Nie żyje, ale nadal jest pod ochroną. Dziwaczny przypadek rekina "Rosie"

"Rosie" po śmierci zaczęła cieszyć się podejrzanie dużą popularnością... /YouTube
Reklama

​Ogromny okaz martwego żarłacza spod Melbourne straszył i fascynował żądnych przygód miłośników eksploracji miejskich areałów. Już wkrótce ciało drapieżnika Rosie czeka... drugie życie.

Odkąd do sieci trafiły zdjęcia zawartości potężnego zbiornika z australijskiego opuszczonego rezerwatu przyrody jego właściciele nie mogli opędzić się od nieproszonych gości. Pływające w formaldehydzie pozostałości po groźnym drapieżniku stały się sensacją. To, co jeszcze do niedawna było nie do końca legalne już wkrótce stanie się atrakcją placówki o nazwie Crystal World. 

Stała wystawa skamielin i kryształów postanowiła, że przygarnie cieszącego się niesłabnącą popularnością rekina Rosie - a właściwie to to, co z niego zostało, a przy okazji naprawi zbiornik, w którym jest on przetrzymywany.

Jedna z pracownic Crystal World w rozmowie z Vice Australia zdradziła, że dotychczasowi właściciele rekina borykali się z takimi problemami jak włamania i wandalizm. Wszystko to ze strony osób, które chciały zabłysnąć w internecie czymś więcej, niż "zwykłą" fotką martwego rekina. Nic więc dziwnego, że "opiekunowie" z wielką ulgą zareagowali na propozycję przeprowadzki nietypowego eksponatu.

Należy jednak zaznaczyć, że cała operacja będzie sporym przedsięwzięciem logistycznym. Problemem jest nie tylko odległość nowego domu, ale także sposób transportu. Według wstępnych ustaleń Rosie będzie można oglądać w Crystal World za sześć miesięcy. Do tego czasu drapieżnik będzie znajdował się pod czujnym okiem profesjonalnej ochrony. 

To jeden z tych ekstremalnych przypadków, kiedy to rekin nawet po śmierci, musi być trzymany z dala do chcących dotknąć go gapiów...

Reklama


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: rekiny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy