Byłem tam i o wszystkim opowiem. Rozmowa z osobą, która przeżyła własną śmierć

Uważał doświadczenie śmierci klinicznej za najważniejsze w swoim życiu. Był pogodny, wiecznie uśmiechnięty, bez lęku. Historia lekarza Jacka Matlaka daje nadzieję i sprawi, że przestaniesz bać się śmierci. On już tam był i o wszystkim opowiedział.

Doktor Jacek Matlak opowiedział o swoim pobycie w innym świecie, do którego na chwilę przeniósł się po tragicznym wypadku. Chciał już tam zostać na zawsze.
Doktor Jacek Matlak opowiedział o swoim pobycie w innym świecie, do którego na chwilę przeniósł się po tragicznym wypadku. Chciał już tam zostać na zawsze.123RF/PICSEL

Przeżycie tzw. śmierci klinicznej zmienia człowieka na zawsze. Miałem okazję rozmawiać z dziesiątkami takich ludzi i zawsze bałem się z nimi jechać samochodem, kiedy siedzieli za kierownicą. Wiedziałem bowiem, że oni po prostu nie boją się śmierci, która we mnie - podobnie jak u wszystkich normalnych ludzi - budzi lęk i niepokój. Oni zawsze patrzyli na śmierć pogodnie i jedynie trochę refleksyjnie jako na kolejny etap naszej wędrówki, która nigdy się nie kończy.

Wśród tych osób lekarz Jacek Matlak z Bielska-Białej zawsze był dla mnie kimś wyjątkowym. Jego historia przeżycia śmierci klinicznej po wypadku motocyklowym we wrześniu 1960 roku jest jedną z najbardziej poruszających, jakie kiedykolwiek udało mi się poznać. W grudniu 2019 roku pojechałem do Bielska-Białej i przeprowadziłem z dr Jackiem Matlakiem wywiad, który do dziś uważam za jeden z najważniejszych w moim życiu. Nie tylko dlatego, że po tym spotkaniu zostaliśmy bliskimi przyjaciółmi aż do samego końca (Jacek Matlak zmarł 19 grudnia 2020), ale przede wszystkim przez niezwykłą siłę jego relacji. Wierzę, że doświadczył on czegoś, co może być największą tajemnicą naszego istnienia. Na szczęście zdążyłem zrobić ten wywiad, zanim rozpoczął się kolejny etap jego wędrówki.

Dr Jacek Matlak był wybitnym lekarzem, chirurgiem, wieloletnim zastępcą dyrektora w Państwowym Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym w Międzybrodziu Bialskim, ale też jako muzyk był twórca Żywieckiego Klubu Jazzowego.
Dr Jacek Matlak był wybitnym lekarzem, chirurgiem, wieloletnim zastępcą dyrektora w Państwowym Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym w Międzybrodziu Bialskim, ale też jako muzyk był twórca Żywieckiego Klubu Jazzowego. archiwum prywatne

Robert Bernatowicz: Przeżył pan własną śmierć?

Jacek Matlak: Tak, jak najbardziej. Miałem szczęście doświadczyć czegoś, co można nazwać przekroczeniem bariery życia i śmierci. Mówiąc krótko: umarłem.

Pamięta pan ten dzień?

Bardzo dobrze go pamiętam, choć od tego czasu minęło prawie 60 lat. Dorabiałem sobie wtedy jako młody chłopak grając jako pianista w zespołach tanecznych i jazzowych. To była sobota, kiedy razem z kolegą wracaliśmy motocyklem do domu. Było ok. pierwszej w nocy, bardzo ciemno... nawet księżyc nie świecił.

Pan prowadził motocykl?

Tak, choć nie powinienem. Tego dnia byłem jakoś dziwnie rozbity, znużony. To dziwne uczucie nie opuszczało mnie przez cały czas, nawet wtedy, jak graliśmy na dancingu. Wracaliśmy do domu, kolega siedział za mną, na tylnym siedzeniu. Nie rozmawialiśmy. Chciałem jak najszybciej dojechać do domu.

Szybko pan jechał?

Niespecjalnie. 50 kilometrów na godzinę, nie szybciej. Minęliśmy kolejną wieś, potem był taki odcinek, kiedy droga zaczęła opadać w dół, jak to często zdarza się w Beskidach. Jak zobaczyłem ten nieoświetloną furmankę, to wiedziałem, że za chwilę nastąpi zderzenie i zginę. Trudno mi to panu wyjaśnić, ale czułem, że to może być koniec. Czas dziwnie zwolnił, prawie zatrzymał się w miejscu. Jakaś siła nakazała mi położyć motocykl w lewy skręt. Prawdopodobnie dzięki temu przeżyliśmy.

Pamięta pan moment uderzenie w tą furmankę?

Nie. Jedyne co pamiętam, że kolega z tyłu chyba coś krzyknął. Potem zapanowała ciemność. Zero bólu, lęku. Wiedziałem, że za chwilę umrę i nagle ta ciemność. Potem pojawił się ten film.

Film?

Tak. Kolorowy, który zawierał wszystkie sceny od okresu najwcześniejszego dzieciństwa.

Czyli tak zwany "film z życia", o którym mówią wszystkie osoby, które przeżyły śmierć kliniczną?

Musi pan pamiętać, że mój wypadek zdarzył się we wrześniu 1960 roku, kiedy tak naprawdę nikt nie słyszał o śmierci klinicznej, a książka Raymond`a Mooy`ego "Życie po życiu" jeszcze nie powstała. Ten film był bardzo wyraźny, te wszystkie sceny działy się tak jakby w tym samym czasie. W pewnym momencie znalazłem się w czymś w rodzaju sali kinowej. Pamiętam, że na jednym z foteli siedziałem ja i oglądałem film ze mną w roli głównej. To było pełnowymiarowe "przedstawienie" w kolorze.

Jakie to były sceny? Pamięta pan je?

Tak, choć oczywiście po tylu latach wiele rzeczy się zatarło. To były wszystkie sceny, jakie przeżyłem. Dosłownie wszystkie, przegląd całego życia. I ciekawa rzecz: równocześnie byłem na scenie i na sali, gdzie siedziałem i oglądałem ten swego rodzaju spektakl ze mną w roli głównej. Przyznaję, że to było dziwne uczucie.

Co wydarzyło się, kiedy ten film się skończył?

Jeszcze ważna rzecz. W miarę tego, jak stawałem się starszy na tym filmie, to szybciej biegła akcja tego spektaklu. Jeszcze podczas oglądania tego filmu poczułem, że nie jestem w tej sali sam. Była tam jeszcze jakaś potężna istota, która obserwowała razem ze mną ten film, a nawet w jakiś niepojęty sposób mogła się ze mną kontaktować nie używając słów. Czułem jej obecność. To było przejmujące uczucie.

Jaka pana zdaniem była jej rola?

Wyczułem, że ona to wszystko zaaranżowała. Kiedy film się skończył poczułem, że odzyskuję świadomość. Zdałem sobie sprawę, że żyję. Pamiętam gwiazdy migocące na tle ciemnego nieba, słyszałem ryk silnika motoru, który pracował na maksymalnych obrotach. Ja leżałem na asfaltowej jezdni na plecach, a na mnie moja "Java" (motor - przyp. red.) odwrócona kołami do góry. Zrozumiałem, co się stało, że doszło do wypadku i że przeżyłem.

Co się stało z pana kolegą?

Zobaczyłem, jak po upadku wychodzi z rowu. Podbiegło do mnie jakichś dwóch ludzi, a ja ich zapytałem, czy nikomu nic się nie stało. Nie pamiętam tego, co do mnie mówili, tylko w pewnym momencie kolega zdjął ze mnie ten motocykl, a ja poczułem, że słabnę. O własnych siłach wstałem i położyłem się na trawie obok drogi, ludzie nie zwracali na mnie uwagi. Zrozumiałem, że to nie jest koniec, a teraz to ja umrę na pewno. Znowu ogarnęła mnie całkowita czerń, ale miałem poczucie istnienia. Bardzo silne.

Czy czuł pan, że... ma pan ciało?

Tak. Miałem głowę, ręce, wszystko. Ale to było jakieś symboliczne, w innej przestrzeni. Mogłem myśleć. Zastanawiałem się, gdzie się znajduję.

Bał się pan?

