Mandat nawet za zamek z piasku na plaży? W tym kraju to norma

Wybierając się do innego kraju na wakacje musimy przestrzegać panujących tam reguł. Szczególną uwagę warto zwrócić na nietypowe przepisy prawa, których nieznajomość może nam zaszkodzić. Co powiecie na miejsce, w którym mandat można dostać nawet za zamek z piasku? Polacy zaglądają tu w ramach urlopu bardzo często, ale mało kto wie, jakie na jakie nietypowe kary można się tu załapać...

Z czym kojarzą wam się Włochy? To jeden z ciekawszych turystycznych kierunków w Europie, gdzie antyczna historia łączy się z rajskimi plażami i urokliwymi miastami. Nie zapominajmy też o bogatej kulturze i kuchni, która podbiła podniebienia ludzi na całym świecie. Nie bez powodu kraj z południa jest celem wycieczek turystów z całego świata - w tym i z Polski.

Co ciekawe, Włochy to nie tylko masa turystycznych atrakcji. Zdecydowanie ciekawą rzeczą są również nietypowe, a nawet dziwne przepisy, które obowiązują w poszczególnych regionach i miastach tego państwa. Warto zapoznać się z nimi przed wyjazdem. W innym wypadku możemy zarobić mandat, a nikt nie chce przecież wydawać dużych pieniędzy za zamek z piasku, prawda? Dziwne mandaty we Włoszech to nie żart.

Reklama

Mandat za zamek w piasku? To Włochy

Skoro poruszyliśmy już temat piaskowych budowli, to warto zapoznać się ze szczegółami. Jak podaje portal themayor.eu, we Włoszech, a konkretniej w miejscowości Eraclea (niedaleko Wenecji) można zostać ukaranym mandatem w wysokości od 25 do 250 euro za zbudowanie zamku z piasku. Łopatkę i wiaderko warto zatem zostawić w domu i do tego samego namówić młodszych uczestników wycieczki. Skąd w ogóle pomysł na tak dziwną regulację?

Chodzi poniekąd o bezpieczeństwo, ale też wygodę. Władze chcą w ten sposób ograniczyć np. potknięcia czy upadki na skutek nieuważnego spacerowania po plaży. Faktycznie, błądząc w obłokach (i jednocześnie po plaży) łatwo wejść w jakąś piaskową konstrukcję. O ile mała babka z piasku jest niegroźna, tak potężna forteca z fosą może doprowadzić do potknięcia czy nawet zwichnięcia. Dzieci zadowolone nie będą, ale niektórzy dorośli jak najbardziej.

Załóż koszulkę, bo inaczej zapłacisz

Na południu Włoch, w regionie Kalabrii znajduje się urokliwe miasteczko Tropea. Łatwo natknąć się na cudowne zdjęcia z tego miejsca - ciekawa, klimatyczna architektura w połączeniu z przepiękną plażą i czystą wodą to ucieleśnienie marzeń o zwiedzaniu i odpoczynku we Włoszech. Nie brak tam jednak przepisów, które mogą zaskoczyć niejednego turystę. W tym przypadku wynikają one z pewnej dozy konserwatyzmu dotyczącego ubioru.

Nie warto paradować tam w stroju kąpielowym lub bez koszulki, bo inaczej czeka nas kara w wysokości od 125 do 500 euro. Z zakazu wyłączony jest oczywiście obszar przy morzu, dlatego plażowicze mogą spać spokojnie. Jeżeli jednak wpadnie nam do głowy pomysł paradowania po starówce z nagim torsem, to może nas to słono kosztować. Co ciekawe, jeżeli opłacimy karę w ciągu 60 dni to otrzymamy zniżkę. Włoskie miasta mają swóch charakter i nie mamy co do tego żadnych wątpliwości.

Wenecja nie dla rowerzystów

W czasach, gdy wiele miast tworzy ścieżki dla rowerów i zachęca ludzi do przesiadki na ten środek transportu, zakaz rowerów może dziwić. A właśnie taki przepis obowiązuje w Wenecji. W dużym skrócie, cały teren historycznego centrum jest terenem pieszym - nie dla rowerów, ale wyłącznie dla ludzi bez środków transportu. Co grozi za złamanie tego prawa? Samo wniesienie roweru do centrum miasta to mandat w wysokości 100 euro. Przekonali się o tym turyści z Wielkiej Brytanii, którzy w 2019 roku szli pod kościołem San Simeon Piccolo z rowerami... i bez koszulek.

Za sam brak odzienia na torsie otrzymali po 250 euro kary na głowę, no i dodatkowa stówka za bicykl. W takiej sytuacji warto odpuścić i przespacerować się. Zresztą, trochę ciężko mi sobie wyobrazić zwiedzanie ciasnych i szalenie tłocznych uliczek Wenecji na dwóch kółkach. Zdecydowanie łatwiej byłoby wpaść do kanału, niż komfortowo zwiedzić to miejsce.

Zakaz dokarmiania gołębi w Toskanii

Często chcąc zorganizować niedrogi wyjazd, wybieramy ofertę tanich linii lotniczych, pakujemy mały bagaż podręczny i uzbrojeni w niezbyt pokaźne zasoby gotówki ruszamy za granicę. Celem naszej wyprawy może być na przykład Lukka w Toskanii. Co jednak, gdy na miejscu nie uda nam się kupić i zjeść budżetowego jedzenia? Taką potrawą może być kebab lub pizza. A właśnie takie przybytki zostały zakazane na terenie historycznego centrum miasta.

Władze Lukki jeszcze w 2000 roku zabroniły barom z szybkim jedzeniem umieszczania swoich stoisk i filii na terenie centrum. Poza tym, każda restauracja z "klasycznym" jedzeniem jest zobligowana do posiadania w karcie przynajmniej jednej lokalnej potrawy. Kebaba tam nie zjemy, ale przynajmniej zapoznamy się z toskańskimi klasykami. A, warto też pamiętać o gołębiach - a w zasadzie o zakazie ich dokarmiania. 

We Florencji mandat za jedzenie na ulicy

Pozostańmy w Toskanii, ale przenieśmy się do Florencji. Co głupiego można zrobić w tak pięknym miejscu? Poza *skokiem wiary z katedry Santa Maria del Fiore (serio, nie próbujcie), można zarobić spory mandat za spożywanie jedzenia. Tak, plebejskie czynności na zabytkowych ulicach miasta nie są mile widziane. Z takiego założenia wyszły władze miasta, które zabroniły spożywania posiłku na stojąco lub siedząco na czterech ulicach miasta.

Są nimi Via de' Neri, Piazzale degli Uffizi, Piazza del Grano i Via della Ninna. Jeżeli wejdziecie w posiadanie np. kebaba i zechcecie go spałaszować na którejś z wymienionych alejek, czeka was spora kara - mandat w wysokości 500 euro. Środki te można spożytkować o wiele lepiej, na przykład na tradycyjne jedzenie w lokalnych restauracjach.

* Tzw. skok wiary to element popularnej gry na konsole i komputery "Assassin's Creed", akcja jednej z jej części osadzona jest właśnie m.in. we Florencji.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Włochy | wakacje | podróże | mandat
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy