Wikileaks znowu ma kłopoty

Wikileaks - największa demaskacyjna platforma na świecie donosi, że nieznani sprawcy atakują ją już od kilku dni przy pomocy DDoS.

Generowany przez DDoS ruch wielkości 10 Gb/s spowodował oczywiście przeciążenie serwerów strony i jej zniknięcie z Sieci. Atak na Wikileaks prowokuje pytanie o to, kto za nim stoi. Rozwiązanie tej łamigłówki będzie wyjątkowo skomplikowane, ponieważ, kto jak kto, ale ten portal ma wielu wrogów.

Atak na witrynę zbiega się jednak w czasie z publikacją na jej łamach dokumentów, które wyciekły ze Stratforu (Strategic Forecasting Inc.) - prywatnej agencji wywiadowczej z siedzibą w Austin w Teksasie. Klientami Startforu są między innymi rząd USA, Lockheed Martin, Northrop Grumman czy Raytheon.

Jak podała stacja RT z dokumentów tych wynikało, że byli wyżsi oficerowie wywiadu USA skupieni wokół firmy Abraxas, stworzyli system dozoru wizyjnego TrapWire, dużo dokładniejszy niż cywilne technologie rozpoznawania twarzy.

Wikileaks podaje, że TrapWire nie był tylko prototypowym oprogramowaniem - z ich informacji wynika, że system został zainstalowany w najważniejszych lokacjach całych Stanów Zjednoczonych, a zbierane przez niego informacje są przesyłane na bieżąco do analizy do tajnego centrum obliczeniowego. W tym miejscu dane z "sieci TrapWire są zbierane w centralnej bazie danych i analizowane przez algorytmy, które wyszukują oznak zbierania przez terrorystów informacji i przygotowań do ataku."

Reklama

Iteracja projektu Echelon w ramach kolejnej teorii spiskowej? Możliwe. Ale nie można wykluczyć tego, że ujawnione dokumenty są prawdziwe. A z powodu nieustającego ataku DDoS nie można ich przejrzeć samemu.

Źródło informacji

gizmodo.pl
Dowiedz się więcej na temat: DDoS | WikiLeaks | atak hakerów
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy