Oszalała z miłości

O tym, jak niebezpieczna może być miłość kobiety, Andrzej P. z Oleśnicy przekonywał się przez wiele lat...

article cover
INTERIA.PL

Dziewczyna, siedząca samotnie przy kawiarnianym stoliku, zaintrygowała go urodą i smutnym wyrazem oczu. Drugi kwadrans czekał na kumpla, z którym tu się umówił. Właściwie powinien dać sobie spokój i wyjść. Początkowo przyglądał się nieznajomej z nudów. Jednak im dłużej patrzył na nią, tym bardziej mu się podobała.

- Wygląda na to, że oboje jesteśmy bardzo samotni - powiedział.

- Czy mogę się przysiąść?

Ku jego zdziwieniu, dziewczyna zgodziła się natychmiast. Rozmawiało się tak miło, że po godzinie miał wrażenie, że znają się już od dawna. Anna była urzędniczką, nie znosiła swojej pracy, marzyła o lepszym życiu. Była samotna, odkąd porzucił ją chłopak, za którego chciała wychodzić za mąż. Zostawił ją dla innej, w dodatku jej dobrej koleżanki. Od tej pory nie umiała już zaufać mężczyźnie, uważała, że wszyscy są tacy sami: oszukują, zdradzają, wykorzystują bez skrupułów.Andrzej też nie miał miłych doświadczeń. Wszystkim kobietom, które poznał, czegoś brakowało. Krótkotrwałe fascynacje za każdym razem kończyły się burzliwym rozstaniem. Po kilku kolejnych spotkaniach Andrzej i Anna już wiedzieli, że są dla siebie stworzeni. Decyzję o ślubie podjęli po trzech miesiącach znajomości. Było cudownie.

Spóźnił się, bo zdradzał

Wkrótce Anna zaszła w ciążę. Byli tacy szczęśliwi! Jednak małżeńska sielanka nie trwała długo. Pierwszy sygnał, który mógł świadczyć o tym, że Andrzej jednak wybrał niewłaściwie, mężczyzna zlekceważył.

Tamtego dnia Andrzej musiał zostać dłużej w pracy. Termin zakończenia projektu - trzy dni, a on wciąż "był w lesie". Zadzwonił do żony.

- Kochanie, spóźnię się, nie czekaj z obiadem - powiedział. - Muszę popracować jeszcze z godzinę. Usiadł nad papierami, pochłonęła go praca. Spojrzał na zegarek i zdziwiony skonstatował, że minęła nie godzina, ale trzy. Popędził do domu.

Kiedy wszedł do mieszkania, przywitała go lecąca w jego kierunku popielniczka. Ciężka, kryształowa. Gdyby odruchowo się nie uchylił, dostałby nią w głowę.

Anna szalała:

- Gdzie byłeś, skurwielu?! Jesteś podły! Jak możesz mi to robić, zdradzać ciężarną żonę, na pewno z jakąś wywłoką z pracy, wynoś się! - krzyczała. - Ja cię tak bardzo kocham, jak nikt na świecie, a ty niszczysz naszą miłość!

Była jak w transie. Zupełnie zszokowany Andrzej próbował się tłumaczyć, uspokajać ją, przytulić. Anna płakała jeszcze długo, złorzecząc na cały męski ród.

Cóż, hormony - pomyślał po całej awanturze. - Kobiety w ciąży tak mają, niekontrolowany wybuch emocji w tym stanie to sprawa normalna. Postanowił być jeszcze lepszym mężem, poświęcać żonie więcej uwagi, dać jej więcej czułości.

Ale od tego dnia wszystko się zmieniło. Anna nieustannie wracała do tego nieszczęsnego spóźnienia. Nie uwierzyła, że Andrzej pracował. Była przekonana, że spędził popołudnie z inną kobietą. Z pewnością w łóżku. Wkrótce już nawet wiedziała, z kim. Oczywiście, że z tą Ewą, która dzwoniła w zeszłym tygodniu, a on tak miło z nią rozmawiał. Co z tego, że o jakimś projekcie? Przecież to na pewno szyfr kochanków.

Z dnia na dzień Andrzej tracił cierpliwość. Znudziło go nieustanne tłumaczenie, że jest najwierniejszym z wiernych mężów, że żadna inna go nie interesuje, że Anna, mimo zaawansowanej ciąży, podoba mu się najbardziej na świecie.

- Przestań wreszcie mnie dręczyć, daj mi w końcu spokój! - nie wytrzymał któregoś dnia, po raz pierwszy podnosząc na nią głos. Miał naprawdę dość. Z coraz większą niechęcią wracał do domu, by wysłuchiwać kolejnych żalów, pełnych złości i podejrzeń obelg, przeplatanych wyznaniami o wielkiej miłości, jaką ona do niego czuje.

Po urodzeniu synka było już tylko gorzej. Anna przytyła, zaniedbała się, czuła się kompletnie nieatrakcyjna. Podejrzewała męża o zdrady nie tylko z Ewą, ale z każdą kobietą, z jaką miał choćby przelotny kontakt. W takich chwilach rzucała w niego wszystkim, co jej wpadło w ręce. Okładała go pięściami, drapała. Potem tonęła we łzach, a szlochając znowu wyznawała miłość. Andrzej coraz bardziej zamykał się w sobie. Nie miał już wątpliwości, że ożenił się z wariatką. Podjął jeszcze jedną, nieśmiałą próbę, by ratować to małżeństwo. Już nie dla siebie, ale dla małego Wojtusia, dorastającego wśród wrzasków matki i ataków jej dzikiej furii. Psycholog z poradni małżeńskiej poradził mu, żeby skłonić żonę do terapii rodzinnej. Jednak Anna nie chciała o tym słyszeć:

- Ja mam chodzić na terapię?! - krzyczała. - Sam się lecz ze swojego seksoholizmu, tobie to jest potrzebne, a nie mnie! Ja jestem normalna, to ty mnie zdradzasz, bo nie potrafisz się powstrzymać, gdy zobaczysz jakąś babę! Tylko ci się oczy świecą za innymi! Ja cię kocham, nic więcej. Nikt mnie z tego nie wyleczy, przestanę dopiero po śmierci.

Po kilku latach męki Andrzej wreszcie postanowił to skończyć. Uznał, że jeśli nie rozstanie się z Anną, sam zwariuje. I to doszczętnie.

Zawsze będziesz pamiętał

Rozwód był koszmarem. Anna usiłowała udowadniać przed sądem nieustanne, rzekome zdrady męża. Jednak nie potwierdzał tego żaden świadek. Nawet jej własna matka zeznawała nie tak, jakby Anna tego chciała.

- Tak, słyszałam o jego romansach, ale tylko od córki - z wyraźnym zażenowaniem mówiła podczas rozprawy matka. - Moim zdaniem, zięć był dobrym mężem, dbał o rodzinę. To Anna jest... była... no... taka histeryczna. Taka się zrobiła po ślubie.

Sam Andrzej dla świętego spokoju zgodziłby się na wszystko, byle mieć to już za sobą. Nie kłócił się o mieszkanie, samochód, wysokość alimentów. Zostawił jej to, co miało jakąkolwiek wartość. Zmarnowane lata bolały, ale przynajmniej był już wolny. Tak mu się, w każdym razie, wydawało, gdy opuścił budynek sądu po wyroku rozwiązującym ten nieudany, toksyczny związek. Jakże się mylił!

Po rozwodzie Andrzej zamieszkał u rodziny. Anna dzwoniła po kilka razy dziennie.

- I co, z kim teraz jesteś w łóżku, z jaką zdzirą? - syczała w słuchawkę. Przestał w ogóle odbierać telefony. Wzdrygał się ze strachem na każdy dźwięk dzwonka. Liczył, że w końcu jej się to znudzi. Że zapomni, znajdzie sobie inne zajęcie, da mu spokój. Kiedyś, wracając z pracy, zastał ją przed domem.

- Myślisz, że tak łatwo się ode mnie uwolnisz? - uderzyła go w twarz. - Mylisz się! Za moją krzywdę, za zmarnowane życie, zrobię wszystko, żebyś o mnie pamiętał. Zobaczysz, jeszcze do mnie wrócisz. Nikt nigdy nie będzie cię tak kochał, jak ja.

Wiedział, że dotrzyma słowa. Czuł się jak osaczone zwierzę. Zrozumiał, że musi uciekać. Jeszcze tego samego dnia wyprowadził się do kolegi. Nawet rodzinie nie podał adresu.

- Zrozum, ciociu, ona będzie teraz was nękać, żeby się dowiedzieć, gdzie mieszkam - tłumaczył na pożegnanie. - Lepiej, żebyś nie wiedziała, naprawdę. Odezwę się, gdy to wszystko się uspokoi.

Sam jednak tak do końca nie wierzył, że to się kiedykolwiek stanie.

Uciec jak najdalej

Anna rzeczywiście nie dowiedziała się, gdzie teraz mieszkał. Jednak konsekwencje tej niewiedzy były gorsze, niż mógł przypuszczać. Zaczęła przychodzić do pracy. Początkowo pod jakimś pretekstem. A to, że ona tak bardzo za nim tęskni, że żyć bez niego nie może, że Wojtuś chory i trzeba go odwiedzić, a to, że dobrze byłoby chłopcu kupić rower. Andrzej zgadzał się na wszystko, byleby tylko wyszła. Wstyd mu było przed kolegami, którzy patrzyli na niego z coraz większym współczuciem. Z czasem wizyty Anny stawały się mniej spokojne. Potrafiła wyzywać byłego męża, nie zważając na obecność obcych ludzi. Szef przestał znosić to z pobłażliwością.

- Niech ta baba tu nie przychodzi, załatwiaj swoje prywatne problemy poza pracą - oświadczył stanowczo Andrzejowi.

Mężczyzna był zupełnie bezradny. Już naprawdę nie wiedział, co ma robić, jak odzyskać normalne życie. Po długiej naradzie z Ryśkiem, jedynym przyjacielem, który dobrze znał jego sytuację, postanowił sprawę rozwiązać ostatecznie. Tylko ostre cięcie może przynieść jakiś rezultat. Musi opuścić Oleśnicę i zacząć wszystko od początku. To za małe miasto, Anna zawsze go znajdzie, nie zdoła się przed nią ukryć.

Od tego koszmaru minęło już kilka lat. Andrzej odzyskał spokój i równowagę. Mieszkał teraz we Wrocławiu, zmienił nie tylko pracę, ale nawet branżę. Wreszcie chodził ulicami miasta z podniesioną głową, bez obawy, że usłyszy za plecami znajomy, znienawidzony głos: "Myślisz, że jak nie odbierasz telefonów, to się mnie pozbędziesz? Po moim trupie!". Poznał Beatę - miłą, wesołą, ładną i... spokojną. Tym razem nie podejmował decyzji w ciągu trzech miesięcy. Byli ze sobą o wiele dłużej, zanim zdecydował się oświadczyć. Wyglądało na to, że teraz się nie pomylił. Wróciła normalność. Andrzej był znowu szczęśliwy, znowu zachowywał się tak, jak kiedyś, gdy był radosnym, towarzyskim facetem.

Pechowe spotkanie

Pewnej niedzieli spacerował ze swoją żoną po alejkach Parku Szczytnickiego. Śmiali się, żartowali, rozmawiali o błahostkach. Nie zauważyli, że idąca z naprzeciwka kobieta bacznie się im przygląda. Gdy Andrzej w końcu na nią spojrzał, było już za późno na ucieczkę. Anna stanęła o krok przed nimi. W jej oczach dostrzegł nienawiść. Zanim zdołał zareagować, jego była żona już okładała zszokowaną Beatę torebką.

- To ty, małpo, zabrałaś mi męża! - darła się na cały park. - Dziwko jedna, zabiję cię, to przez ciebie dziecko nie ma ojca, nie daruję ci tego! On jest mój, tylko mój, odczep się od niego!Przechodnie w osłupieniu obserwowali scenę. Andrzej ocknął się z odrętwienia, chwycił Annę za ramiona i odepchnął.

- Uciekamy! - krzyknął, pociągając Beatę ze rękę. - Szybko!

Pędzili jak oszalali przez alejki. Byle dotrzeć do samochodu, odjechać, schować się w bezpiecznym miejscu, zostawić za sobą zmorę przeszłości. Ani razu nie obejrzeli się za siebie. Potem, już w domu, Andrzej długo opowiadał Beacie o byłej żonie i tych strasznych latach, jakie z nią spędził. Kiwała głową ze zrozumieniem, współczuciem. Po tym, co sama przeżyła w parku, nie miała wątpliwości, że Andrzej mówi prawdę, nie przesadza. Ta kobieta jest po prostu niebezpieczna.

Spotkanie w parku było rzeczywiście przypadkowe. Anna rzadko bywała we Wrocławiu, tym razem przyjechała tu do koleżanki. Nigdy by się nie spodziewała, że natknie się na swojego byłego męża. Wciąż jednak kochanego! Po jego wyjeździe z Oleśnicy przez wiele miesięcy usiłowała się dowiedzieć, dokąd wyjechał. Bo, że wyjechał, była pewna. Gdyby wciąż mieszkał w miasteczku, na pewno by go przecież wyśledziła. Wyjazd Andrzeja spowodował, że i ona stała się bardziej spokojna. Czuła się wprawdzie straszliwie skrzywdzona i porzucona, ale czas nieco zaleczył te rany. Emocje osłabły, Anna się wyciszyła. Ktoś, kto nie był świadkiem awantur w jej wykonaniu, nigdy by nie uwierzył, że jest zdolna do tak ogromnej agresji. A jednak...

Odzyskać męża

Kiedy Anna zobaczyła z daleka, że ten roześmiany mężczyzna, idący pod rękę z kobietą, to jej ukochany Andrzej, nogi się pod nią ugięły. Taki przypadek! W jednej chwili odżyło w niej wszystko. Cała miłość, jaką go obdarzyła, wszystkie jego zdrady i to nieszczęście, w jakie ją wpędził. Jednak nie poczuła żalu do niego. On musi być niewinny, to ta kobieta na pewno go opętała, oderwała od niej! Bijąc ją torebką, Anna nie myślała o niczym innym, tylko o tym, by wymierzyć karę. Ten incydent wytrącił z równowagi oboje byłych małżonków.

Andrzej zdał sobie sprawę, że już nigdzie nie będzie bezpiecznie. Znowu, tak jak kiedyś, czuł instynktowną potrzebę ucieczki. Ale jak? Dokąd? Jeszcze raz zaczynać życie od początku? Z powodu oszalałej kobiety? Pocieszał się, że może jednak było to tylko jedno spotkanie, że nic już więcej się nie wydarzy.

Anna z kolei miała wrażenie, że w jej życiu nie liczy się nic, poza Andrzejem. Musi, koniecznie musi go odzyskać! To niemożliwe, by on kochał tę kobietę, z którą go spotkała. Prawdziwa miłość zdarza się tylko raz, tylko oni byli tymi idealnie do siebie pasującymi połówkami jabłka. On musiał być jej. I koniec!

Po powrocie do Oleśnicy zaczęła działać. Obdzwoniła wszystkich krewnych, dawnych i obecnych znajomych. Pod pozorem miłej pogawędki usiłowała znaleźć jakiś trop, najmniejszy chociaż sygnał, gdzie może odszukać byłego męża. Wreszcie się udało.

- Ciociu, chcę Andrzejowi oddać samochód, nie jest mi potrzebny - rzuciła od niechcenia podczas długiej rozmowy o niczym.

Ciotka, starsza kobieta, na moment straciła czujność. Zresztą, Anna już od dawna robiła wrażenie takiej spokojnej i pogodzonej ze stratą męża! Podała wrocławski adres siostrzeńca.

"I że mnie nie opuścisz..."

Pierwszy list przyszedł już po tygodniu. Zabiję ciebie i tę twoją lalę - pisała Anna. - Nienawidzę was, a ty jesteś głupi, że wiążesz się z kimś takim. Na pierwszy rzut oka widać, że to lafirynda, jakich mało!

Andrzej podarł kartkę na strzępy i wyrzucił. Nie powiedział nic Beacie. Po co miałby ją denerwować?

Za to kolejny list był w zupełnie innym tonie. Anna tym razem żebrała o uczucie: Kocham cię, tęsknię za tobą. Wybaczę ci wszystko, będzie, jak dawniej. Tylko wróć do mnie. Nasz synek też potrzebuje ojca. Wiem, że byłam dla ciebie niedobra, ale naprawdę się bałam, że mnie zdradzasz. Wybacz.

Z oporami, z wahaniem, ale zadzwonił.

- Proszę cię, daj mi spokój - mówił jej. - Nigdy do ciebie nie wrócę, to koniec, przecież nie widzieliśmy się od tylu lat. Ta kobieta, z którą mnie spotkałaś, jest moją żoną. Tak, nie żadną "lafiryndą", ale żoną właśnie. Pozwól nam normalnie żyć.

- Żona. Żona. Żona - powtarzała Anna jak mantrę. Wyznanie Andrzeja było dla niej szokiem. Jak to? Jak mógł się ożenić z kimś innym, dlaczego to zrobił? Nie była w stanie w to uwierzyć. Zawładnęły nią wyjątkowo silne emocje. Tak, jakby Andrzej odszedł od niej dzisiaj, a nie kilka lat temu. Jakby wciąż była jego żoną, zdruzgotaną odkrytą właśnie zdradą.

Kilka dni później Andrzej wyjął ze skrzynki następną kopertę ze znajomym pismem. W pierwszym odruchu chciał ją od razu wyrzucić. Pomyślał jednak z nadzieją, że może Anna coś zrozumiała po ostatniej rozmowie i może to list pojednania... Ale nie. Znowu wyzwiska, wyrzuty, groźby. I nie nazywaj jej żoną - pisała. - To mnie przysięgałeś, że mnie nie opuścisz aż do śmierci, tylko to się liczy.

Podobnych listów dostał jeszcze kilka. Nie reagował. Nie wyrzucał ich także, ale skrzętnie chował do szuflady, sam nie wiedząc po co.

Dowodów brak

Mijały dni, a Andrzej nie był już spokojny. Czuł przez skórę, że coś się jeszcze wydarzy, bo Anna nie da tak łatwo za wygraną. Gdy zobaczył na karoserii swojego samochodu wydrapane wielkimi literami słowa: "Ty zdrajco", nie miał wątpliwości, kto to zrobił. Poszedł na policję.- Była żona? - przyjmujący jego zawiadomienie policjant nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. - Po takim czasie od rozwodu? Rozumiem, gdyby to było świeżo po sprawie, ale tak?

Wezwana na przesłuchanie Anna zrobiła na funkcjonariuszu dobre wrażenie. Zadbana, inteligentna kobieta, bardzo zdziwiona podejrzeniem.

- Ja wiem, że mój były mąż ma obsesję na moim punkcie - tłumaczyła. - Ciągle mnie o coś podejrzewa. A przecież jak miałabym mu niszczyć auto? Kiedy?

W nocy? Mieszkam w Oleśnicy, we Wrocławiu prawie nie bywam. Chyba mało prawdopodobne, bym przyjeżdżała tu specjalnie z jakimś gwoździem, by mścić się na aucie człowieka, z którym się rozwiodłam przed laty...

Policjant musiał przyznać jej rację. Rzeczywiście, to się nie trzyma kupy. A nawet gdyby kłamała - to i tak nie ma żadnych dowodów przeciwko tej kobiecie, poza zeznaniami jej męża. Po prostu, sprawa jakich wiele, gdzie nie da się ustalić sprawcy. Dlatego Andrzej już nawet nie zgłosił, gdy za kilka dni wszystkie opony w jego samochodzie były poprzebijane. O przypadku nie mogło być mowy, ale kto mu uwierzy? Znowu nie było świadków, nikt nic nie widział, nikt niczego nie jest w stanie Annie udowodnić. Jasne, można by ustalić, kto do nich wydzwania nocami. Głuche telefony budziły ich o najróżniejszych porach. Jednak Andrzej machnął ręką. Jakoś trzeba to znieść, wystarczy przecież przed pójściem spać wyłączyć aparat.

Kolejne tygodnie minęły w miarę spokojnie. Anna długo nie pisała, ale Andrzej ani przez chwilę nie pomyślał, że to koniec jej ataków. I miał rację.

Układanka w całości

Wracali z Beatą ze spotkania z przyjaciółmi. Był późny wieczór, na klatce schodowej zupełnie ciemno. Znowu ktoś ukradł żarówkę. Do swoich drzwi dotarli po omacku. Andrzej już włożył klucz do zamka, gdy nagle usłyszał przeraźliwy krzyk Beaty. Upadła na podłogę. Jakaś ciemna postać, która zjawiła się nie wiadomo skąd, zaczęła zbiegać po schodach. Andrzej instynktownie rzucił się za nią. Dopadł ją na półpiętrze, złapał od tyłu, odwrócił i... zobaczył twarz Anny.

