Nachalna sprzedaż w samolocie. Pasażerowie mają jej dość!

Pasażerowie linii lotniczych mają coraz bardziej dość nachalnej akwizycji podczas lotów. Sprzedaż w samolocie to duże źródło zysku dla przewoźników, ale z drugiej strony denerwuje niemal wszystkich podróżnych. Czy czekają nas zmiany w podniebnych podróżach?

Pasażerowie mają dość sprzedaży w samolotach.
Pasażerowie mają dość sprzedaży w samolotach.123rf.com123RF/PICSEL

Sprzedaż w samolocie irytuje

W sieci można coraz częściej natrafić na głosy sprzeciwu wobec sprzedaży produktów w czasie lotów samolotem. Dobrym przykładem pasażerskiej irytacji są pojawiające się wątki na forum Reddit. Osoby korzystające z usług American Airlines dość tłumnie sprzeciwiają się nachalnemu reklamowaniu kart kredytowych podczas podróży.

Trzeba przyznać, że w porównaniu do ofert składanych w europejskich budżetowych liniach, praktyka amerykańskich linii jest dość... radykalna. Mowa przecież nie o perfumie czy wisiorku, a karcie kredytowej - a nawet kilku wariantach, bowiem American Airlines oferuje wiele z nich pod wspólną marką. Wizja porannego, długiego lotu, który rozpoczyna się od sprzedaży nie przedstawia się zachęcająco. A właśnie m.in. na takie sytuacje narzekali forumowicze:

Tolerowałem to, ale ostatnio do szału doprowadziło mnie zaczerwienienie oczu podczas lotu z Los Angeles do Nowego Jorku, była 5 rano, a stewardesa praktycznie połykała mikrofon, budząc cały samolot i rozpoczynając 5-minutową tyradę o tym, po co nam ta karta.
Użytkownik o nicku StudioLoftMedia

Bylibyście zainteresowani taką ofertą?

Nic się nie zmieni? To czysty zysk

Inni użytkownicy pisali, że nie ma sensu narzekać. Z jednej strony to potencjalny zysk dla stewardessy (sprzedaż takiej karty może gwarantować jej 50 dolarów premii), a linie i tak nie zmienią swojego podejścia. Nie zmienia to jednak faktu, że pasażerowie są po prostu zdenerwowani. Nikogo to nie dziwi, bo zaopatrywanie się w karty kredytowe podczas lotu nie brzmi jak coś, na co ktokolwiek miałby ochotę.

Negatywnym reakcjom i komentarzom nie ma końca. O ile omawiana sytuacja dotyczy Stanów Zjednoczonych, to w Europie również prowadzona jest sprzedaż w trakcie lotu. Posiłki, przekąski i napoje to jedno, a co powiecie na zdrapki? Te znane są pasażerom linii lotniczych Ryanair. Można w nich wygrać przeróżne nagrody, a zakup wspiera organizacje charytatywne.

Da się jednak odnieść wrażenie, że na starym kontynencie praktyki sprzedażowe są okraszane uśmiechem czy żartem, niż irytacją. Jesteśmy poniekąd przyzwyczajeni do tego, że w samolocie kupimy wyroby tytoniowe, alkohol, biżuterię czy nawet zabawki. Ot, folklor. Przynajmniej da się wyrwać tanie bilety, a to już potrafi przyćmić wiele niewygód czy specyficznych sytuacji. Nic nie wskazuje na to, aby bogata oferta niepotrzebnego barachła miała zniknąć z samolotów.

W grze wielkie pieniądze

Chodzi oczywiście o pieniądze, które linie lotnicze zarabiają na wszelkich dodatkowych ofertach. Jednostkowa perspektywa każe zapytać "Kto za to w ogóle płaci?". Później czytamy raporty finansowe i okazuje się, że każdy dodatkowy koszt pasażera czy płatna opcja to miliardy zysków dla przewoźników. Królem takich praktyk jest wspomniany wcześniej Ryanair. Irlandzka linia lotnicza zarabia miliardy na dodatkach, jak np. wybór miejsc.

Aby być sprawiedliwym, trzeba wskazać, że nie tylko Ryanair ma bogatą ofertę sklepu pokładowego. Gadżety, dodatki i nie tylko znaleźć można również w samolotach innych przewoźników. Przykładem mogą być loty czarterowe, wszak turysta lecący na wakacje to łakomy kąsek z ekonomicznego punktu widzenia. Czy to się zmieni? Absolutnie nie, dlatego albo wejdziemy do tej komercyjnej karuzeli, albo zaopatrzymy się w słuchawki z redukcją dźwięków otoczenia.

Szwecja. Hotel w latarni morskiej Deutsche Welle
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas