ZŁO PRZYSZŁO W ŚWIĘTA

Świąteczny pożar w Luoyang. Tragedia rozegrała się w noc Bożego Narodzenia

25 grudnia 2000 roku miał miejsce jeden z najbardziej śmiercionośnych pożarów w historii Państwa Środka. W piwnicy kilkupiętrowego budynku przypadkiem rozniecono ogień, który błyskawicznie rozniósł się, pozostawiając setki ludzi w śmiertelnej pułapce. Noc Bożego Narodzenia pochłonęła łącznie 309 dusz.

Ostatnie Boże Narodzenie w XX wieku na zawsze zapisało się na czarnych kartach historii Chin. Warto przypomnieć, że wówczas wspomniany kraj diametralnie różnił się od tego, który znamy obecnie. Państwo Środka nie kojarzyło nam się z potęgą gospodarczą i światowym mocarstwem, a raczej z produkcją tanich podróbek oraz sprowadzaniem ich w najróżniejsze zakątki naszego globu.

Rzeczonemu procesowi Chiny zawdzięczały dynamiczny rozwój, za których nie nadążały krajowe przepisy bezpieczeństwa. Ich niedbałe egzekwowanie prowadziło do wielu różnego typu katastrof. Zawalenia budynków i pożary były tam na porządku dziennym. W takich okolicznościach tylko kwestią czasu było nadejście gigantycznej tragedii.

Reklama

Świąteczny pożar w Luoyang

Zegar śmierci wybił w noc Bożego Narodzenia o 21:35. Wówczas w jednym z budynków położonym w Luoyang odbywały się prace budowlane, podczas których coś poszło ewidentnie nie tak. Pryskające iskry ze spawarki doprowadziły do zapłonu, którego nie udało się szybko opanować. W tym samym czasie w klubie nocnym umiejscowionym w tym samym bloku trwała impreza z okazji Bożego Narodzenia...

Ktoś mógłby zapytać, dlaczego w kraju głównie ateistycznym, który z chrześcijaństwem nie ma za wiele wspólnego, trwały obchody wspomnianego święta. Otóż stało się to pewnego rodzaju modą wśród młodych ludzi, aby w tym dniu wyjść do klubu nocnego i dobrze się bawić.

Kilkaset osób uczestniczyło w zabawie na czwartym piętrze, a wielu pracowników budowlanych rozmieszczonych głównie na drugim i trzecim piętrze budynku wykonywało wówczas swoją pracę. Tymczasem pożar wybuchł w piwnicy.

Ogień błyskawicznie rozniósł się na wszystkie cztery kondygnacje, uniemożliwiając większości jakąkolwiek ewakuację. Niezbyt sprawny system wentylacji spowodował, że jeszcze większe żniwo od ognia zebrał dym. To właśnie w wyniku uduszenia zginęła lwia część osób.

Przeżyć udało się zaledwie 60 osobom, które na czas opuściły śmiertelną pułapkę. Jak oni tego dokonali? Otóż część z nich po prostu zeskoczyła z balkonów. Inni zwisali z okien aż do interwencji straży pożarnej, która zgarnęła specjalnym dźwigiem najwytrwalszych.

Strażacy po pojawieniu się na miejscu próbowali także wejść do środka, lecz spory ogień im na to nie pozwalał. Pożar ugaszono dopiero po ponad 15 godzinach, a dokładniej ujmując następnego dnia o 12:45.

Wówczas poznano tragiczny bilans katastrofalnego incydentu. Łącznie zginęło 309 osób - 174 kobiety i 135 mężczyzn. Był to drugi najbardziej śmiercionośny pożar klubu nocnego w historii (zaraz po pożarze w bostońskim Cocoanut Grove w 1942 roku).

Niestety, w trakcie olbrzymiej paniki większość ludzi podjęła decyzję o prędkim zejściu na dół po schodach i próbie opuszczenia budynku klasycznym wyjściem. Gdy zorientowali się oni, że ogień uniemożliwia taki manewr, sparaliżowani sytuacją zaczęli rozpaczać i wołać o pomoc, która nie nadeszła.

Warto wspomnieć, że zaledwie sześć lat wcześniej doszło do pożaru w teatrze Karamay, czyli najbardziej znanej tego rodzaju tragedii w historii Chin. Wówczas zginęło 325 osób, w tym 288 uczniów. Spośród wszystkich drzwi awaryjnych otwarte były ówcześnie tylko jedne, co doprowadziło do tylu śmierci.

W przeciągu kolejnych sześciu lat Chińczycy nie odrobili zadania domowego, gdyż w Luoyang plan ewakuacyjny nawet nie istniał... 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: pożar | Chiny | Boże Narodzenie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy