 znaków rozszerzyć i dostosować do swej fonetyki za pomocą znaków diakrytycznych, zmieniających brzmienie liter. Im język jest od łaciny odleglejszy, tym większego dostosowania wymaga, również dopracowania formy czcionki. Przypomina to konstruowanie nowego budynku z elementów dawnej łacińskiej budowli. Język jest jak mechanizm zegarka, w którym wszystkie elementy muszą do siebie pasować, aby sprawnie działał. Czcionki są właśnie takimi trybikami języka. Oczywiście większość krojów umożliwi nam przeczytanie tekstu, różny będzie jednak komfort takiej lektury. Możemy pożyczyć koło z samochodu sąsiada i zamontować je w swoim, ale nie zagwarantuje to wygodnej i bezpiecznej jazdy. To jeden z głównych argumentów za tworzeniem narodowych krojów pism.
Kreska zamiast ogonka
Większość krajów Europy opracowała własne czcionki już kilkaset lat temu. Włosi mają krój "Bodoni" (1798) i słynne renesansowe czcionki weneckie, Francuzi piszą "Garamondem" (ok. 1560), Niemcy mieli szwabachę, która bywa określana "gotykiem". Obecnie w Niemczech projektuje się specjalne kroje pism nawet dla miast, lotnisk i dworców, a Bundestag ma własną oficjalną czcionkę "Demos". Dla języka angielskiego opracowano m.in. czcionkę "Baskerville" (1757) i słynny "Times New Roman" (1931). Również Czesi stworzyli kilka krojów pism na potrzeby własnej pisowni, na przykład "Tusar".
Dlaczego w przeszłości zarzucono w Polsce prace nad własną czcionką? Ten fakt dziwił wielu ludzi na przestrzeni wieków. Przeglądając polskie starodruki, natkniemy się na wiele tekstów, których autorzy piętnują brak polskiej czcionki, podając jednocześnie liczne przykłady krajów, które już o własne kroje zadbały. Między innymi wspomniany już Jan Januszowski pisał w 1594 roku: "Karakter mówię Polski własny nie Niemiecki. Bo ieśliż ięzyki Żydowski, Grecki, Łaciński, Włoski, Francuski, Niemiecki, maią w swym pisaniu karaktery swe własne różne od drugich: Polski czemuby mieć nie miał?"
Jeszcze wcześniej literę "ą" zastępowało przekreślone skośnie "o", co wyjaśnia przyczynę jego brzmienia bliższą "oł" niż "ał". W "Ortografii polskiej" Stanisława Murzynowskiego z 1551 roku odnajdujemy także kropki dodawane nad większością liter dla oddania akcentu wymowy. W szczytowych momentach nasz alfabet zawierał nawet 58 liter. Współcześnie pozostało ich 32. Redukcja wynika z historycznych zmian w fonetyce. Obecnie jesteśmy jedynym narodem słowiańskim używającym jeszcze liter "ą" i "ę", choć przypuszcza się, że za kilkadziesiąt lat także znikną. Przyczyną mogą być wszechotaczające nas urządzenia z klawiaturami niezawierającymi tych znaków. Jeśli ktoś ma zadbać o tradycję naszego języka, to powinniśmy to być my sami.
Usłyszeć literę, zobaczyć rytm
Aby proces czytania przebiegał poprawnie i szybko, litery powinny budować przejrzystą strukturę każdego słowa. Dlatego istotne są proporcje ogólne znaków oraz ich charakterystyczne elementy, m.in. znaki diakrytyczne.
Drugim zagadnieniem jest rytm tekstu, który "wybijają" przede wszystkim pionowe elementy liter, nieco na wzór podkładu kolejowego. Im rytm równiejszy, tym "jazda" bardziej komfortowa. Rytm może być zaburzony przez nadmierne zagęszczenia lub dziury, czyli "światła" międzyliterowe. W języku polskim licznie występują kłopotliwe wizualnie zestawienia liter w parach, takie jak "ch", "cz", "sz", "ry", "rz". Spotykające się ze sobą końcówki liter w kontraście do przestrzeni pomiędzy nimi zakłócają obraz słowa. Kiedy zbadamy częstotliwość występowania poszczególnych liter w języku polskim, okaże się, że zaraz po okrągłych literach "a", "o", "d" prym wiodą oparte na skosach "z", "w", "y", "k".
Zaczęło się od pięcioletnich badań historii litery łacińskiej na terenie Europy. W sercu Rzymu, na Forum Romanum, gdzie znajduje się kolumna Trajana, w której podstawę wmurowano w 113 roku tablicę z tekstem łacińskim wykutym przy użyciu litery zwanej kapitałą.
Do dzisiaj znaki te pozostają wzorcem proporcji i zasad konstrukcyjnych alfabetu łacińskiego. Zastosowano w nich regułę tzw. złotego podziału - proporcji 3 do 5 (lub ściśle matematycznie 1 do 0,618), która przejawia się we wszystkich organizmach żywych na Ziemi. Znana jest też z geometrycznego ciągu Fibonacciego. Jest proporcją najbardziej harmonijną i przyjemną dla naszego oka i została użyta również w Apolonii, która sięga także do tradycji minuskuły karolińskiej z VIII wieku. Pismo to, powstałe za czasów panowania Karola Wielkiego, stoi u podstaw współcześnie używanych "małych" liter, czyli minuskuły.
Szczegóły giną w druku
Praca rozpoczęła się od ręcznego rysowania poszczególnych liter w wielkości ok. 20 centymetrów każda. Początkowo istniało kilka wersji dla każdego znaku. Sam ogonek małej litery "a" miał kilkanaście wcieleń.
Następnym krokiem było skanowanie litery i wprowadzenie jej do komputera. I tutaj praca współczesnego typografa zaczyna przypominać pracę matematyka-programisty. Każda litera jest zamieniana na zbiór krzywych Béziera. Za pomocą wektorów trzeba tak określić parametry konturu, aby nadać literze harmonijny bieg łuków i formy zakończeń, czyli szeryfów. Praca odbywa się w skali tysięcznych części milimetra. Dzięki temu możliwe jest powiększanie litery nawet do jednego metra bez utraty jakości. Jednocześnie należy przewidzieć, co stanie się z literą, kiedy będzie bardzo mała - tekst, który właśnie Państwo czytają, ma średnio ok. 1,5 mm wysokości! Zdjęcia mikroskopowe pokazują, jak wiele szczegółów czcionki ginie w druku. Znaczenie ma też faktura, gramatura i odcień papieru.
Wszystkie litery i znaki drukarskie wprowadza się do programu do edycji cyfrowych czcionek, czyli fontów (nazwa, niestety, słabo u nas znana ze względu na błędne tłumaczenie w systemach operacyjnych - znajdujemy tam słowo "czcionka", które w rzeczywistości oznacza tylko metalową lub drewnianą kostkę drukarską do odbijania w technice druku wypukłego). Wtedy okazuje się, że to, co narysowaliśmy na początku, a później widzimy na wydruku, jest zupełnie osobną historią niż to, co widzimy na ekranie komputera w Wordzie czy Writerze. Chodzi o zamianę litery na mozaikę zaledwie kilkunastu pikseli. Kiedy jakiś z nich nieoczekiwanie wypadnie w miejscu, którego byśmy sobie nie życzyli, litera nagle wygląda na pozornie krzywą lub zbyt wąską. Projektant musi "wytłumaczyć" programowi, z jakich pikseli ma składać się każdy znak w każdej wielkości, co nosi nazwę hintingu.
Widzieć litery
I tak oto, kiedy już wszystko gotowe, krój pisma zamienia się w mały, lecz pojemny program fontu, w którym są zakodowane wszystkie informacje niezbędne do tego, aby teksty pisać, drukować, czytać lub wyświetlać na różnych ekranach. Od tego, na ile przemyślany był proces powstawania, zależeć będzie nie tylko komfort odbioru i zrozumienie tekstu, ale także zdrowie naszych oczu. Sama litera zaś pozostaje często skromna i niezauważalna, lecz taka jej natura.
Słowami Beatrice Warde można powiedzieć, że dobra czcionka przypomina kryształowe naczynie, które sprawia, że zawartość staje się ważniejsza od pojemnika. Spróbujmy jednak czasem nie tylko czytać, lecz także widzieć litery i wybierać te, które najlepiej przekażą nasze myśli i słowa.
dr Tomasz Wełna, artysta grafik, projektant krojów pism
WIEDZA I ŻYCIE nr 7/2011
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.