Nie, ani trochę. Byłem bardziej zaciekawiony, gdzie jestem. Nic mnie nie bolało, nie chciało mi się jeść, pić, nawet oddychać. Trwałem. Miałem wrażenie, że czas przestał istnieć. Nagle dostrzegłem ruch. Poruszałem się w tej pustce jako punkt, a wokół siebie zauważyłem wiele innych punktów, które poruszały się ku górze, ale tak jakby skośnie. Byliśmy w szarym tunelu, płynęliśmy w nim. Te punkty były żółte i czerwone, nie mogłem się z nimi porozumiewać, choć czułem wyraźnie, że są to inni, tacy jak ja. Punkty zaczęły zawracać, a ja miałem dziwne uczucie, że nie chcę wracać. Chciałem zrobić wszystko, aby lecieć w tym tunelu dalej. I znowu poczułem obecność istoty. Bardzo potężnej, widziałem ją nie widząc... dziwne uczucie. Nie do opisania.

Czy to była ta sama istota, z którą oglądał pan film z życia?

Miałem wrażenie, że jest jakby inna niż ta, której obecność wyczuwałem w tej sali kinowej. Była wobec mnie opiekuńcza, wiedziała o mnie wszystko i mnie rozumiała. Można powiedzieć, że akceptowała z moimi wszystkimi zaletami i wadami. Czułem jej obecność do samego końca. Wtedy w tunelu zobaczyłem światło.

Może pan je opisać?

Spróbuję. Było ono wysoko i tak trochę skośnie, po prawej stronie. Było bardzo jasne, ale nie raziło. Cudowne, jasne światło. Miałem wrażenie, że wracam do domu, gdzie już wcześniej byłem. Wtedy ta istota do mnie przemówiła, miałem wrażenie, że się do mnie uśmiecha. Powiedziała coś takiego: "No i co? Jesteś?". Ta rozmowa z nią odbywała się bez słów. Czułem nieprawdopodobną miłość od tej istoty, nie do opisania. Pamiętam, że powiedziałem do niej coś takiego: "czyli nie ma powodu, aby się bać?. I odpowiedź przyszła błyskawicznie. Usłyszałem "nie" i czułem, że ta istota się uśmiecha. A ja wtedy wyskoczyłem z tym sądem...

Jakim sądem?

Przypomniałem sobie, że przecież po śmierci miał być jakiś sąd. Ona to odebrała, a ja błyskawicznie znowu znalazłem się w tej sali kinowej. Zobaczyłem scenę z mojego życia, w której zachowałem się... powiedzmy... niewłaściwie. Usłyszałem pytanie: "Jak to oceniasz?". Odpowiedziałem, że nie najlepiej. W odpowiedzi usłyszałem "No widzisz...". Byłem mocno zdziwiony. Zapytałem tę istotę ponownie, coś w rodzaju: "Tylko tyle?". W odpowiedzi usłyszałem: "tak". I wtedy stało się coś zdumiewającego. Zobaczyłem tę scenę z perspektywy innych ludzi, którzy w niej uczestniczyli.

Widział pan to ich oczami?

To było coś więcej. Ja nimi byłem, choć trudno to wyjaśnić, ale wiedziałem, co oni myślą, wiedziałem wszystko. Zrozumiałem, że oni wobec mnie też nie byli w porządku. Poczułem wtedy ogromną ulgę. I wie pan co? W ogóle nie czułem nienawiści do dawnych wrogów, nieprzyjaciół. Nie czułem zazdrości, nie interesowała mnie płeć, nikt nie pytał mnie o wyznanie. Mogłem też być wszędzie, w każdym punkcie kosmosu, nawet tam, gdzie są najbardziej odległe gwiazdy. Odległości nie miały znaczenia, wszędzie byłem u siebie. Zrozumiałem, że kosmos jest naszym domem.

Czy ta istota cały czas była obok pana?

Absolutnie tak! Czułem jej obecność, miłość, przejmujące dobro z niej promieniujące. Zadawałem pytania i natychmiast dostawałem odpowiedź. Uczyłem się raz, a pamiętałem na zawsze. I wtedy zadałem jej ważne pytanie: "czy jest sens uczyć się czegoś na Ziemi, skoro bez przerwy się tak wiele zapomina?"

Ważne pytanie. Co panu odpowiedziała?

Odpowiedź była bardzo ciekawa. Istota odpowiedziała natychmiast: "Tak. Po to, aby wiedzieć, o co pytać, kiedy będziesz tutaj". Ta istota wyczuła, że chcę ją o coś zapytać. I usłyszałem, poczułem to pytanie: "a co chciałbyś wiedzieć?". Nie wiem, dlaczego wtedy akurat przyszła mi do głowy teoria Einsteina, ale nigdy jej nie rozumiałem i powiedziałem jej o tym.

Przyszła odpowiedź?

Natychmiast. Poczułem, że ta istota... uśmiecha się wyraźnie rozbawiona moim pytaniem. Usłyszałem: "to proste, wyprowadź wzór". Ja na to, że nie potrafię, a ona spokojnie i stanowczo: "wyprowadź wzór". I nagle wszystko zrozumiałem, choć nie miałem pojęcia o całkach, tych wszystkich skomplikowanych rachunkach. Wzór na teorie Einsteina wyprowadziłem bez najmniejszego problemu Zrozumiałem, że wszystkie odpowiedzi są w nas. Musimy je tylko w sobie odnaleźć. Wystarczy zadać pytanie, a odpowiedzi same się pojawią. To było jak przebudzenie, najważniejszy moment w życiu. Czułem się wyzwolony i bezpieczny.

Czy cały czas było to światło?

Tak. Przyciągało mnie, było jak jakieś cudowne źródło energii, do którego chciałem za wszelką cenę się dostać. Zrozumiałem, że wszystkie sprawy materialne są bez znaczenia, że tam zabieramy tylko to, co daliśmy innym ludziom. To był bardzo ważny moment, bo zrozumiałem, że jak pójdę w kierunku światła, to nie będzie już odwrotu.

Chciał pan znaleźć się w tym świetle?

Za wszelką cenę. Czułem, że jest to istna "kraina szczęśliwości". Nagle zobaczyłem swoje ciało leżące w rowie, zupełnie nieruchome.

Widział pan je z góry?

Tak, dokładnie je zobaczyłem. Czułem, że jest mi zupełnie niepotrzebne, że ja jestem tutaj, a nie tam... Wtedy pomyślałem o własnej matce. Coś w rodzaju "co się stanie, jak matka się dowie, że zginąłem w wypadku?". Ta istota odebrała moje pytanie i natychmiast zareagowała.

W jaki sposób?

Usłyszałem krótki przekaz: "Tak, ale jeszcze nie teraz". Nastała ciemność, a ja wróciłem do własnego ciała. Leżałem w rowie, czułem ogromny ból zwłaszcza od złamanego przedramienia. Mimo tego podniosłem się i utykając wyszedłem na szosę. Mój kolega i jacyś ludzie podbiegli do mnie, coś mówili, ale nie pamiętam, co... Do głowy przyszła mi taka myśl, żeby poprosić ich o kartkę i zapisać to wyprowadzenie wzoru z teorii Einsteina, które przecież pamiętałem. Chciałem tez od razu opowiedzieć tym wszystkim ludziom o tym, co przeżyłem, ale nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. I wtedy po raz ostatni usłyszałem głos tej istoty. Wyraźny, bardzo jasny, nawet trochę stanowczy.

Co panu ta istota powiedziała?

"Daj spokój, zostaw. Nikt ciebie i tak nie zrozumie". Czułem z każdą minutą, że wiele szczegółów tego doświadczenia pobytu tam ulatuje mi z pamięci. Czułem bezsilność, nawet żal, bo wszystko wydawało mi się ważne. Dopiero słowa tej istoty przyniosły mi ukojenie. Potem przez wiele lat milczałem i nie mówiłem na ten temat. Dopiero później przyszedł taki moment, że o tym opowiedziałem.

Co by pan powiedział wszystkim, którzy pomyślą, że to wszystko to były jedynie majaki umierającego mózgu? Wie pan o tym, że ludzie nie wierzą, że...

Wiem. Ale ja też wiem, co przeżyłem i nic tego nie zmieni. Było to tak realne doświadczenie, a nawet w pewien sposób bardziej realne, niż nasza rozmowa. Opowiedziałem o wszystkim, bo ludzie powinni o tym wiedzieć. Byłem tam i opowiedziałem, jak tam jest. Każdy tam będzie i gwarantuję, że poczuje, że poczuje się, że wróci do domu.

Boi się pan po tym wszystkim śmierci?

Czy boję się śmierci? Panie redaktorze, niech pan sam sobie na to pytanie odpowie. Odpowiedź pan przecież zna.

Dziękuję za rozmowę.

Zaćmienie Słońca. Fascynujący spektakl przyrody AFP
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas