Co mówią o tobie lajki? "inteligencja, religia, alkohol, papierosy, narkotyki i nie tylko"
Cambridge Analytica odeszło z rynku w niesławie. W międzyczasie jednak sporo namieszali w światowej polityce. - Siedemdziesiąt polubień wystarczy, by opisać charakter danej osoby lepiej, niż zrobiłby to jej przyjaciel - twierdzi, twórca algorytmu, z którego skorzystała firma.
Potęga siły drzemiącej w portalach społecznościowych przeraża.
Nasze zachowania można przewidzieć po danych z profili, po lajkach, komentarzach, zachowaniach. A za pomocą zmyślonej informacji można... wygrać wybory w najpotężniejszym państwie świata.
Przeczytaj fragmenty książki "Stefy Cyberwojny" Agaty Kaźmierskiej i Wojciech Brzezińskiego
25 stycznia 2017 r., pięć dni po tym, jak Donald Trump objął urząd prezydenta USA, szwajcarski "Das Magazin" opublikował artykuł o dr. Michale Kosińskim. Naukowiec opowiadał, że metody analizy stosowane przez Cambridge Analytica, firma stojąca za kampanią Trumpa, oparte są w dużej mierze na jego badaniach.
- Siedemdziesiąt polubień wystarczy, by opisać charakter danej osoby lepiej, niż zrobiłby to jej przyjaciel - mówi Kosiński. - 150 - lepiej niż rodzice, przy 300 polubieniach maszyna jest w stanie przewidzieć zachowanie danej osoby lepiej niż jej partner.
"Das Magazin": "W 2012 r. Kosiński dostarcza dowodu, że przeciętnie z około 68 polubień na Facebooku można przewidzieć, jakiego koloru skóry jest lajkujący użytkownik (95-procentowa pewność trafienia), czy jest homoseksualny (88-procentowa pewność trafienia), czy jest demokratą czy republikaninem (85-procentowa pewność trafienia).
(...)
To nie wszystko: inteligencja, religia, konsumpcja alkoholu, papierosów i narkotyków też dają się przewidzieć.
Zdradzamy coś o sobie także wtedy, gdy jesteśmy off-line. Na przykład czujnik ruchu pokazuje, jak szybko poruszamy telefonem albo jak daleko podróżujemy (co skorelowane jest z niestabilnością emocjonalną). Smartfon - zauważa Kosiński - jest psychologicznym kwestionariuszem, który ciągle świadomie i nieświadomie wypełniamy.
Przede wszystkim jednak - ważne, aby to zrozumieć - działa też w drugą stronę: można nie tylko z danych tworzyć profile psychologiczne, można również w drugą stronę szukać określonych profili: wszystkich niespokojnych ojców, wszystkich wściekłych introwertyków. Albo: wszystkich niezdecydowanych demokratów.
"Das Magazin" opisuje podejrzenia, że Cambridge Analytica mogła wykraść metodę Kosińskiego po tym, jak odmówił współpracy z jedną z powiązanych z nią spółek.
Gdyby ktoś przeoczył również opisany w tekście "Das Magazin" wpływ tej grupy na referendum w sprawie Brexitu czy kontrowersje wokół zwycięstwa Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA, to w swojej ofercie SCL chwali się, że zaangażowana była także w kampanie wyborcze między innymi na Filipinach, we Włoszech i w Nigerii.
O swoim wpływie na sytuację polityczną na Łotwie w kolorowej prezentacji pisze tak: "Sondaże przed wyborami w 2006 r. sugerowały, że najważniejszym dla wyborców problemem była gospodarka, a na następnych miejscach znajdowały się problemy ściśle z nią związane, takie jak bezrobocie i przestępczość.
Badania SCL pokazały, że to ignorowany zwykle problem napięć etnicznych między Łotyszami a Rosjanami odegra zasadniczą rolę w wyborach dokonywanych przez kluczowe grupy wyborców. Rosjan obwiniano o bezrobocie, przestępczość i inne problemy powiązane z gospodarką. SCL upewniło się, że ten kluczowy klin znalazł odbicie w przekazach klienta, co doprowadziło do pozytywnego rezultatu wyborów". Ni mniej, ni więcej SCL daje do zrozumienia, że szczuła na Rosjan, mieszkających na Łotwie, na zlecenie klienta, "co doprowadziło do pozytywnego rezultatu wyborów".
(...)
To, że prezes Nix i jego Cambridge Analytica stosują całkiem analogowo bandyckie metody, wyszło na jaw dopiero w marcu 2018 r., wraz z reportażem Channel 4 News. Dziennikarze ujawnili wówczas nagranie, wykonane ukrytą kamerą, na którym widać i słychać, jak pan prezes i jego współpracownik chwalą się, że przeciwnikom politycznym klientów podsyłają prostytutki, oferują łapówki i posuwają się do szantażu.
(...) [Politykę w internecie - red.] Można porównać do rozpalania ogniska. Dmuchasz na żagwie i liczysz, że któraś się rozpali. W zwykłej reklamie przekaz dzieli się na funkcjonalny i emocjonalny. W polityce przekazy funkcjonalne się nie sprawdzają.
O ile kiedyś program polityczny pisało się chociażby po to, żeby przeczytała go konkurencja, o tyle już w 2016 r. to przestało mieć znaczenie.
Program stał się czymś podobnym do regulaminu na stronie internetowej. Wiadomo, że musi być, ale nikogo nie obchodzi. Teraz przekaz polityczny musi się pojawiać w formie newsów albo innych tego typu treści. Jak żagwie przy ognisku jest rozdmuchiwany w nadziei, że któraś z nich się rozpali i od niej zapalą się inne. To ciągła walka na podgrzewanie emocji.
W polityce najważniejsze jest przekonywanie niezdecydowanych, ale to kręta droga. Internet działa na zasadzie pętli dopaminowej. Portale chcą, żeby użytkownicy spędzali w nich jak najwięcej czasu, więc dostarczają treści, które sprawiają im przyjemność.
(...) algorytmy chcąc się upewnić, że dostajesz to, czego chcesz, rzadziej pokazują rzeczy kłócące się z twoim światopoglądem. Algorytm będzie więc promował "melodie", które znasz i które wcześniej ci się podobały. Do nieprzekonanych trudno dotrzeć z przekazem, bo oni z założenia mają politykę gdzieś.
Najpierw trzeba więc dotrzeć do tych, których ona interesuje. Jeśli temat ich rozgrzeje, to będą go rozlewać wokół siebie i zaczną angażować tych, którzy się polityką nie interesowali.
Zacznijmy od social media. Każda partia ma fanpage, ale tam są tylko osoby przekonane. Nieprzekonani tam nie wchodzą. Tam wrzuca się coś dla swoich. Ten właściwy przekaz trzeba wstrzykiwać wszędzie tam, gdzie się rozprzestrzeniają newsy, czyli na przykład na Wykopie czy Twitterze.
To jest jak zarządzanie magmą informacji. Rzeczy, na których zależy kandydatowi, nagłaśnia się, a inne przykrywa komentarzami, żeby przyblokować przekaz konkurencji.
Marketing polityczny w zasadzie nie rożni się wiele od zwykłego marketingu. To jest manipulacja, a ludzie są na nią dość podatni.
Fragmenty pochodzą z książki "Stefy Cyberwojny" Agaty Kaźmierskiej i Wojciech Brzezińskiego, która ukazała się kilka dni temu nakładem wydawnictwa Oficyna 4em.
/Bartosz Kicior