Krwawy biznes: Nielegalny handel organami kwitnie

​Co prawda sprzedaży narządów zakazuje prawo niemalże na całym świecie, ale i tak na czarnym rynku można kupić nerkę, wątrobę czy serce - w cenie trzypokojowego mieszkania w Warszawie. W niektórych krajach prawo pozwala na transplantację, nawet jeśli oznacza to śmierć dawcy. Ten krwawy biznes ma się świetnie, gdyż zyskują na nim wszyscy: biedni dawcy pragnący dorobić, pośrednicy, szpitale, a zwłaszcza dobrze sytuowani chorzy w krajach Zachodu.

Kiedy w kwietniu 2013 roku piłkarz FC Barcelony Éric Abidal po ligowym meczu zdjął koszulkę, na której widniał napis "Dziękuję, kuzynie", sportowy świat ocierał łzy wzruszenia.

Dwa lata wcześniej u Francuza zdiagnozowano raka wątroby - na szczęście dzięki przeszczepowi od krewnego nie tylko wygrał z chorobą, ale też błyskawicznie wrócił do profesjonalnego futbolu. 

Duma Katalonii: Kto bogatemu zabroni?

Kilka miesięcy później musiał jednak pożegnać kolegów z drużyny. Podpisał kontrakt z AS Monaco, lecz w wywiadach nie krył żalu, że FC Barcelona nie przedłużyła z nim kontraktu.

Reklama

Doprowadził tym do furii swojego byłego szefa. - Nielegalnie kupiliśmy mu wątrobę i jeszcze ogłosiliśmy, że to od jego kuzyna! Od kuzyna! A ten niewdzięczny facet się teraz do nas rzuca! - krzyczał do słuchawki wściekły prezydent klubu Sandro Rosell.

Jego rozmowę telefoniczną nagrała policja - przy okazji prowadzenia śledztwa w innej sprawie. Gdy hiszpańscy dziennikarze ujawnili materiały operacyjne, rozpętała się burza. Jak się okazało - w szklance wody.

Popularna Duma Katalonii to jeden z najbogatszych klubów świata i potężna firma. Cała sprawa rozeszła się po kościach.

Ile warte jest ciało człowieka?

Przy okazji tej sprawy media przypomniały, że przed sześcioma laty sąd w Prisztinie skazał dwóch kosowskich Albańczyków, którzy w 2008 roku przeprowadzili co najmniej 23 nielegalne transplantacje nerki.

Ich klienci, przede wszystkim pochodzący z Izraela, płacili 80-100 tys. euro za organ pozyskany od ubogich mieszkańców m.in. z Rosji, Białorusi i Rumunii. Dawcy otrzymywali 10 tysięcy euro.

Takie przypadki znane są na cały świecie.

Kiedy zajdzie taka konieczność, bogaci decydują się na nielegalny przeszczep serca Chińczyka, nerek Hindusa czy wątroby Ukraińca. Jednak gdy dojdzie do wpadki, tożsamość pacjentów zazwyczaj pozostaje nieznana...

Szacuje się, że w Stanach Zjednoczonych ciało człowieka jest warte dwa miliony dolarów. Wewnętrzny "asortyment" jest spory: krew, wiązadła, serce, wątroba, nerki, rogówka, trzustka, płuca itd. (nie wspominając np. o włosach, z których można zrobić perukę, albo szkielecie przydatnym do nauki anatomii).

Są miejsca na świecie, w których narządy traktuje się jako element walki politycznej. Według licznych relacji świadków w Chinach czy na terenach opanowanych przez tzw. Państwo Islamskie więźniowie są traktowani jako darmowi dawcy. Czy ktokolwiek interesuje się ich zdrowiem? Raczej nie, bo miejscowe prawo i władze dają pełne zezwolenie na takie szokujące praktyki.

Dokumenty, do których w 2015 dotarła Agencja Reutera, wskazują, iż przywódcy religijni ISIS wydali fatwę zezwalającą na pobieranie narządów od więźniów tzw. Państwa Islamskiego. Duchowni uznali, że jeśli dzięki takiej operacji będzie można uratować życie muzułmanina, to należy dokonać przeszczepu - nawet jeśli zabieg będzie oznaczać śmierć dawcy... 

Turystyka transplantacyjna

Bez jednej nerki wciąż można żyć, ale to nie jedyny powód, dla którego akurat ten organ zajmuje pierwsze miejsce na liście nielegalnych przeszczepów.

- Technicznie są one łatwe do pobrania. W niskich  temperaturach można je przewozić do 48 godzin - tłumaczy dr Franz Immer ze szwajcarskiej fundacji Swisstransplant. To o tyle ważne, iż od lat w różnych zakątkach globu rozwija się turystyka przeszczepowa. 

Biorca podróżuje do kraju dawcy, gdzie przechodzi operację (głównie do Pakistanu i Sri Lanki, ale też Turcji, Indii oraz Chin), albo to "sprzedawca" wyjeżdża do ojczyzny klienta (w czołówce są Stany Zjednoczone,Indie, a także Australia). 

Jest jeszcze trzecia opcja: gdy poziom usług medycznych jest niski, ceny za zabieg są za wysokie lub służby rygorystycznie pilnują przestrzegania prawa, obie strony udają się do innego państwa, gdzie łatwiej przeprowadzić operację (przede wszystkim na Filipiny, Ukrainę, do Kosowa, RPA oraz Bułgarii).

Polska: Zielona wyspa na czerwonym rynku?

Media nad Wisłą regularnie donoszą o próbach sprzedania różnorakich narządów przez naszych rodaków.

W 2012 roku miała miejsce największa "pokazówka" służb: w ramach operacji "Anons" w całym kraju Centralne Biuro Śledcze zatrzymało ludzi, którzy oferowali w internecie swoje organy (najczęściej nerki, ale również płaty wątroby i szpik kostny).

- Sprawdziliśmy w sumie 250 ogłoszeń. Niektóre były ogłoszeniami tych samych osób. Ustaliliśmy 95 adresów i przesłuchaliśmy w sumie 105 osób - komentował akcję ówczesny rzecznik policji Mariusz Sokołowski.

W Polsce bez większego kłopotu można za to znaleźć ogłoszenia kobiet, które chcą sprzedać swoje komórki jajowe. Anonsy zawierają zwykle szczegółowe informacje: wiek oraz grupę krwi, liczbę dzieci, wzrost, kolor oczu i włosów, a nawet wykształcenie. 

Jak dotąd policja nie przeprowadziła zorganizowanej akcji, aby ukrócić ten proceder. Być może dlatego, iż w tym przypadku z łatwością można obejść prawo: w klinikach leczenia bezpłodności przyszłe matki stawiają się w towarzystwie "bliskich przyjaciółek", które z dobrego serca chcą "bezpłatnie" oddać gamety (na co zezwalają przepisy).

Czy dyrektorzy tych szpitali mogą coś z tym zrobić? Ewentualnie tylko żałować, że dawczyni nie zgłosiła się do nich. Co prawda tego rodzaju placówki nie łamią prawa i im nie płacą, ale czują się w obowiązku nagrodzić szlachetną postawę - przekazując np. w ramach rekompensaty za poświęcony czas... kilka tysięcy złotych.

Dawcy rozwiązań

Trudno oprzeć się wrażeniu, że zaangażowanie rządów w walkę z "czerwonym rynkiem" jest dużo mniejsze niż choćby w przypadku handlu narkotykami. Nawet przedstawiciele środowisk lekarskich twierdzą, że proceder ten jest opłacalny, bo przecież zamiast kraść czy przemycać ludzie rozwiązują swoje problemy finansowe, ratując życie innym.

Często jednak zapomina się o długoterminowych konsekwencjach oddania narządu: przewlekłym bólu czy zapadaniu na depresję, która nierzadko prowadzi do samobójstwa. Zwykle dawcy nie mogą też znaleźć zatrudnienia: z reguły są to osoby o niskich kwalifikacjach, które przed operacją wykonywały pracę fizyczną, a brak nerki na tyle obciąża ich organizm, że ją uniemożliwia.

- Ceny będą coraz wyższe - prognozuje dr Behrooz Broumand z Irańskiego Towarzystwa Transplantacji Organów. - Komercjalizacja przeszczepów to wyścig. Dopóki panuje bieda, nie sposób tego powstrzymać - dodaje.

To chyba bardziej prawdopodobny scenariusz niż bezwzględna wojna z nielegalnym handlem narządami - który właściwie wszystkim się opłaca...

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

Świat Wiedzy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy