"Darmowe" Strykery dla polskiej armii. Wielka szansa czy duży błąd?
Wojsko Polskie potwierdziło, że prowadzone są analizy pozyskania do 250 używanych transporterów kołowych Stryker od Stanów Zjednoczonych. Teoretycznie te maszyny miałby nic nie kosztować, ale diabeł tkwi w szczegółach. Mimo że możemy dostać je za darmo to w perspektywie czasu koszty wprowadzenia i utrzymania mogą przekroczyć wartość amerykańskiej broni... i uderzyć w polski przemysł.

Używane wozy Stryker dla Polski. Wojsko potwierdza
Plotki o chęci pozyskania do 250 używanych wozów Stryker dla polskiej armii krążyły już od zeszłego miesiąca, jednak teraz Polskie Radio poinformowało, że taka opcja nie tylko jest rozważana, ale teraz miała trafić do Rady Modernizacji Technicznej z rekomendacji polskich wojskowych.
Minister Obrony Narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz potwierdził, że Amerykanie złożyli ofertę darmowego przekazania wozów. Natomiast generał Wiesław Kukuła, według doniesień Polskiego Radia, miał pozytywnie ocenić przekazanie Strykerów, a prowadzony przez niego Sztab Generalny ma prowadzić analizę przydatności tej decyzji.
Na ten moment zarówno MON, jak i Sztab Generalny wydają się zachęcone tym pomysłem. Na platformie X generał Kukuła stwierdził nawet, że istnieje większe pole do takiej donacji. W teorii mówimy o przekazaniu za symbolicznego dolara aż 250 transporterów kołowych, które miałby być ważnym dodatkiem dla naszej armii. Na ten moment cały czas oficjalnym celem Wojska Polskiego jest sformowanie sześciu dywizji, podczas gdy posiadamy skomplementowane trzy i jedną w dalszym procesie komplementacji. Dodatkowe wozy mogłyby więc zapełnić aktualne braki, które nasiliły się po dostawach naszych wozów na Ukrainę.

Zużyte i do naprawy? Komentarz do tego, jakie mogą być Strykery dla Polski?
Jak podaje Polskie Radio, Strykery miałyby zostać przekazane Polsce w ramach programu EDA (Excess Defense Articles) z magazynów armii USA w Europie, które w najbliższym czasie mają zostać zredukowane. USA wykorzystuje ten program do oddawania sojusznikom sprzętu wojskowego, który nie jest im potrzebny. Sam sprzęt jest darmowy, ale chętny opłaca dostawę czy przystosowanie do własnej eksploatacji. Wcześniej dzięki EDA pozyskaliśmy m.in. samoloty transportowe C-130H Hercules. 250 Straykerów byłoby największym przedsięwzięciem EDA, z jakiego może skorzystać Polska.
Wspomnieliśmy, że jak sprzęt z EDA jest de facto nieodpłatny, to gros jego kosztów tkwi w dostosowaniu go do własnych potrzeb. A w wypadku Strykerów dla Polski takie koszta mogą być ogromne. Po pierwsze mowa o nowym wozie, do którego trzeba przeszkolić żołnierzy czy stworzyć dodatkową infrastrukturę. Po drugie wozy te są używane, czyli mają już za sobą mniejszy lub większy poziom wyeksploatowania. Potrzebne naprawy czy konserwacja będzie tylko wzrastać z kolejnymi latami, a same koszty takich remontów mogą okazać się w perspektywie czasu większe niż wartość pojazdów. Nie mówiąc o tym, że potrzeby takich napraw mogą je czasowo wyłączyć z użycia. Taka sytuacja ma miejsce ze wspomnianymi Herculesami, gdzie jeden z samolotów musiał spędzić w zakładzie naprawczym ponad trzy lata, zanim został przekazany żołnierzom, o czym pisaliśmy na łamach Interii GeekWeek. Pytanie też, czy takie naprawy miałyby być realizowane w Polsce, czy w kraju producenta, czyli USA. W obu przypadkach mowa o dodatkowych kosztach w postaci czasu i pieniędzy. Pierwsza opcja jest na pewno droższa i bardziej czasochłonna, w drugiej jesteśmy uzależnieni od kraju zza oceanu i tego, czy on sam nie będzie zmieniał czegoś w procesie utrzymania swoich wozów.
W sprawie Strykerów dla Polski podnosi się też wątek, że stanowią one niejako "zagrożenie" dla krajowych transporterów Rosomak. Same Rosomaki są dla naszej armii w porównaniu do Strykerów lepszym rozwiązaniem. Nie tylko jest to sprzęt już znany, ale także lepszej jakości, chociażby pod względem uzbrojenia, gdzie krajowe wozy mogą wykorzystywać wieże z działkami kalibru 30 mm, zapewniając większą siłę ognia niż standardowe karabiny 12,7 mm Strykerów. Każdy Stryker to też teoretycznie jedno miejsce mniej dla polskiego Rosomaka, zmniejszając potrzebne zamówienia.

Pomysł "na jutro" mający łatać lata zaniedbań
Sam generał Kukuła podkreślał na platformie X, że wojsko nie widzi zagrożenia dla rodzimej zbrojeniówki w pozyskaniu Strykerów, czy także obaw o przyszłe naprawy. Jak cytuje Polskie Radio, generał stwierdził, że według Amerykanów wozy mają być "w niezłym stanie", ale to zostanie jeszcze sprawdzone.
W pomyśle wojskowych na pozyskanie Strykerów dla polskiej armii wybija się chęć jak najszybszego zapełnienia liczbowego stanu armii. Ma to swoje uzasadnienie, bo może to utrzymać odpowiednie nasycenie sprzętu w armii, gdy np. chcąc teraz zamówić Rosomaki czy rozwijać nowy kołowy transporter opancerzony w kraju, trzeba byłoby poczekać. A polski żołnierz musi "na czymś" jeździć.
Niemniej tu należy zadać pytanie, co doprowadziło do tego stanu, gdzie chcąc zapewnić żołnierzom sprzęt, mając krajowe produkty, trzeba sięgać po zagraniczne donacje. Wojna za naszą granicą trwa już prawie cztery lata. Formowanie jeszcze nieskomplementowanej 18. Dywizji Zmechanizowanej - prawie siedem. Od wybuchu wojny Ministerstwo Obrony Narodowej zamówiło 138 Rosomaków w wersji bojowej i 41 w wersji ewakuacji medycznej. Wcześniejsze dostawy Rosomaków to początki poprzedniej dekady. Gdzie więc w poprzedniej dekadzie były zamówienia, gdy cały czas była potrzeba nowych wozów?
Nie jest to sytuacja, która pojawiła się z dnia na dzień. Niemniej w niej jesteśmy w momencie, gdzie nie mając zamówień Rosomaków, ani opracowanego jego krajowego następcy, nagle trzeba brać używany sprzęt z zagranicy. I nawet jak może być to potrzebne, to wynika z wielu zaniedbań rodzimych powstałych przez lata.









