Czy istnieją duchy... zwierząt?
Arystoteles i Pitagoras głosili, że zwierzęta mają duszę. Dziś dowodzą tego świadkowie manifestacji zwierzęcych zjaw.
Zamieszkała w Braszowie Nina Petre to prawdziwe nowoczesne medium XXI wieku. Korzysta ona z internetu nie tylko, aby zareklamować swe umiejętności, ale też za pomocą sieci kontaktuje właścicieli z ich zmarłymi pupilami. Rumuńskie medium oferuje takie usługi, jak przekazywanie wiadomości od właścicieli do ich zmarłych zwierząt, a nawet przeprowadzenie rozmowy między żywym człowiekiem, a jego martwym pupilem. Wszystko to za pomocą internetowego łącza. Umożliwienie
rozmowy z duchem zmarłego psa
lub kota Nina Petre wycenia na ok. 90 euro.
Zanim skorzysta się z oferty pani Petere, trzeba jednak spytać, czy ma ona z kim rozmawiać. Czy zwierzęta mają duszę, a co za tym idzie, czy istnieć może duch kota lub psa?
Kartezjusz, który silnie wpłynął na stosunek Europejczyków do zwierząt twierdził, że nasi "bracia mniejsi" to biologiczne maszyny. Zainicjował tym trwający do dziś sposób traktowania zwierząt - jak zwierzęta właśnie. Jednak w początkach chrześcijaństwa pamiętano o zwierzęcej duszy. Apokryficzna "Księga Tajemnic Enocha" mówiła: "I tak, jak jest ze wszystkimi duszami ludzi w ich całości, tak będzie i ze wszystkimi zwierzętami: ich dusze nie poginą". Również Święty Augustyn, w swej "Moralności chrześcijańskiej", stwierdzał: "zwierzęta mają dusze, choć nie posiadają rozumu, będącego rzeczą właściwą dla umysłu".
Dziś duszą oraz duchami zwierząt zajmują się głównie spirytyści i parapsycholodzy. Nie zapomniały jednak o tym fenomenie szerokie rzesze miłośników domowych zwierząt, stąd Nina Petre z Rumunii nie narzeka na brak klientów. Poza tym, co czas jakiś, demonstrowane są dowody mające potwierdzać, że duchy zwierząt nawiedzają nasz materialny świat. Za przykład służyć tu może wykonane jesienią 2008 r.
zdjęcie zjawy kota.
Niezwykłą fotografię cyfrowym aparatem wykonał John Franklin z Columbus w stanie Wisconsin. Miało to miejsce w kościele, tuż przed ślubem kuzyna Franklina.
- Czekaliśmy w kościele na rozpoczęcie uroczystości i zacząłem już robić zdjęcia do rodzinnego albumu - wyjaśniał okoliczności tajemniczego zdarzenie John Franklin. - To było jedno ze zdjęć wykonanych "na rozgrzewkę". Moja matka siedziała na ławce w rzędzie przede mną. Ani ona, ani ja nie widzieliśmy żadnego kota. Zwykle w kościołach koty nie siedzą na ławkach dla wiernych, ale na zdjęciu kota widać, a przecież go nie było!
Fotografie, przekazy od medium - wszystko to może pocieszyć strapionych ludzi, których psy i koty odeszły już z tego świata.
Tadeusz Oszubski