Efekt Łazarza - kiedy zwierzęta wychodzą z grobu

Dzięcioł wielkodzioby - czy to gatunek, który straciliśmy już bezpowrotnie? /materiały prasowe
Reklama

Wspaniały dzięcioł wielkodzioby, który kilka dni temu uznany został oficjalnie za gatunek wymarły, już raz z martwych powstał. A wraz z nim inne zwierzęta, które pogrzebaliśmy przedwcześnie. Także w przyrodzie mamy bowiem Łazarzy.

Według Ewangelii św. Jana, Łazarz z Betanii został wskrzeszony przez Jezusa. "Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić" - miał powiedzieć Jezus do swego przyjaciela, gdy ten wyszedł z grobu na jego wezwanie. Teraz "efektem Łazarza" nazywa się powrót do świata żywych istot, które niesłusznie uważano za definitywnie pogrzebane. Także zwierząt.

W przyrodzie określenie "efekt Łazarza" jest stosowany metaforycznie, bowiem gatunki, o których mówimy w istocie nie powstają z martwych i nie są zombie. To jedynie my niesłusznie zakładamy, że już po nich, gdyż ludzkie oczy i poszukiwania nie są w stanie ich wykryć.

Reklama

Sto lat cię chyba nie widziałem!

Niektóre z tych przypadków są iście spektakularne. Na łamach Interii opisaliśmy w marcu kusotymalka czarnobrewego - ptaka, który miał wyginąć 170 lat temu. Mieszkał na Borneo i uznano, że wymarł. - Nie mogłem w to uwierzyć, przecież ten gatunek nie istnieje od dawna - stwierdził indonezyjski ornitolog Panji Gusti Akbar, który otrzymał zdjęcie tego ptaka od dwóch miejscowych przewodników. Istnieje, tylko się chował. Od 1850 roku.

Takich zmartwychwstańców jest znacznie więcej. Nowozelandczycy chuchają i dmuchają na takahe - wielkiego chruściela o rozmiarach puchacza, który został uznany za wymarłego już w połowie XIX wieku. A jednak w 1948 roku udało się go odkryć raz jeszcze i dzisiaj te ptaki można zobaczyć na obu dużych nowozelandzkich wyspach.

Nieduża drzewnica górska - australijski torbacz z Nowej Południowej Walii żywiący się w sporej mierze motylami i ćmami - odkryty został pod koniec XIX wieku niedaleko miasta Talanga i... tyle go widziano. Na kolejne 70 lat. Kiedy już zoologowie godzili się z faktem, że drzewnica wyginęła zanim ją zbadano, w 1966 roku znaleziono ją siedzącą w zaroślach jak gdyby nigdy nic. Jej ostatnią ostoją są okolice Góry Kościuszki.

Podobnie rzecz się miała z niedużą lotopałanką hebanową, która jeszcze w XIX wieku żyła w australijskim stanie Queensland. Od 1886 roku jej nie widziano, więc uznana została za wymarłą. Niesłusznie, gdyż sto lat później, w 1989 roku żywe lotopałanki hebanowe odnaleziono w australijskim buszu.

Żywe skamieniałości. Jakim cudem przetrwały?

Jeszcze większą moc mają odkrycia tych zwierząt, które znaliśmy tylko ze skamieniałości i prehistorii. Wiele osób kojarzy tylko latimerię, czyli rybę trzonopłetwą z epoki dewonu. To wtedy, przed 400 milionami lat takie ryby żyły w oceanach świata, ale wydawało się, że te archaiczne zwierzęta nie mogą już istnieć. Aż w grudniu 1938 roku u brzegów Afryki Południowej złowiono taką latimerię. Jej odkrywcy nie mogli w to uwierzyć - to tak, jakby nagle pojawił się na świecie dinozaur (chociaż ryby trzonopłetwe są nawet dwukrotnie od nich starsze). Z czasem wyławiano kolejne ryby i wkrótce okazało się, że latimerie żyją sobie w Oceanie Indyjskim od Mozambiku, RPA, Madagaskaru po Indonezję, tyle że my ich nie potrafiliśmy znaleźć.

Latimeria jednak nie jest jedyna. Czako, czyli pekari czakoański - krewny naszych świń - do 1974 roku znany był tylko z wykopalisk, które ponad 40 lat wcześniej znaleziono na terenie Gran Chaco w Boliwii i Paragwaju. W latach siedemdziesiątych okazało się, że czako nie jest jedynie skamieniałością. Nadal żyje.

Podobnie jak i szablogrzbiet waleniożerny, znany jako orka karłowata. Paleontolog Richard Owen, ten sam który opisywał pierwsze dinozaury, znalazł czaszkę tego prymitywnego walenia, być może przodka dzisiejszych orek, w skałach w Lincolshire. Był rok 1843 i Owen oszacował, że takie zwierzę żyło tu w plejstocenie, jakieś 125 tysięcy lat temu. Kiedy więc dwadzieścia lat później morze wyrzuciło na brzeg Danii ciało orki karłowatej, zapanowała konsternacja. Dzisiaj szablogrzbiety wciąż można spotkać w wodach całego świata, czasem towarzyszy płynącym statkom i łodziom. Bynajmniej nie jako żywy trup.

Niedużego gryzonia z Indochin, podobnego ni to do szczura, ni wiewiórki, nazwano nawet skamieliniowcem laotańskim. To, że jednak istnieje, jest bowiem kompletnie zdumiewające. Do dzisiaj nikt nie wie, jak go zaklasyfikować, bo wszyscy jego kopalni przodkowie wymarli kilkanaście milionów lat temu. On przetrwał i w 2005 roku wyszedł z dżungli Laosu, by poprzez miejscowy rynek zwierząt trafić do rąk zszokowanych zoologów.

W 2006 roku w Paragwaju i Brazylii odkryto mrówki z rodzaju Gracidlis, które miały wymrzeć 20 milionów lat temu. Co ciekawe, te wymarłe rzekomo mrówki znajdowano we wnętrzu bursztynów wykopywanych na Dominikanie - zatem takich, jak w "Parku Jurajskim".

Alavesia to z kolei muchówka odkryta ponownie w Namibii w 2010 roku. Ponownie, bo znaliśmy ją dotąd z kopalnych zapisów w skałach sprzed - uwaga - 100 milionów lat!

Dzięcioł wielkodzioby powstanie z martwych?

Czasami okazuje się, że uznanie kogoś za zmarłego w świecie przyrody następuje przedwcześnie i jest wynikiem tylko naszej nieudolności w poszukiwaniach. Zwierzęta potrafią zaszyć się w swym środowisku na sto, a nawet miliony lat.

Pogrzebany kilka dni temu dzięcioł wielkodzioby już raz został uznany za gatunek wymarły. Kiedyś żył na zalanych przez mokradła terenach drzewiastych południowo-wschodnich Stanów Zjednoczonych, Kuby i zapewne Bahamów. Już pod koniec XIX wieku stał się ptakiem rzadkim, a w 1930 roku uznano go za zwierzę wymarłe. Tak jak obecnie.

Aż tu nagle, zaledwie kilka lat po tym odkryciu kilka martwych dzięciołów wykryto w pokocie miejscowych myśliwych, którzy strzelali na mokradłach do kogo popadło. Udało się go nawet sfilmować w 1935 roku. Potem jednak dzięcioł wielkodzioby znów zniknął. Latami poszukiwano tego wspaniałego ptaka, którego bliski i jeszcze większy krewniak dzięcioł cesarski z Meksyku (największy dzięcioł świata) także uznany jest za zwierzę zaginione.

W wypadku dzięcioła wielkodziobego organizowane od początku XXI wieku liczne wyprawy na mokradła Florydy i Alabamy nie przyniosły rezultatu. Od 2005 roku nie znaleziono żadnych jego śladów, a wszelkie doniesienia i filmy rzekomo pokazujące tego imponującego dzięcioła, jakie trafiają do mediów, weryfikowane są negatywnie.

Wyrok więc zapadł, na grobie dzięcioła wielkodziobego postawiono nagrobek, a ten na mogile dzięcioła cesarskiego jest już wykuwany. Kto wie jednak, czy oba ptaki nas nie zaskoczą i też nie staną się Łazarzami świata przyrody.

Radosław Nawrot

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy