Intuicja jest naukowo udowodniona
- Intuicja sprowadza nas na manowce, jeżeli chodzi o rachunek prawdopodobieństwa i analityczne kalkulacje, natomiast w ocenach holistycznych, a takimi są na przykład oceny relacji z innymi ludźmi, intuicja się bardzo przydaje - mówi prof. Rafał Ohme, ekspert w dziedzinie psychologii perswazji, emocji i podświadomości.
Rafał Ohme:- Mózg pracuje 24 godziny na dobę. Cały czas organizuje rzeczy, które do niego wprowadzamy. Kiedy nic nie wprowadzamy, ma czas na samooczyszczenie. Nie żartuję. Mózg jest także zaangażowany w przemianę materii. Łatwo się o tym przekonać - wystarczy zarywać noce, pić dużo kawy, palić papierosy. Wiem o czym mówię. Po dłuższym braku odpoczynku, czyli braku samooczyszczenia, następuje autotoksykacja mózgu, której efektem są nieustanne zawroty głowy.
- Intensywnie niehigieniczne używanie mózgu powoduje "wypłukiwanie" magnezu, który jest niezbędny do jego prawidłowego funkcjonowania. Mózg nigdy nie śpi, nigdy nie przestaje przetwarzać informacji. Przetwarza te, które napływały w ciągu dnia, przypomina je sobie w nocy i porządkuje. Czasami robi remanent i archiwizuje. To, co uzna za ważne, pozostawia, to, co uzna za mniej istotne, wyrzuca albo przenosi gdzieś głębiej.
Skąd mózg wie, co ważne, a co nie?
- Ważne informacje to takie, które wzmacniają nasze ego, poczucie własnej wartości. Nawet kosztem bezwzględnej prawdy. Cała psyche nastawiona jest na obronę samooceny. Bez owej "mentalnej immunologii" albo, mówiąc bardziej naukowo, obronnych atrybucji i zniekształceń w percepcji społecznej wielu z nas mogłoby nie podołać trudom codzienności i w konsekwencji popaść w depresję.
- A wracając do poprzedniego tematu, robiono kiedyś takie eksperymenty, w których próbowano mózg przechytrzyć, oszukać. Ochotników odcięto od jakichkolwiek bodźców zewnętrznych. Nazywa się to deprywacją sensoryczną. Zamknięto ich w sypialnej komorze, gdzie było ciemno, temperatura była dokładnie taka, jaką ma ciało człowieka, a więc nieodczuwalna, różne systemy uniemożliwiały mruganie powiekami, poruszanie nogami, rękami, czymkolwiek innym. Nastąpiła totalna deprywacja informacyjna. I co się wydarzyło? Po kilku minutach mózg, kiedy został odcięty od rzeczywistych bodźców, zaczął generować własne bodźce. Coś na kształt halucynacji, takie wizje narkotyczne, ale bez użycia chemii.
Halucynacje czy sny?
- Halucynacje. Żeby śnić, trzeba zasnąć. A tu siedzi pan w komorze, nie śpi, ale jest odcięty od jakiejkolwiek stymulacji. Mózg zaczyna tworzyć swoją.
- Widzi się wtedy, odczuwa coś, czego nie ma. Mózg nie jest przyzwyczajony do sytuacji, w której nie ma bodźców. Nasza świadomość może sobie odpoczywać, nasze receptory mogą odpoczywać, nasze mięśnie mogą odpoczywać, natomiast mózg, podobnie jak układ krążenia, oddychania i inne systemy fizjologiczne, nie może odpoczywać.
Nie ma pan czasem wrażenia, że mózg jest strukturą w pewnym sensie autonomiczną? Przez autonomię rozumiem to, że czasami oszukuje. Czasami zapomina o tym, że jest w naszym ciele, że nie jest sam sobie, tylko jest ta cała reszta. Jeden z przykładów: kłamstwo. Niektórzy twierdzą, że jest miarą inteligencji, inni uważają, że nie do końca tak jest, w każdym razie spotykamy się z kłamstwem na co dzień, a równocześnie nasz mózg nas nie informuje o tym, że ktoś kłamie.
- Nieprawda. Mózg zazwyczaj nas informuje, że ktoś kłamie, pytanie tylko, czy nasza świadomość jest nastrojona na te fale mózgu, które o tym mówią. Jeśli mózg do nas krzyczy, ale my tego nie słyszymy, to znaczy, że nadajemy na innych falach.
Właśnie o tym mówię. Wysyła pewne informacje sam sobie albo zapomina wysłać do nas. Nawet jeżeli wysyła, to my, ta reszta, tego nie słyszymy.
- Ale to, że nie słyszymy, to nasza wina, a nie mózgu. Co więcej, tę niedoskonałość możemy skorygować. Nasz mózg i całe nasze ciało nerwowe, czyli nie tylko układ centralny, ale też obwodowy, stale wysyłają mnóstwo komunikatów o tym, co się dzieje wewnątrz nas i na zewnątrz. Wysyłają także komunikaty na temat prawdomówności osób, z którymi rozmawiamy. Tylko czy my, na co dzień tak bardzo zagonieni, znajdujemy czas, by słuchać tego, co mówi nasze ciało?
Ma pan na myśli intuicję?
- No właśnie. Całość komunikatów, które ciało chce nam przekazać, jest przekazywana w sposób niewerbalny. Ciało nie potrafi mówić. Niektórzy twierdzą, że jest to mrowienie w żołądku, inni, że to jakiś siódmy zmysł, jakiś głos, homunkulus. Najczęściej nazywa się to intuicją i niestety wielu to lekceważy.
- Badania neuropsychologiczne pokazują, że lekceważenie intuicji czy tego głosu wewnętrznego jest błędem. Intuicja sprowadza nas na manowce, jeżeli chodzi o rachunek prawdopodobieństwa i analityczne kalkulacje, natomiast w ocenach holistycznych, a takimi są na przykład oceny relacji z innymi ludźmi, intuicja się bardzo przydaje. Potrafi ocenić, czy ktoś kłamie czy nie, czy ktoś chce nam zrobić krzywdę, czy możemy mu zaufać. Cały ten proces nazywa się nieświadomym nabywaniem kowariancji.
- Chłoniemy mnóstwo informacji z otaczającego świata. Ściągamy je za pomocą oczu, uszu, ale także proprioreceptorów. Proprioreceptory to receptory, które wyściełają nasze organy wewnętrzne. Na marginesie uważam, że świat będzie o nich mówił z zachwytem już za jakieś 10 lat, tak jak dzisiaj o neuronach lustrzanych. Tylko trzeba będzie zmienić nazwę, bo jest mało efektowna i trudna do wymówienia. Wszyscy będą mówić o potędze proprioreceptorów.
Intuicja jest więc mierzalna?
- Zależy, co ma pan na myśli mówiąc "mierzalna". Na pewno jest naukowo udowodniona. Ciało doradza, co powinniśmy zrobić. Oczywiście nie podpowiada: "Idź, studiuj filozofię" albo: "Idź na kulturoznawstwo". Natomiast, kiedy mówimy sobie: "Tak, chcę studiować kulturoznawstwo" i wyobrażamy sobie lub wręcz wizualizujemy konsekwencje takiego wyboru, wtedy nasze ciało podpowie, czy to dobry wybór, czy zły. To brzmi jak bajka, ale ludzie, którzy tymi zagadnieniami się zajmują, to twardo stąpający po ziemi naukowcy. Jednym z nich jest na przykład António Rosa Damásio, pracujący w Stanach Zjednoczonych Portugalczyk, profesor neurologii behawioralnej. Murowany kandydat do Nagrody Nobla. Damásio stworzył hipotezę markerów somatycznych, czyli właśnie informacji z naszego ciała, docierających do brzuszno-przyśrodkowej kory przedczołowej (też trzeba będzie zmienić nazwę), która pomaga podjąć decyzje. Tylko, że my tych sygnałów nie słuchamy.
To też brzmi jak bajka...
- Słuchanie własnego żołądka w dobie racjonalności i lotów kosmicznych uważane jest za mistycyzm lub romantyczną naiwność. A szkoda. Aby wsłuchać się we własne ciało, trzeba się na nim skoncentrować, kontemplować zachodzące w nim zmiany. Spowolnić tempo funkcjonowania. Usiąść, wyciszyć się. A nasza cywilizacja temu nie sprzyja. To, do czego dochodzi Damásio dzięki gigantycznym nakładom finansowym i aparaturze, o której istnieniu wiedzą jedynie ludzie z NASA, znane jest od setek, jeśli nie tysięcy lat. W wielu religiach podkreślana jest moc medytacji, wsłuchiwania się w to, co nasze ciało, nasz wewnętrzny głos ma do powiedzenia. Nagle świat Zachodu za pomocą dużych pieniędzy i wytężonej pracy dochodzi do tego, co zostało już dawno temu odkryte na Wschodzie. Tylko nie w sposób naukowy, a zatem niezgodny z naszym kartezjańskim standardem metodologicznym.
Nie za bardzo potrafię sobie wyobrazić, jakie sygnały pozawerbalne może wysyłać nasze ciało. Jak to wygląda w praktyce?
- Nad niektórymi wyrazami twarzy potrafimy zapanować, ale są też takie, które kontroluje tylko nasz mózg, a nie my sami. Wyliczono, że człowiek ma 50 rodzajów uśmiechu: na przykład radości, ekscytacji, rozbawienia, ale także niedowierzania, zaskoczenia, pogardy. Gdy chcemy się uśmiechnąć świadomie, choć nie zawsze szczerze, uruchamiamy mięsień jarzmowy wielki - znajduje się wokół ust, jeden z wielu mięśni twarzy, który jest kontrolowany przez tak zwany system piramidowy. Z tym mięśniem możemy zrobić, co nam się żywnie podoba.
- Ale nie jesteśmy w stanie zapanować nad innymi mięśniami uśmiechu - okrężnymi oczu, bo one są zarządzane systemem pozapiramidowym. Mogę się uśmiechać ustami kiedy tylko chcę, ale oczami tylko wtedy, kiedy jestem naprawdę szczęśliwy czy zadowolony. Mózg osoby, która ze mną rozmawia, widzi to i podpowiada, kto uśmiecha się szczerze, a kto nałożył maskę. To nie jest świadome, w tym sensie, że my nie obserwujemy konkretnych partii mięśni twarzy i nie analizujemy, które się uśmiechają, a które nie. Nie wyciągamy z tego racjonalnych wniosków. Widzimy twarz jako całość i czujemy, jakie są intencje drugiej osoby.
- Czuje się intuicyjnie, że coś jest nie tak, że coś nie pasuje, choć zwykle nie wiadomo co. Albo sytuacja odwrotna. Kobieta rozmawia z mężczyzną w pociągu i nagle czuje, że jest w nią wpatrzony jak w obrazek, że szczerze podziwia wszystko, co ona mówi, że gotów by jej przychylić nieba. Ona wyczuwa całą jego szczerą wylewność, której na poziomie świadomości oczywiście nikt nie widzi. Bo takie są reguły społecznych interakcji, konwenanse, jakich jesteśmy od małego uczeni: nie okazuj zbytniej wylewności, zachowuj dystans, nawet jeśli jest to miłość od pierwszego wejrzenia.
- Różnica między kobietami i mężczyznami jest zauważalna. Kobiety znacznie lepiej dostrzegają emocje zarówno na poziomie świadomym, jak i przy tak zwanych ekspozycjach podprogowych. Tak jest, bo kobiety są nastawione na odczytywanie ekspresji od zawsze, a my dopiero od niedawna.
To wynika z morfologii kobiecych mózgów?
- Z ról społecznych. Kobieta od zawsze miała dwa zadania: troszczyć się o dzieci i dbać o dom. Mężczyzna od zawsze miał jedno zadanie: przynieść zwierzynę, a później pieniądze. To się zmieniło, ale zmieniło się 50 czy 100 lat temu. Pozostając przy metaforze jednej doby, tradycyjne role kobiet i mężczyzn zmieniły się może ćwierć sekundy temu. A mózgi kształtują się przez całą dobę. Mężczyzna musiał być szybki, ale nie miał potrzeby rozwoju umiejętności budowania relacji. Przecież nie budował żadnej relacji z mamutem, którego ścigał.
- Natomiast kobieta musiała się nauczyć szybko rozpoznawać emocje. U swoich dzieci i u innych kobiet, z którymi spędzała dużo czasu. Od samego początku codziennie ćwiczyła odczytywanie ekspresji innych. Była niejako skazana na budowanie relacji z innymi, bo kiedy opiekowała się swoimi dziećmi, takich jak ona było w grupie kilkadziesiąt. Musiała mieć z nimi dobre relacje, bo gdy ojciec jej dzieci ginął w czasie polowania, od akceptacji grupy zależał jej byt. Gdyby była skonfliktowana z innymi członkami grupy, pewnie ona i jej dzieci nie poradziłyby sobie. Dlatego kobiety są bardziej skłonne do ustępstw i kompromisów.
- Mężczyźni w ogóle byli pozbawieni tych umiejętności, bo ich przez kilka milionów lat nie potrzebowali. Dopiero ostatnio, od lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku, nie wy pada rozwiązywać sporów w dawny i dobrze sprawdzony sposób, to znaczy waląc kogoś pięścią w nos. Teraz trzeba uciekać się do dyplomacji. Dlatego mężczyźni są nieco zagubieni.
- Nam trudniej jest znaleźć rozwiązania na drodze relacji. I dlatego jestem przekonany, że za kilkadziesiąt lat koniec XX wieku będzie opisywany przez antropologów jako kryzys płci męskiej. Tymczasem w świecie, który chce być oparty na kompromisie, a nie na przemocy, doskonale odnajdują, sprawdzają się kobiety. One teraz złapały należny im wiatr w żagle. One teraz wykorzystują to, co ich mózgi doskonaliły od milionów lat, a co my, mężczyźni, dopiero w sobie wyrabiamy.
Fragment wywiadu pochodzi z książki Tomasza Rożka pt. "Nauka. Po prostu. Wywiady z wybitnymi", która ukaże się 7 lutego br. nakładem wydawnictwa Demart.