Okrutna biologia: Nieludzkie eksperymenty na zwierzętach
Przez wiele lat neurobiolodzy szukali sposobu, w jaki można przywrócić do życia poszczególne organy, a nawet cały organizm. Udało się to – po serii nieludzkich eksperymentów – radzieckim uczonym. Ich ofiarą padły psy...
Uczeni rosyjscy, a potem radzieccy, przez długie lata szukali sposobu na podtrzymanie funkcji życiowych wyizolowanych narządów wewnętrznych oraz całego organizmu. Fizjolog Aleksiej Kulabko już w 1902 roku zdołał ożywić ludzkie serce po dobie od momentu, kiedy przestało pracować - choć organ nie funkcjonował po tym zdarzeniu zbyt długo.
Również do Kulabki należą zwieńczone sukcesem doświadczenia dotyczące reanimacji odciętej rybiej głowy. Funkcje życiowe mózgu ryby podtrzymywano za pomocą cyrkulacji roztworu fizjologicznego w naczyniach krwionośnych. Ryba podczas eksperymentu otwierała i zamykała otwór gębowy oraz poruszała oczami. Jednak aparaty do krążenia pozaustrojowego były jeszcze wówczas niedoskonałe, dlatego doświadczenia z bardziej złożonymi istotami kończyły się porażką.
Fantastyczne plany naukowców udało się - częściowo przynajmniej - zrealizować Siergiejowi Briuchonience. Przyszedł na świat w 1890 roku i od dzieciństwa wyróżniał się bystrym umysłem i kreatywnością - już jako nastolatek samodzielnie skonstruował rower. Jednak najbardziej pociągały go nauki przyrodnicze. Po ukończeniu szkoły wstąpił na uniwersytet w Moskwie.
Początkowo studiował na Wydziale Nauk Przyrodniczych, później przeniósł się na medycynę. Podczas I wojny światowej poszedł na front w charakterze lekarza wojskowego. Być może wtedy, widząc rany i obrażenia, Briuchonienko pomyślał o aparacie, który byłby w stanie podtrzymywać funkcje życiowe w trakcie operacji.
Od 1919 roku naukowiec kontynuował swoją działalność naukowo-badawczą, początkowo w przychodni terapeutycznej przy Moskiewskim Uniwersytecie Państwowym, potem w laboratorium Centralnego Instytutu Hematologii i Przetaczania Krwi. Naukowiec dosłownie mieszkał w swojej pracowni, wykonując tysiące doświadczeń.
Po pewnym czasie jego starania zostały zwieńczone wielkim sukcesem. Powstał pierwszy aparat do krążenia pozaustrojowego - płucoserce (czyli tak zwany autojektor), który stanowił przełomowe rozwiązanie w światowej medycynie. Uczonemu było jednak ciągle mało. Chciał stworzyć takie urządzenie medyczne, które podtrzymywałoby nie tylko krążenie, ale również życie.
Jego laboratorium było miejscem zdecydowanie nie dla ludzi o słabych nerwach. Przypadkowa osoba mogłaby zemdleć na widok spreparowanych zwierząt i odciętych głów żyjących własnym życiem. Zdaniem Briuchonienki konieczne było skonstruowanie innej maszyny.
Miałaby ona zaopatrywać organizm nie w roztwór fizjologiczny, a w nasyconą tlenem krew. Gwoli wyjaśnienia: żeby kardiochirurdzy mogli przeprowadzić operację serca, muszą je "odłączyć", dlatego aparat zdolny przejąć funkcje serca i płuc podczas operacji jest tak ważny. Pierwszy model urządzenia pojawił się w 1925 roku i wyglądał co najmniej niesamowicie.
Nagromadzenie mnóstwa elementów i mechanizmów zamocowanych na statywie musiało budzić w pacjentach grozę. W rzeczywistości aparat składał się z dwóch pomp membranowych, pełniących funkcje obu obiegów krwi: małego i dużego. Poza tym w skład urządzenia wchodził zbiornik na krew oraz system kauczukowych rurek, które zastępowały naczynia krwionośne. Z ich pomocą wpompowywano i odpompowywano krew.
Cena sukcesu
Briuchonienko prowadził swoje badania na psach. Za pomocą eksperymentalnych modeli aparatu podtrzymywał życie w organach wyjętych z ciał. Ta okrutna metoda przynosiła sukcesy. Serca w zbiornikach nadal biły, zaś w płucach dochodziło do prawidłowej wymiany tlenu na dwutlenek węgla.
Jednak najbardziej szokującym osiągnięciem okazała się odcięta od tułowia psia głowa, która sprawiała wrażenie żywej! Jej mózg funkcjonował bez zarzutu. W latach 40. zeszłego wieku nakręcono film dokumentalny na temat działalności naukowej uczonego pt. Eksperymenty z ożywianiem organizmów.
Cały eksperyment został pokazany od początku do końca. Na wstępie pomocnicy Briuchonienki położyli dopiero co odciętą psią głowę na specjalnym stoliku, a następnie podłączyli do niej pompy i rurki. Potem rozpoczęto sprawdzanie funkcji życiowych głowy.
Przy jasnym świetle źrenice się zwężały, oczy podążały za ruchem światła, a powieki mruganiem reagowały na podmuch wiatru. Pod wpływem głośnego dźwięku poruszały się uszy, z kolei w reakcji na ostre zapachy język oblizywał nos. Psia głowa ochoczo otwierała pysk, gdy podsuwano jej smakołyki. Jeśli zaś dostawała coś niejadalnego, natychmiast to wypluwała.
Można byłoby nie dowierzać filmowi, gdyby nie fakt, że Briuchonienko przeprowadził identyczny eksperyment we wrześniu 1925 roku na zjeździe patologów w Moskwie. Świadków tego wydarzenia było wielu. Ale to nie wszystko! Uczony zdołał ożywić martwego psa.
Najpierw laboranci wypompowali ze zwierzęcia całą krew. Pies leżał martwy przez około dziesięć minut. Po tym czasie podłączono go do płucoserca, wtedy ożył. Jego serce zaczęło bić, w oczach pojawił się blask.
W filmie pojawiła się informacja, że po zakończeniu wszystkich eksperymentów zwierzę wróciło do normalnego życia, funkcjonowało jak każdy inny pies i umarło śmiercią naturalną. Jednak w tej sprawie twórcy dokumentu minęli się z prawdą. Mózg nie mógł funkcjonować w pełni prawidłowo wskutek niedotlenienia, o czym świadczą również zachowane notatki z laboratorium.
Życie zwierzęcia doświadczalnego zakończyło się po kilku dniach. Obecnie, dzięki działalności obrońców praw zwierząt, tego rodzaju eksperymenty są zakazane. I słusznie. Pamiętajmy jednak przy tej okazji o okrutnym losie wszystkich czworonogów, które poświęciły życie dla rozwoju wiedzy medycznej. Nie tylko w ZSRR.