Papillon: Prawdziwa historia ucieczki z wyspy śmierci
Wspaniała, dzika przyroda, bujna roślinność, czysta i szmaragdowa woda, palące słońce – takie widoki kojarzą się nam z beztroskimi wakacjami w tropikach. Jednak Gujana Francuska dla tysięcy ludzi stała się miejscem okrutnych cierpień i śmierci.
Ten skrawek południowoamerykańskiego kontynentu Francuzi zaczęli podbijać już na początku XVI stulecia. Niestety, szybko okazało się, że warunki panujące w równikowym kraju są zabójcze zarówno dla europejskich kolonizatorów, jak i zwożonych tam masowo czarnoskórych niewolników z Afryki.
Podjęta w 1763 roku próba ulokowania w dawnej jezuickiej misji Kourou kilkunastu tysięcy osadników zakończyła się śmiercią większości z nich na skutek chorób - żółtej febry, ospy, infekcji skóry, tyfusu, lecz przede wszystkim malarii, która zbierała złowrogie żniwo na podmokłych terenach położonych u ujścia rzeki. Problemem był również szerzący się wśród osiedleńców alkoholizm oraz wrogo nastawieni tubylcy.
Garstka ocalałych salwowała się ucieczką na położone 14 kilometrów od wybrzeża morskiego wyspy, od tej pory zwane Wyspami Zbawienia. Z powodu silnych wiatrów te skaliste okruchy lądu były wolne od komarów, przenoszących zarodźce malarii. Po tych dramatycznych wydarzeniach władze Francji zrezygnowały z prób utworzenia w Gujanie tropikalnego raju, a do zamorskiego terytorium na długie lata przylgnęło miano "zielonego piekła". Wobec takiego obrotu spraw postanowiono wykorzystać naturalne warunki tego kraju do wymierzania kar przestępcom, wychodząc z założenia, że przyroda sama załatwi to, do czego w Europie trzeba by zatrudniać strażników i katów.
Zielone piekło
Brytyjczycy, Hiszpanie, Francuzi - wszyscy chętnie pozbywali się kłopotliwych obywateli, wysyłając ich statkami w długą podróż przez ocean. W Gujanie pierwsi zesłańcy pojawili się w czasie rewolucji francuskiej, kiedy to jej kolejni przywódcy usuwali swoich politycznych przeciwników. Trzeba przyznać, że była to kara łagodniejsza od gilotyny.
W 1850 roku cesarz Napoleon III stwierdził, że więźniowie przebywający w ojczyźnie zagrażają nie tylko jej bezpieczeństwu, ale i budżetowi, zatem skuteczniejsze ze względów zarówno resocjalizacyjnych, jak i gospodarczych będzie wysłanie ich do kolonii, aby - przy okazji odbywania kary - wspierali ich rozwój.
Rok 1854 przyniósł cesarski dekret dotyczący pracy przymusowej: ustanowiono w nim zasadę podwójnej kary. Każda osoba musiał zostać na wygnaniu do końca życia. Ku Gujanie płynęły więc okręty pełne przestępców. Do tamtejszych więzień wysyłano ludzi obarczonych co najmniej pięcioletnimi wyrokami. Część z nich nie dożywała kresu podróży, która trwała kilkadziesiąt dni. Na statkach panowały straszne warunki. Stłoczeni w ładowniach, skuci łańcuchami skazańcy byli niedożywieni i pozbawieni właściwej opieki medycznej.
Na kontynencie południowoamerykańskim, w Saint-Laurent-sur-Maroni, witały ich baraki obozu przejściowego - Camp de la Transportation. Stąd więźniów rozsyłano do licznych placówek w całej kolonii. W samym Saint-Laurent pozostawało ich niewielu. To ci, których uznawano za mniej groźnych i zdesperowanych. Mogli uważać się za szczęściarzy, znajdując zatrudnienie w administracji czy przy obsłudze obozu. Tutaj mieścił się również szpital więzienny, a pobyt w nim był marzeniem zarówno chorych, jak i symulantów, którzy pragnęli odpocząć od katorżniczej pracy lub nawet zaryzykować ucieczkę.
Pozostali delikwenci trafiali do innych zakładów, rozsianych po lasach Gujany. Mieli się tam zajmować karczowaniem puszczy, osuszaniem mokradeł, uprawą trzciny cukrowej i kawy czy budową dróg. Nie byli zbytnio wydajnymi pracownikami, ponieważ dziesiątkowały ich choroby, głód i brak higieny.
Archipelag skazańców
Więźniowie, których podejrzewano o próby ucieczki, byli przewożeni na Wyspy Zbawienia. Główny zakład karny znajdował się na największej Île Royale (Wyspie Królewskiej). Towarzyszyły mu budynki administracyjne i szpital. Wyspę Świętego Józefa zwano także Wyspą Milczenia, gdyż osadzonym nie wolno było się odzywać. Mogli się porozumiewać tylko gestami lub pismem.
Najmniejsza z wysp, Diabelska, słynęła z wyjątkowej niedostępności. Umieszczano tam przede wszystkim więźniów politycznych. Najsłynniejszym z nich był fałszywie oskarżony o zdradę państwa Alfred Dreyfus, który spędził w gujańskim więzieniu 5 lat. Mimo że wyspy dzieli od siebie zaledwie kilkaset metrów, trudno przedostać się z jednej na drugą. Morze jest zazwyczaj bardzo wzburzone, olbrzymie fale rozbijają się o skaliste urwiska, stanowiące ich brzegi.
Pod tym względem Diabelska Wyspa nie ma sobie równych. Tylko jedno miejsce - i to przy sprzyjającej pogodzie - nadawało się do przycumowania łodzi, która przewoziła zesłańców. Zaopatrzenie dostarczano im przy pomocy linowego wyciągu z sąsiedniej wyspy. Poza tym woda wokół wybrzeża była pełna rekinów, wabionych przez odpadki wyrzucane z rzeźni na Île Royale. Drapieżne ryby były przyzwyczajone także do stałych dostaw ludzkiego mięsa - pogrzeby zmarłych więźniów odbywały się na morzu, gdyż na skalistym gruncie brakowało miejsca na cmentarz.
Chodziły słuchy, że rekiny zbierały się w miejscu wrzucania zwłok już wtedy, gdy dobiegał do nich dźwięk dzwonu oznajmiającego pochówek. Mieszkańcy tego skrawka lądu nie byli nawet specjalnie kontrolowani, ponieważ nie wierzono, by ktokolwiek żywy mógł się z niego wydostać. Przydzielano im niewielkie chaty, pozostałe po istniejącej niegdyś w tym miejscu kolonii dla trędowatych. Nie musieli pracować, a jedynym ich obowiązkiem było przygotowywanie sobie posiłków. Mimo to nie brakowało śmiałków, którzy ryzykowali życie, by wrócić do cywilizowanego świata.
Jednym z nich był Henri Charrie`re, lepiej znany jako Papillon (Motylek). Drobny paryski złodziej i kasiarz, dorabiający czasem jako sutener, został oskarżony (podobno niesłusznie) o zabójstwo swojego kolegi po fachu, alfonsa Rolanda Legranda i skazany na dożywotnie ciężkie roboty w Gujanie Francuskiej.
W 1933 roku przypłynął transportem do obozu przejściowego w Saint-Laurent-sur-Maroni. Szybko zorientował się, że pozostanie w kolonii karnej jest niemal równoznaczne ze śmiercią i zapragnął za wszelką cenę wydostać się z "zielonego piekła". Już na wstępie nowo przybyli więźniowie dowiadywali się, że pierwsza próba ucieczki jest karana dwuletnim karcerem, a kolejna - pięcioma latami tej okrutnej izolatki.
Dla sprawców poważniejszych przewinień przewidziano rozwiązanie ostateczne - gilotynę... Charrie`re, dzięki pełnionej na początku pobytu w Gujanie funkcji asystenta w obozowym szpitalu, miał okazję poznać niejednego pechowego zbiega i wysłuchać licznych historii nieudanych wysiłków.
Nie tracąc czasu, zaczął układać własny plan. Jak się okazało, jeden z wielu. Według opowieści "Motylka", która została wydana w formie książkowej w 1969 roku i szybko osiągnęła status bestsellera, dopiero za dziewiątym razem udało mu się na zawsze opuścić więzienie.
Obdarzony charyzmą, pomysłowością i twardym charakterem Papillon szybko skupił wokół siebie grono więźniów, którzy byli gotowi pomagać mu nie tylko w ucieczce, ale i w przetrwaniu obozowych trudów. Równie łatwo było bowiem stracić życie w wyniku choroby, wyczerpania czy niechęci sadystycznych strażników, co zatargów pomiędzy osadzonymi, którzy - w zdecydowanej większości - byli brutalnymi przestępcami, gotowymi na wszystko i niemającymi nic do stracenia.
Wszystkie ucieczki Henriego Charriere'a
Pierwszy raz Charrie`re wymknął się z więzienia w 1934 roku. Zgodnie z jego wspomnieniami, dopłynął do Trynidadu i Tobago, zahaczył o wyspę Curaçao, spędził kilka miesięcy wśród plemienia kolumbijskich Indian Guahira, gdzie dorobił się dwóch żon, dwojga dzieci i worka drogocennych pereł, a gdy postanowił porzucić wioskę gościnnych tubylców, został schwytany przez policję i wtrącony do lochów, które dwa razy na dobę zalewały wody przypływu.
W więzieniach Kolumbii nie siedział jednak bezczynnie - podjął kilka brawurowych prób dezercji, zakończonych widowiskowym, choć nieudanym, usiłowaniem wysadzenia w powietrze murów twierdzy. Kolumbijczycy mieli szczerze dość pomysłowego skazańca i z ulgą przekazali go w ręce Francuzów.
Papillon wrócił do Gujany. Następne dwa lata spędził w całkowitym milczeniu, w izolatce na Wyspie Świętego Józefa. Przebywającym tam skazańcom za niesubordynację zmniejszano i tak głodowe racje jedzenia, a także pozbawiano ich dostępu do światła dziennego. Nie złamało to jednak determinacji Henriego. Kiedy po odbyciu kary odosobnienia osadzono go na Wyspie Królewskiej, od razu zaczął planować kolejną ucieczkę.
Przygotowania do niej zajęły wiele miesięcy, ale tuż przed opuszczeniem wyspy na budowanej w ukryciu tratwie spiskowcy zostali wyśledzeni. Charrie`re’a wysłano pod sąd do Saint-Laurent-sur-Maroni, gdzie skazano go na osiem lat katowni na Wyspie Milczenia. Więzienie to zwane było także Ludojadem ze względu na to, że mało kto opuszczał żywy jego mury. Izolacja doprowadzała ludzi do szaleństwa - a często do samobójstwa.
Kiedy Papillon odsiadywał swoją kolejną karę, złagodzono warunki przetrzymywania więźniów, pozwalając im czasami wychodzić na powietrze, a nawet odbywać spacery niedaleko od morskiego brzegu. Właśnie w takiej sytuacji "Motylek" rzucił się ratować dziecko naczelnika obozu, które nieszczęśliwie wpadło do morza. Dzięki tej bohaterskiej interwencji po niecałych dwóch latach mógł wrócić na Île Royale.
Osadzeni cieszyli się na tej wyspie względną swobodą, co, jak zauważył Charrie`re, sprawiało, że gnuśnieli i godzili się ze swoim losem. On natomiast nie zamierzał poddać się tym nastrojom. Wciąż żywa była w nim myśl o zemście na paryskich prawnikach, którzy skazali go na zesłanie. Wpadł na pomysł, aby symulować chorobę psychiczną, bo uważał, że ze szpitala dla "wariatów" łatwiej będzie uciec.
Niestety, tratwa sklecona z beczek prawie natychmiast roztrzaskała się o skały, jego towarzysz zginął, a sam Papillon ledwie uszedł z życiem. Miał wiele szczęścia, bo nie zauważono jego udziału w tym spisku. Na własną prośbę, dzięki dobrym stosunkom z władzami więzienia, został przeniesiony na Wyspę Diabła. Tutaj nie musiał nawet specjalnie ukrywać, że nosi się z zamiarem ucieczki, bo i tak nikt nie traktował poważnie możliwości powodzenia takiego konceptu.
Ostatnia, udana próba wydawała się całkiem szalona - Henri rzucił się w spienione fale na worku pełnym orzechów kokosowych. Po ponad czterdziestu godzinach żeglugi na tej prowizorycznej tratwie dotarł do stałego lądu. Jego dalsza podróż prowadziła przez Gujanę Brytyjską do Wenezueli, gdzie ostatecznie osiadł jako wolny człowiek, prowadząc pasjonujące życie poszukiwacza złota i diamentów, zamożnego właściciela restauracji oraz nocnych klubów.
W 1967 roku jego kara przedawniła się i mógł bezpiecznie wrócić do Francji. Rok później Charrie`re natknął się na świeżo wydaną powieść "Astragalus" Albertyny Sarrazin, młodej awanturniczki i prostytutki, która opisywała w niej swoje doświadczenia.
Uznał, że jego własne przygody mają o wiele większy potencjał, aby stać się bestsellerem. Nie mylił się: w ciągu pierwszego miesiąca sprzedano 120 tysięcy egzemplarzy książki, co było ówczesnym rekordem. 1970 rok przyniósł Papillonowi ułaskawienie z rąk Georgesa Pompidou, prezydenta Republiki Francuskiej. Mógł cieszyć się sławą jeszcze przez trzy lata. Zmarł na raka gardła w 1973 roku. Cóż za niewiarygodnie bogata biografia!
Nad jej prawdopodobieństwem zaczęto zastanawiać się niedługo po wydaniu powieści. Charrie`re’owi zarzucono mijanie się z rzeczywistością. Zaniepokojony wydawca zaangażował dokumentalistę Rogera-Jeana Ségalata do prześledzenia faktów z życia naszego śmiałka. Badacz odkrył sporo nieścisłości, które zebrał w opracowaniu Śladami Papillona, jednak edytor postanowił go nie publikować. Nie miał zamiaru zarzynać kury znoszącej złote jajka.
Większości zachwyconych czytelników nie przeszkadzała niespójność niektórych wydarzeń, a już w 1973 roku za ekranizację przygód Henriego zabrał się amerykański reżyser Franklin J. Schaffner, tworząc niezapomniany dramat Papillon z wybitnymi rolami Steve’a McQueena i Dustina Hoffmana. Po latach zaczęto przyznawać, że Charrie`re mocno podkoloryzował swój życiorys. Najpewniej skompilował opowieści usłyszane od współwięźniów, dodał nieco własnych fantazji i ubrał je w atrakcyjną formę, popartą niezaprzeczalnym talentem pisarskim.
Pojawiły się kolejne demaskatorskie publikacje: Papillon épinglé (Przyszpilony motyl) i Les Quatre Vérités de Papillon (Cztery prawdy Papillona). Okazało się na przykład, że nie istnieją dokumenty potwierdzające pobyt Henriego Charrie`re’a na Diabelskiej Wyspie. Zaś córkę strażnika przed atakiem rekinów uratował inny więzień, który stracił przy tym obie nogi i zmarł z wykrwawienia.
Który Papillon jest prawdziwy?
W 2005 roku światową prasę obiegła informacja o tym, że "prawdziwy Papillon" żyje w podparyskim domu spokojnej starości. Mający wówczas 104 lata Charles Brunier twierdził, że Charrie`re ukradł jego historię. Rzeczywiście, biografia byłego pilota wojskowego zastanawiająco przypomina słynną powieść - począwszy od dożywotniego wyroku za zabójstwo sutenera, poprzez kilka prób ucieczek z gujańskich więzień, aż po tatuaż z motylem, noszony przez niego na lewym ramieniu.
Charrie`re poznał Bruniera, gdy trafił do kolonii karnej, gdzie ten przebywał już od dziesięciu lat. Wcześniej, jako zaledwie siedemnastoletni chłopak, wstąpił do marynarki wojennej i został odznaczony Krzyżem Wojennym za odwagę. Po zakończeniu wojny wplątał się w nieczyste interesy, które doprowadziły go aż do Gujany.
Trzy razy uciekał z Diabelskiej Wyspy, między innymi do Wenezueli, gdzie spędził kilka miesięcy, zanim ponownie go schwytano. Ostatnim razem, już po wybuchu II wojny światowej, dotarł aż na wybrzeże Meksyku, a tam zaciągnął się do Sił Wolnych Francuzów Charles’a de Gaulle’a. Służył jako pilot myśliwca, a potem dołączył do oddziałów generała Leclerca podczas kampanii w Afryce. Tam osobiście odznaczył go de Gaulle. To jednak nie powstrzymało władz francuskich od ponownego odesłania bohatera wojennego do kolonii karnej, skąd został zwolniony dopiero w 1948 roku.
Więzienne wyczyny Bruniera i jego awanturnicza przeszłość na pewno zrobiły wrażenie na młodszym o pięć lat Henrim. Trudno się dziwić, że człowiek obdarzony taką wyobraźnią i talentem jak Charrie`re - a zarazem sprytny, przebiegły i niecofający się przed naruszeniem prawa - zapożyczył od kilku starszych kolegów fascynujące opowieści, aby przekuć je w wizerunkowy i finansowy sukces. Możemy być mu wdzięczni, bo bez tego większość z nas nigdy nie poznałaby twardych realiów panujących w zamorskich więzieniach, a światowa kinematografia byłaby uboższa o jedno ze swoich największych arcydzieł.