Jakub Ćwiek: Oszust - teoretyk

Jakub Ćwiek w swojej najnowszej książce "Szwindel" opisuje działania szajki oszustów /Sławomir Okrzesik /materiały prasowe
Reklama

- Jestem nieuważny jak większość z nas i w zależności od tego, czy mi się spieszy, czegoś się boję, o coś się martwię, albo czegoś bardzo chcę, ktoś jest w stanie odwrócić moją uwagę i to wykorzystać - mówi Jakub Ćwiek, który w książce „Szwindel” opisał działania szajki oszustów. - Myślę, że znam się na ludziach, a i tak spokojnie dałbym się oszukać.

Agnieszka Łopatowska, Interia.pl: Zagramy w grę, w którą grają bohaterowie "Szwindla" - zabawę w prawdę?

Jakub Ćwiek: - To nie jest moja ulubiona zabawa...

Podobno nigdy nie ma się w niej pewności, kiedy zostanie się okłamanym, zawsze możesz to zrobić.

- To spróbujmy.

Ile znaków ma hasło do twojego komputera?

- Czekaj, muszę policzyć. 24. Coś koło tego.

Ile cyfr w twoim PIN-ie się powtarza?

- Jedna.

Zostawiłbyś telefon obcej kobiecie?

- Tak.

A bliskiej?

Reklama

- Już tak. Bardzo długo pracowałem nad tym, żeby nie mieć w urządzeniach elektronicznych materiałów, które mogłyby źle wpływać na moje relacje lub w jakikolwiek sposób mnie dyskredytować. Nie ma już takich, do których nie mógłbym się przyznać, więc ciężko byłoby to wykorzystać przeciwko mnie.

Gdybyś miał zmienić swój wizerunek, to jak byś to zrobił?

- Sprawiłbym sobie bliznę. Mocno rzucającą się w oczy, ale nie bardzo nachalną. Na przykład wychodzącą spod golfu. Kiedyś na konwent fantastyczny zrobiłem sobie sztuczną bliznę, która przechodziła mi przez oczy i nos. Wchodziłem do McDonald’sa w dużych okularach słonecznych i ściągałem je patrząc, jak reagują panie z obsługi. Nie wiedziały, gdzie uciec wzrokiem. Zakładałem okulary z powrotem, wystawał spod nich tylko fragment tej blizny, a wzrok pani koncentrował się właśnie na nim. To jeden ze sposobów odwracania uwagi.

- A gdybym potrzebował całkowicie zmienić wygląd, to po prostu bym się ogolił. Mało kto pamięta, jak wyglądam bez zarostu. Nawet ja.

Gdybyś miał wybrać inną tożsamość, jakim kluczem znalazłbyś nowe imię i nazwisko?

- Jeżeli miałbym zmieniać tożsamość, jej wybranie nie powinno iść moim ciągiem skojarzeniowym. Nie powinna brzmieć, jak coś, co się w jakiś sposób ze mną wiąże, bo ktoś w tym naprawdę dobry będzie w stanie ją odgadnąć. Więc pewnie wziąłbym do ręki przypadkową gazetę i połączyłbym przypadkowe imię z przypadkowym nazwiskiem.

Myślisz, że znasz się na ludziach? Dałbyś się oszukać?

- Myślę, że znam się na ludziach, a i tak spokojnie dałbym się oszukać. Już kilka razy dałem się oszukać ufając ludziom wbrew bardzo wyraźnym sygnałom, że nie powinienem tego robić. To nauczyło mnie dostrzegać pewne mechanizmy tkwiące w ludziach, w ich konkretnych zachowaniach. Jestem łatwym celem dla profesjonalnych oszustów, bo często pojawiam się w mediach, ludzie wiedzą gdzie jestem, niespecjalnie ukrywam się ze swoimi poglądami, można się wiele o mnie dowiedzieć.

-  Z drugiej strony jestem o tyle trudnym celem, że nie ma aż tak wielu rzeczy, na które bym się złapał, bo bardzo bym je chciał, albo ich potrzebował.

Byłbyś dobrym oszustem?

- Byłbym fatalnym oszustem. Nie nabrałbym absolutnie nikogo. Spokojnie możecie mi zaufać.

Dlaczego?

- Jestem człowiekiem, który wzbudza zaufanie. Poza tym gdybym był oszustem, to bym ci się do tego nie przyznał. Jestem świetnym oszustem - teoretykiem. Znam się na tym na tyle, na ile może znać się teoretyk. Dużo czytałem na temat historii oszustw, miałem do czynienia z szeregiem akt na ten temat i rozmawiałem z ludźmi, którzy się nimi zajmowali - zarówno tymi, którzy oszukiwali, jak i tymi, którzy ich ścigali. Wiem, jak działają, ale podejrzewam, że do większości ich numerów brakowałoby mi po prostu zimnej krwi, zdolności aktorskich i do improwizacji - umiejętności kluczowych przy oszustwie. Być może byłbym w stanie zaplanować całkiem niezłe oszustwo, ale wykonywać musiałby je ktoś inny.

- Zresztą ja oszukuję ludzi cały czas. Przecież na tym polega moja praca. Pisanie fabuły to granie na ludzkich emocjach, próba zmanipulowania odbiorcy, czy odwrócenia jego uwagi. Należałoby to jedynie przełożyć na rzeczywistość.

Jak Jakub Ćwiek poznaje oszustów i czy napisałby powieść erotyczną - czytaj na następnej stronie >>>

Część szwindli, o których piszesz zdarzyła się naprawdę. Jak na nie trafiłeś?

- Główny szwindel, którym się inspirowałem, nie jest polską historią. Wydarzył się w Wielkiej Brytanii, chyba w latach 80. Numer, który się udał, ale jego architekci wpadli po kilku latach. Kilka innych pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, ale są też takie, o których dowiedziałem się od polskich policjantów, czy też oszustów. O jeden sam się otarłem, ale miałem szczęście, że mój pośrednik nieruchomości akurat oszustem nie był.

- Jestem nieuważny jak większość z nas i w zależności od tego, czy mi się spieszy, czegoś się boję, o coś się martwię, albo czegoś bardzo chcę, ktoś jest w stanie odwrócić moją uwagę i to wykorzystać.

Jak poznajesz oszustów? Brzmi, jakbyś dawał ogłoszenie, żeby się do ciebie zgłosili.

- Tak robię. Tylko nie umieszczam go w gazecie, ale proszę o pomoc znajomych, który są kaowcami w zakładach karnych. Kiedy przyjeżdżałem tam na pogadanki, kilka osób dostało pozwolenie, żeby ze mną porozmawiać.

Z takimi możliwościami planujesz już kolejne kryminały?

- Niewykluczone, że je kiedyś napiszę. Mój zwariowany tryb życia, otwarcie na innych ludzi z różnych grup społecznych i chęć do poznawania historii bez ich oceniania z góry sprawia, że ci ludzie chętnie ze mną rozmawiają. Pozwalają mi na wykorzystanie swoich słów. Nie chodzi mi o czyjąś prywatną historię, raczej o dowiedzenie się, jak działają pewne mechanizmy. Nie mam na razie na to pomysłu, ale jeśli będę kiedyś pisał fabułę osadzoną w zakładzie karnym, już wiem dużo na temat codziennego życia, relacji i zwyczajów tam panujących. Oczywiście musiałbym się jeszcze do tego bardziej przygotować, ale tę ogólną wiedzę, która pozwala pomysłom kipieć w głowie, już mam. Książka, nad którą teraz pracuję będzie miała wątki kryminalne, ale to raczej będzie thriller.

Bałeś się zmiany gatunku na kryminał?

- Nie bałem się literacko, bo już pisałem kryminały, tylko z elementami fantastycznymi. Bałem się bardziej tego, jak zostanę przyjęty przez czytelników zupełnie nowego gatunku. Bo z irracjonalnych powodów ludzie, którzy nie są związani z fantastyką, nie potrafią podejść do niej na poważnie. Nie wierzą, że daje ona pisarzowi znacznie więcej środków na pisanie o rzeczach poważnych. Nie tylko odpowiadania na pytania "co?", "jak?", "gdzie?", ale także na "co by było gdyby?" i to naprawdę daleko sięgającego. Pozwala nam snuć rozważania na temat rzeczy, nad którymi dopiero zastanawiamy się, czy są możliwe. Jeżeli jest dobrze prowadzona przez pisarza, fantastyka jest gatunkiem bardzo dojrzałym, dobrze stymulującym czytelników.

- W obu gatunkach postaci konstruuje się tak samo, ale konstrukcja świata jest prostsza, bo przyjmujesz, że to nasz świat. Posługiwanie się rzeczywistością jest dużo łatwiejsze, niż przestrzeganie reguł świata, które sam wprowadziłeś. Ale kluczem jest odbiorca i pytane, czy będzie w stanie zaakceptować człowieka z przeszłością fantastyczną oraz czy da mu szansę. Na razie przyjęcie "Szwindla" jest dobre, a o to najbardziej się obawiałem.

Jest gatunek, którego napisania byś się nie podjął?

- Takiego, którego nie jestem w stanie napisać, nie ma. Gatunkiem, po którym na pewno nigdy nie sięgnę to jakieś hard science-fiction, do którego musiałbym się bardzo przygotować i którego pisanie nie sprawiłoby mi przyjemności. Nie ma też takiego gatunku, którego nie szanuję. Bardzo by się przydało, żeby powstała dobra literacko powieść erotyczna. Kto wie - może się kiedyś z kimś po pijaku założę i taką napiszę?

Rozmawiała: Agnieszka Łopatowska


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy