Nintendo Switch - najlepsze gry w stylu retro z 2020 roku
Konsola Nintendo Switch oferuje bardzo dużą bibliotekę gier wzorowanych na dawnych hitach z lat 80. i 90. Ze względu na zalew tytułów inspirowanych pozycjami retro, postanowiliśmy stworzyć regularnie uzupełniają listę najciekawszych gier w starym stylu z 2020 roku na Switcha.
Pandemia sprawiła, że Nintendo Switch szybko stał się bardzo popularną konsolą. Mobilny sprzęt Nintendo gwarantuje eskapizm dla tych, którzy pragną zapomnieć o szarej codzienności. Wśród posiadaczy Switcha nie brakuje osób wspominających gry z lat 80. i 90.
W eShopie znajdziemy bardzo dużo pozycji skrojonych pod te potrzeby, ale tylko nieliczne są warte uwagi.
Oto nasze typy na najlepsze gry w stylu retro z 2020 roku na Nintendo Switch. Gry prezentujemy w kolejności od najnowszej do najstarszej, według dokładnych dat premier:
Panzer Paladin
Montrealskie studio Tribute Games doskonale radzi sobie w estetyce późnych 8- I wczesnych 16-bitów. Twórcy w swojej najnowszej produkcji, Panzer Paladin, wykorzystali całą zdobytą wcześniej wiedzę, dostarczając jeden z najciekawszych platformerów akcji 2D w stylu retro dla Switcha.
Wykonane w stylu gier na PC Engine intro pokazuje inwazje demonów na Ziemię. Aby powstrzymać niebezpieczeństwo musimy wsiąść do tytułowego Paladina, wielkiego robota rodem z kultowych anime. Przemierzając kolejne miejsca na świecie (od Japonii, na Afryce kończąc), musimy zmierzyć się z piekielnymi siłami. Nasz robot do walki może wykorzystać gołe pięści, ale kluczowym elementem arsenału pozostaje znaleziona po drodze broń biała: miecze, topory, a nawet kij hokejowy. Niczego nie zabrało. Broń nie tylko służy do - bez niespodzianki - walki, ale wykorzystamy ją do zapisania postępu (musimy decydować - punkt kontrolny czy dobra broń w dłoni?), a także - jeśli chcemy - możemy ją zniszczyć, aktywując jej ukrytą moc. Na podjęcie każdej z decyzji nie ma wiele czasu.
Wizualnie Panzer Paladin to absolutna pierwsza liga gier inspirowanych tytułami z pierwszej połowy lat 90. - duże sprite’y, świetna animacja i składające się z kilku warstw tła. Najwyższa forma pixelartu, podobnie jak muzyka, umiejętnie łącząca dawną formę i obecnymi retrotrendami. Pod kątem mechaniki mamy do czynienia z typowym, dobrze zaprojektowanym platformerem. Gra Kanadyjczyków ma trzy poziomy trudności (i tryb New Game+), zatem każdy znajdzie odpowiednie wyzwanie dla siebie. Od czasów Shovel Knighta nie mieliśmy chyba tak udanego tytułu nawiązującego do lat świetności platformówek akcji.
Evan's Remains
Evan's Remains to jedna z gier w stylistyce retro, która momentalnie wyróżnia się oprawą graficzną - niebywałym połączeniem pixelartu z poziomem oferowanym przez Studio Ghibli. Grafika, a także sama sfera audio, momentalnie robi gigantyczne wrażenie. A co z samą grą, o czym ona opowiada i jak się w nią gra?
Całość jest połączeniem platformówki z grą logiczną, z dodatkową, zaskakująco rozbudowaną sferą narracji fabularnej. Bohaterką gry jest dziewczyna o imieniu Dysis. Przybywa ona na najemniczą, wypełnioną monolitami wyspę, mając tylko jedno pragnienie - odnaleźć tytułowego Evana. Po drodze spotka kolejnych bohaterów, powoli odkrywając sekrety mieszkańców wyspy i jej samej. Sekcje platformowo-logiczne początkowo opierają się na przejściu kolejnych plansz poprzez skakanie z platformy na platformę. Trik polega na tym, że po zeskoczeniu z platformy, znika ona i nie mamy jak się cofnąć. Z czasem zabawa się staje się bardziej skomplikowana - trzeba zmierzyć się z kolejnymi przeszkodami. Niektóre z zagadek - jeśli okażą się zbyt wymagające - można pominąć.
W sumie dostajemy około trzech godzin (zależnie od umiejętności gracza) rozgrywki. Da niektórych będzie to za mało, innym w pełni wystarczy. Evan's Remains, pomimo pewnych wad, z pewnością nie można odmówić bardzo nietypowej atmosfery i unikalnego stylu. Same zagadki nie są zbyt skomplikowane, ale kilka fragmentów może stanowić wyzwanie (jak wspomniano, sporą część puzzli platformowych można pominąć). Nie trzeba jednak dodawać, że na Switchu - w wersji przenośnej - tak stylizowana gra po prostu zyskuje na uroku. Nie inaczej jest tym razem.
Shantae and the Seven Sirens
Deweloperzy z zespołu WayFoward są od lat mistrzami w łączeniu starej i nowej szkoły projektowania gier. Jedną z ich koronnych serii jest cykl gier z bohaterką o imieniu Shantae. Nintendo Switch doczekał się najnowszej części sagi - Shantae and the Seven Sirens. Opisywana gra jest przedstawicielem gatunku opisywanego dzisiaj jako metroidvania, czyli gier łączących elementy platformówek, eksploracji z oprawą 2D. W przypadku Shantae and the Seven Sirens otrzymujemy to wszystko w najlepszej z możliwych wersji.
Kolejna przygoda czekająca na Shantae jest wypełniona oprawą wizualną godną dobrego filmu animowanego, fantastyczną muzykę i postaciami, które zapadają w pamięć. Na szczęście dla graczy niezaznajomionych z poprzednimi częściami, twórcy uprościli pewne mechanizmy i zadbali o to, aby "nowi goście", czuli się jak w domu. Może nie spodobać się to fanom serii, ale nie można usatysfakcjonować wszystkich. W przypadku Seven Sirens zadbano o to, aby mechanika i zadania były bardziej przejrzyste i zrozumiałe.
A co nowego znajdziemy w tej odsłonie? Oprócz wymienionych elementów, m.in. kilka interesujących minigier, system kart z potworami, nowe czary i umiejętności bohaterki. To już piąta gra w serii (nie licząc podocznych tytułów), zatem trudno liczyć na coś więcej niż powrót do tego, co widzieliśmy wcześniej, ale ta ewolucja trwająca od czasów Game Boya Color to dobra ścieżka dla Shantae i jej przyjaciół. A Switch, szczególnie w wersji przenośnej, to naprawdę najlepsza z platform dla Shantae and the Seven Sirens.
Skelattack
Tytuł, za którym stoi legendarny wydawca i producent, Konami. Firma "ma nosa" do gier przypominających Castlevanię, dlatego ich decyzja wydania Skelattack okazała się trafna - Switch otrzymał naprawdę udaną platformówkę 2D z ręcznie animowaną oprawą, będącą udanym połączeniem starej i nowej szkoły. To również, pomimo wcale nie niskiego poziomu trudności, udana gra dla mniej wprawionych w boju graczy. Chociaż weterani też maja czego tu szukać.
Wcielamy się w postać szkieletu o imieniu Skully, wraz z pomocnicą-nietoperzem, przemierzamy świat umarłych, próbując zatrzymać inwazję ludzi. Za tym krótkim opisem kryje się kilka godzin skakania, unikania pułapek, walk z coraz dziwniejszymi przeciwnikami i rozwiązywania prostych zagadek. Nic, czego nie widzielibyśmy wcześniej, ale w przypadku Skelattack całość została podana w bardzo umiejętny sposób. Switch bardzo dobrze sprawdza się w przypadku tego typu pozycji.
Od razu po uruchomieniu gry, uwagę przykuwa udana oprawa wizualna, szczególnie animacja głównego bohatera i niektóre z etapów, począwszy od wioski, w której zaczynami zabawę (i do której wielokrotnie wracamy). Skelattack to jedna z tych gier, które bez obawy można pokazać dzieciom (klasyfikacja PEGI: 7+), razem przechodząc kolejne poziomy. W sam raz na letnie lub jesienne wieczory.
Huntdown
Doskonała strzelanina wzorowana na najlepszych grach 2D końca z automatów. Trzech bohaterów do wyboru, cztery rozbudowane rozdziały i setki przeciwników do pokonania. Akcje Huntdown osadzono w mieście przyszłości rodem z "Ucieczki z Nowego Jorku" wymieszanego z "The Warriors" i "Akirą". Gangi rządzą na ulicach, a my (samemu lub z drugim graczem) jesteśmy odtrutką na zło fikcyjnego świata.
Jest to bez wątpienia powrót do starych, dobrych czasów automatów, ale twórcy nie zdecydowali się na zrobienie gry opierającej się wyłącznie na bezmyślnym parcia przed siebie. Aby wykonać każdą z misji, nie obędzie się bez chowania się za skrzyniami, beczkami czy w specjalnych zaułkach. Nie każdą potyczkę na się wygrać strzelaniem na oślep. Czasem trzeba zastosować odrobinę taktyki - to bez wątpienia podnosi poziom przyjemności z zabawy.
Od pierwszych sekund widać, że Huntdown wyróżnia się grafiką na tle innych inspirowanych tytułami z tamtych lat pozycji. Doskonała animacja, wielu przeciwników na ekranie i bajecznie prezentująca się sceneria - oto Hutndown. Do tego możemy doliczyć bardzo dobrą ścieżkę dźwiękową (synthwave) i szczyptę czarnego humoru. Gra stanowi pewne wyzwanie, ale da się przywyknąć do poziomu trudności. Nie pozostaje zatem nic innego, jak tylko podjąć wyzwanie i zabrać się za "czyszczenie" miasta.
Ion Fury
Co byłoby gdyby w 2020 roku wypuścić grę na silniku 3D (Build), tym samym który był wykorzystywany do stworzenia kultowego Duke Nukem 3D? Odpowiedź brzmi: Narodziłby się Ion Fury. Trudno wyobrazić sobie ciekawszy eksperyment retro, niż zbudowanie zupełnie nowej gry na silniku sprzed lat (dzięki niemu powstał jeszcze Shadow Warrior i Blood). Co wyszło z takiego przedsięwzięcia?
Pomysł jest prosty, jak to na grę wzorowaną na tamte lata przystało - wcielamy się w postać samotnej najemniczki polującej na szefa sekty. Reszta to też standard: futurystyczne miasto, eksplodujący przeciwnicy i masa broni. Każdy etap to przeprawa nie tylko przez tabuny wrogów, ale próba zmierzenia się z coraz bardziej skompilowanym poziomem-labiryntem. W sumie około 10 godzin zabawy - zależnie od poziomu trudności.
Gra w wersji na Switcha działa poprawnie, ale momentami liczba klatek animacji potrafi spaść w bardzo odczuwalnym stopniu (twórcy pracują nad stosowną łatką). Jak się okazało, silnik z lat 90. potrafi być wyzwaniem dla twórców prawie tak dużym, jak staroszkolna strzelanka FPP.
Streets of Rage 4
Bardzo długo wyczekiwana kontynuacja absolutnie kultowej trylogii "chodzonych bijatyk" - jak zwykło się je kiedyś nazywać - z epoki 16-bitowej konsoli Sega Mega Drive. Szczególnie część druga pozostaje niedoścignionym wzorem, głównie dzięki fantastycznemu systemowi walki, ciekawym planszom i legendarnej już muzyce. Twórcy Streets of Rage 4 mieli przed sobą nielada wyzwanie, ale francuska firma miała na koncie reaktywacje innych gier firmy Sega. Jako fani tamtej epoki, byli w pełni gotowi na dostarczenie najbardziej godnej 2020 r. wersji. Udało się.
Nowe Streets of Rage stanowi najlepsze z możliwych połączenie starej szkoły i nowych rozwiązań technologicznych z dziedziny grafiki 2D. Autorzy próbując oddać hołd kultowej serii z lat 90., jednocześnie wprowadzają własne modyfikacje w systemie walki. Sama oprawa graficzna również przeszła metamorfozę - piksele ustąpiły miejsca animowanym postacią. Dla purystów mamy jednak dobrą informacje - możemy odblokować postaci z 16-bitowych wersji gry.
Reaktywując tego typu marki nie można usatysfakcjonować wszystkich, ale z pewnością da się zrobić dobrą grę. W przypadku Streets of Rage 4 ta sztuka bez wątpienia udała się, dzięki czemu Switch otrzymał jedną z najlepszych bijatyk w starym stylu dostępnych w drodze lub na kanapie.