Krzyki zbudziły sąsiadów. Jeden z nich podnosił Beatę, inny dzwonił na policję. Andrzej wiedział tylko, że musi mocno trzymać Annę. Tym razem nie może zostać bezkarna.

- Dlaczego pani to zrobiła? - policjant nie wiadomo który już raz zadawał jej to pytanie. Żadna z odpowiedzi go nie satysfakcjonowała. Kobieta co chwilę płakała, nieskładnie opowiadała coś o miłości, zdradzie, dziwce, która ukradła jej męża.

- Ja tak bardzo go kocham, tak go kocham - powtarzała. Trudno było się w tym połapać. Przecież poszkodowana, która dostała cios w głowę kamieniem owiniętym w szmatę, to żona tego mężczyzny, nie jego kochanka. Kto więc kogo tu zdradza, o co chodzi? Prawdziwy obraz sytuacji ustalono dopiero wtedy, gdy Andrzej opowiedział o wszystkim, co go przez ostatnie lata spotkało ze strony byłej żony. O nękaniu w domu, w pracy, o listach z pogróżkami, głuchych telefonach, o niszczeniu samochodu. Jego słowa potwierdzali świadkowie, między innymi koledzy z pracy, w których obecności Anna robiła awantury. Układanka zaczęła nabierać realnych kształtów.

Zaleganie afektu

W trakcie śledztwa Anna właściwie przyznała się do wszystkiego. Poza napaścią na Beatę, nie uważała jednak, że robiła coś złego lub chociaż niezwykłego. Listy do ukochanego chyba wolno pisać, prawda? A kiedy zdradza, to człowiek czasem nie wytrzyma i z zemsty przejedzie gwoździem po lakierze auta. Że dzwoniła w nocy? Ale tylko wtedy, gdy poczuła nieodpartą tęsknotę, by usłyszeć jego głos.

Czy Anna jest zdrowa psychicznie? Tę kwestię musieli rozstrzygnąć specjaliści. Kobietę zbadali psychiatrzy. Doszli do wniosku, że gdy rzuciła się z kamieniem na rywalkę, była poczytalna i może odpowiadać za przestępstwo. Nie znaczy to, że jej osobowość jest kryształowa. Z całą pewnością ma zaburzenia objawiające się obsesyjnym stosunkiem do byłego męża. Ta obsesja właśnie determinuje jej działania. W swojej opinii biegli napisali, że badaną charakteryzuje "zaleganie afektu" i z tego powodu może być naprawdę niebezpieczna. Powinna poddać się terapii.

Sąd uznał, że Anna P. jest winna wielokrotnego nękania Andrzeja P., grożenia mu, niszczenia mu mienia, naruszenia nietykalności cielesnej Beaty P. Skazał kobietę na półtora roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat próby.

- I tak go kocham i będę kochać - powiedziała na sali rozpraw pod koniec procesu. - Zawsze. Takiej miłości nic nie zniszczy.

Andrzej przyjął wyrok tylko z częściową ulgą. Teoretycznie Anna powinna się uspokoić. Gdyby teraz zrobiła cokolwiek przeciwko niemu, grozi jej już bezwzględne więzienie. Nikt rozsądny by tego nie ryzykował. Nikt rozsądny... No właśnie. Ale Anna przecież nie jest rozsądna. Nikt tego nie wie lepiej od niego.

Kilka dni po rozprawie Andrzej i Beata siedzieli w kuchni. W milczeniu pili kawę.

- Może byśmy się wyprowadzili z Wrocławia? - przerwała ciszę Beata.

- Spróbuję przenieść się do filii mojej firmy w Gdańsku. Finansowo nic nie stracę, a jest szansa, że nawet zyskam. Ty też pewnie byś tam coś znalazł. I miasto piękne. Przyznam, że Wrocław mi się znudził i to już dawno temu.

- Jasne, kochanie - Andrzej ucieszył się tak, jakby od dawna czekał na taki pomysł.

- Zróbmy to jak najszybciej. Najlepiej jeszcze w tym miesiącu. Gdańsk jest daleko, tak cudownie daleko... - rozmarzył się.

- A gdyby to nie wyszło, znajdziemy jakąś sensowną ofertę pracy w Anglii albo Irlandii. To jeszcze dalej. Byle jak najdalej...

Alicja Giedroyć

Personalia bohaterów i okoliczności niektórych zdarzeń zmieniono.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas