Miejsce zbrodni tanio posprzątam

Nie zastanawiam się nad tym, co wydarzyło się w pomieszczeniach, które sprzątam. Nie myślę o tym, że tu została zabita czyjaś córka czy matka. Robię to, co do mnie należy - w rozmowie z portalem INTERIA.PL mówi Paweł Zalewski, właściciel firmy "Zaleś", zajmującej się sprzątaniem po zgonach.

Katarzyna Pruszkowska: - Skąd pomysł na biznes?

Paweł Zalewski:- Zająłem się sprzątaniem po zgonach, morderstwach i samobójstwach całkowicie przez przypadek. Wcześniej prowadziłem firmę sprzątającą. Któregoś dnia odebrałem telefon z pytaniem o sprzątanie po zgonie. Zlecenie nie było typowe, więc najpierw pojechałem obejrzeć miejsce śmierci. Okazało się, że specyficzny zapach, często określany przez ludzi jako "trudny do zniesienia fetor", mi nie przeszkadza. Przyjąłem więc pierwsze zlecenie, później kolejne.

- Czyli to, że na Zachodzie od dawana istnieją firmy sprzątające miejsca zgonów czy zbrodni, nie było dla pana "inspiracją"?

Reklama

- Nie. Dopiero kiedy wykonywałem pierwsze zlecenie uświadomiłem sobie, że widziałem kiedyś dokument o amerykańskich firmach sprzątających pomieszczenia, w których ktoś zmarł. Wcześniej o tym nie myślałem.

- Jak zareagowało pańskie otoczenie - rodzina, znajomi?

- Rodzina przyjęła moją decyzję z niedowierzaniem. Znajomi się dziwili, ale też zadawali mnóstwo pytań - jak wygląda moja praca, jakich środków używam, jak wyglądają miejsca, które sprzątam. Najzabawniejsze, jeśli mogę tak powiedzieć, są reakcje ludzi, którzy widzą mój samochód, na którym umieściłem reklamę swoich usług "sprzątanie po zgonach - samobójstwa, zabójstwa, śmierć naturalna". Przechodnie zwalniają, pokazują palcami, nawet robią zdjęcia.

- Czy jest pan wzywany wyłącznie do sprzątania po zgonach naturalnych?

- Nie, również po zabójstwach. Pracuję w tym zawodzie od 10 miesięcy i dostawałem już różne zlecenia. Najwięcej w sezonie letnim, kiedy robi się ciepło. Ludzie wyjeżdżają wtedy na wakacje, zostawiają w domach starszych członków swoich rodzin, którzy czasem umierają. Kilka dni trwa, zanim rodzina wróci i znajdzie zwłoki. W wakacje jest też więcej włamań. A bywa i tak, że złodziej zastanie kogoś w domu, który planuje okraść... Wtedy o nieszczęście nietrudno.

- Zadam więc pytanie, które słyszał pan już od znajomych - na czym dokładnie polega pana praca? Na usuwaniu zwłok?

- Nie, ja nie mam kontaktu ze zwłokami. Ciało zabiera do prosektorium policja. Potem mieszkanie jest zabezpieczane, policjanci i technicy zabezpieczają ślady. Ja jestem wzywany na końcu, kiedy trzeba pomieszczenie doprowadzić do porządku.

- To oczywiście nie znaczy, że nie mam do czynienia z krwią czy płynami ustrojowymi, fragmentami tkanek. Mam, to wszystko zostaje - na meblach, ścianach, podłodze. Dlatego bardzo ważny jest strój, który chroni przed kontaktem z, nazwijmy to, odpadami medycznymi.

- Jak wygląda taki strój?

- Przede wszystkim wkładam gruby kombinezon, ochraniacze na buty, maskę i okulary. Bardzo ważne, by mieć grube rękawice, które są obowiązkowe podczas wynoszenia dywanów, czyszczenia łóżek (musimy odcinać zakrwawione fragmenty), mebli. Potem, kiedy sprzątam i dezynfekuję, wystarczają mi rękawice lateksowe.

- Czy naprawdę trzeba się tak zabezpieczać?

- Oczywiście, mam przecież do czynienia z fragmentami ludzkiego ciała, krwią. To wszystko dodatkowo ulega rozkładowi, więc wchodzę do pomieszczenia, gdzie jest dużo bakterii. Nie wiem, kim była, ani na co chorowała osoba, która zmarła. Mogła mieć AIDS, żółtaczkę, czy inną chorobę zakaźną. Ostrożności nigdy dość, szczególnie w takim zawodzie.

Wróćmy do poprzedniego pytania: wchodzi pan do mieszkania i...?

- Wszystko zależy od tego, jak wygląda pomieszczenie. Jeżeli mam do czynienia z pomieszczeniem, gdzie ktoś popełnił samobójstwo lub został zamordowany, a zwłoki leżały długo, trzeba usunąć meble, odciąć zakrwawione czy zabrudzone fragmenty sprzętów. Potem są one wywożone przez firmę, która usuwa tzw. gabaryty.

- A co z tymi "odpadami medycznymi"?

- Pakuję je w specjalne, czerwone worki i oddaję firmie, która zajmuje się ich utylizacją.

- Ile najdłużej leżały zwłoki, zanim wezwano pana i poproszono o sprzątniecie?

- Około miesiąca.

- Jak wygląda wtedy pomieszczenie, gdzie tak długo rozkładało się ludzkie ciało?

- To zależy. Na przykład od temperatury. Ale generalnie trzeba pozbyć się tapczanu czy dywanu - powierzchni, które miały bezpośredni kontakt z rozkładającym się ciałem. Zapach rozkładających się zwłok jest bardzo intensywny, przenika tkaniny, może przenikać ściany (kiedyś mówiło się, że jeśli budowlańcy chcą komuś zrobić na złość, zamurowują w ścianach jajko). Może być i tak, że konieczne będzie kucie ścian, ale zazwyczaj wystarczy gruntowne mycie.

- Jaka jest cena takiej usługi?

- O wycenę nie jest łatwo. Trzeba obejrzeć pomieszczenie, ocenić wielkość zabrudzenia, wliczyć firmę odbierającą gabaryty, materiał do utylizacji. Na pewno taka usługa nie jest tania, ale można rozliczyć ją z zasiłku pogrzebowego, o ile osoba zamawiająca będzie chciała otrzymać fakturę VAT. Ja takie wystawiam. Jest to niezbędne do prowadzenia tego rodzaju działalności.

- Wspomniał pan o zapachu - wielu ludzi potrafi bezbłędnie wyczuć zapach zwłok, większość nie potrafi go znieść. Jak pan sobie radzi?

- Cóż, mam maskę, ale wiadomo, ona nie chroni przed zapachami. Zapach nie robi na mnie aż takiego wrażenia, co oczywiście nie znaczy, że nie jest trudny do zniesienia. Używam specjalnego środka, który eliminuje ten fetor, nie maskuje, jak dostępne na rynku odświeżacze powietrza, ale go eliminuje. Wtedy łatwiej jest pracować.

- Czy przy okazji naszej rozmowy moglibyśmy zająć się kilkoma legendami miejskimi o trupim jadzie? W Internecie można przeczytać o kobiecie, która włożyła suknię ślubną zmarłej przyjaciółki - i wkrótce potem zmarła...

- Więcej osób zatruwa się jadem kiełbasianym niż trupim.Trupi jad jest niebezpieczny do kilku godzin po zgonie, nie po tygodniach, a nawet dniach. Poza tym jest niebezpieczny w dużych ilościach. Te historie to bajki.

- Czy zakładając tak nietypową działalność napotkał pan na jakieś problemy?

- Owszem. Rejestracja działalności oparła się o wojewodę mazowieckiego, komendę stołeczną policji. Wszyscy byli zdziwieni "ale pan sobie zajęcie wybrał" - mówili. Kłopoty dotyczyły również utylizacji, ponieważ firmy zajmujące się utylizacją odpadów medycznych ze szpitali, przychodni czy klinik weterynaryjnych, nie chciały podejmować ze mną współpracy. Ale już jest lepiej, napisałem ostatnio pismo do straży miejskiej z ofertą współpracy, do policji zresztą też. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

- Czy praca w miejscach, gdzie ktoś zmarł, sprzątanie resztek ciał, nie budzą w panu obrzydzenia?

- Nie. Ja nie podchodzę do swojej pracy emocjonalnie. Przecież łatwiej posprzątać obcej osobie, niż komuś, kto znał albo kochał zmarłego. Ja nie zastanawiam się, co wydarzyło się w pomieszczeniach, które sprzątam, nie myślę, że tu została zabita czyjaś córka czy matka. Robię to, co do mnie należy i do tej pory to zdawało egzamin. Nie mam koszmarów, nie boję się w nocy.

- Życzę panu, by dalej tak było. Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Katarzyna Pruszkowska

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: zbrodnie | ciało | zwłoki | nie żyje
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy