Polowanie na czarownice: Gdzie wciąż płoną stosy?
W ciągu ostatnich 50 lat z powodu oskarżeń o czary zginęło dwa razy więcej osób niż w czasach inkwizycji. I tylko jedno pozostało niezmienne: przerażająca śmierć w płomieniach.
Czy przyznajesz się do winy? - pytanie pada w kierunku kobiety przywiązanej do pala. - Niczego nie zrobiłam - mówi oskarżona łamiącym się głosem. Na znak mężczyzny strzała wypuszczona z łuku przebija jej ramię. Krzyk przeszywa powietrze. Chwilę później niewzruszony oprawca ponawia pytanie, "czarownica" znów zaprzecza.
Po kilkunastu minutach w jej ciele tkwi dziesięć strzał. Z ran sączy się krew. Bezbronna ofiara nie wydaje już z siebie głosu - straciła przytomność. To jednak nie koniec tortur. Grupka mężczyzn podchodzi, odwiązuje ją i wrzuca do wielkiego dołu, w którym przygotowano palenisko.
Dziewięćdziesiąt procent ofiar polowań na czarownice to biedne, wykluczone społecznie kobiety - tłumaczy Sessouma Daouda z resortu spraw społecznych Burkiny Faso.
- Najczęściej dotyczy to wdów w wieku po menopauzie, które nie mają wsparcia ze strony rodziny, a społeczność chce się ich pozbyć, bo są kolejnymi bezużytecznymi gębami do wyżywienia w kraju, gdzie panuje ogromna bieda. bieta odzyskuje świadomość tuż przed tym, nim płomienie wzbiją się w powietrze. Wydaje z siebie przeraźliwy wrzask, słabnący z każdą sekundą. W końcu krzyk ustaje...
Większość z nas, czytając ten wstrząsający opis, wyobraża sobie mroczne czasy, kiedy inkwizycja urządzała krwawe polowania na czarownice. Rzeczywistość jest jeszcze bardziej przerażająca: to zbrodnia, do której doszło w 2014 roku w Paragwaju. I nie jest odosobniona. W różnych zakątkach świata wciąż giną ludzie oskarżani o uprawianie czarów. Od zakończenia II wojny światowej ofiar tego bestialskiego procederu mogło być nawet 100 tysięcy!
Dane te szokują tym bardziej, gdy uzmysłowimy sobie, że między XV a XVIII wiekiem, czyli w epoce słynnych polowań na wiedźmy, było ich dwa razy mniej.
Siła przesądów
O tym, jak wyglądały ostatnie godziny życia 45-letniej Adolfiny Ocampos, której okrutny los opisaliśmy na początku artykułu, wiadomo z akt śledztwa. Do zbrodni doszło wśród indiańskiej społeczności Guarani Mbyá, osiadłej 300 km na północ od Asunción, stolicy Paragwaju. Ocampos została oskarżona o odprawianie czarów po tym, jak kobieta, którą się opiekowała, nagle zachorowała.
Zdaniem miejscowego wodza zostało to spowodowane urokiem, dlatego opiekunkę wygnano za karę z wioski. Kiedy po miesiącu objawy w dalszym ciągu nie ustępowały, mężczyźni postanowili sprowadzić "winowajczynię" z powrotem i torturami wymusić na niej obciążające ją zeznania, a następnie skłonić do odczynienia uroku. Podtapiano ją w rzece, przypalano żelazem oraz - po przywiązaniu do drewnianego pala - strzelano do niej z łuku.
Ostatecznie została spalona żywcem. Policja zatrzymała w tej sprawie osiem osób, z których żadna nie przyznała się do winy. Najmłodszy podejrzany miał 14 lat.
- Pracuję w kraju od czterech dekad i nie pamiętam podobnego przypadku egzekucji za rzekome czary - nie krył zdziwienia José Zanardini, włoski antropolog i ksiądz katolicki. Paragwaj nie jest jedynym miejscem na świecie, gdzie w XXI wieku nadal pali się czarownice.
Najwięcej tego typu doniesień pochodzi z Papui-Nowej Gwinei. Do dziś pobrzmiewają tam echa linczu z 2013 roku na 20-letniej Kepari Leniata, która została zamordowana przez wściekły tłum na oczach dwójki swoich dzieci. Młodą kobietę oskarżono o spowodowanie śmierci sześcioletniego chłopca za pomocą czarów. Po pogrzebie dziecka pod jej domem pojawiła się zrozpaczona matka, a wraz z nią pięćdziesięciu mieszkańców wioski.
Bez żadnego ostrzeżenia Kepari wywleczono na zewnątrz, bito oraz torturowano. Na koniec ledwo żywą zaciągnięto na pobliskie wysypisko śmieci, oblano benzyną i podpalono na stercie starych opon (zdjęcie powyżej, z lewej). Linczowi przyglądał się tłum gapiów, a agresywni oprawcy nie pozwolili zbliżyć się nawet policjantom, którzy w obawie o własne życie nie interweniowali.
Do równie makabrycznych scen dochodzi w tym kraju z ponurą regularnością. Zaledwie kilka tygodni później zamordowano dwie inne kobiety pochodzące z wioski Tandorima, położonej na Wyspie Bougainville’a. W ich przypadku tortury trwały aż trzy dni, po czym ścięto im głowy. Domy rzekomych czarownic spalono, a ich rodziny musiały ratować się ucieczką.
Według raportu miejscowej komisji w samym 2013 roku w tylko jednej z 20 prowincji Papui-Nowej Gwinei z powodu oskarżeń o czary zginęło aż 150 osób!
Dr Philips Gibbs, nowozelandzki antropolog pracujący w tym kraju od ponad 40 lat, zwraca uwagę, że Papuasi wszystkim zdarzeniom, które wykraczają poza przyjętą normę, przypisują cechy nadprzyrodzone. - Na początku najczęściej zdarza się jakieś nieszczęście. Zwykle niespodziewanie ktoś umiera. Jest jasne, że jeśli z tego świata odchodzi człowiek 90-letni, który ma 200 wnuków, nikogo to nie zaskakuje.
Co innego, gdy śmierć spotyka osobę 30-, 40-letnią. W Papui-Nowej Gwinei ludzie w takiej sytuacji zapytają nie: "co", ale: "kto za tym stoi?". Podczas pogrzebu zaczynają się rozglądać, dociekając, kogo można obwinić o tę tragedię? Kto zyskałby na śmierci tego człowieka? Wtedy wskazuje się palcem "oskarżonego", który jest wywlekany na zewnątrz. Oczywiście, wszystkiemu zaprzecza, dlatego "prawdę" wyciąga się z niego torturami - tłumaczy.
Władzom udało się wykorzenić kanibalizm, ale wiara w czary jest tak silna, że często nawet policja jest bezradna. Czasem tylko misjonarzom uda się przekonać tubylców, by pozwolili "wiedźmom" odejść (np. w 2014 roku w przypadku czterech oskarżonych o czary kobiet).
I choć oficjalnie za brutalne morderstwo w Papui grozi kara śmierci, w praktyce nie wykonano żadnej egzekucji od prawie 40 lat.
Życie z piętnem
Polowanie na czarownice przybiera na sile również w krajach afrykańskich. W Zambii podejrzenia budzi już samo zachorowanie na AIDS, gdyż według miejscowych wierzeń jednym ze sposobów na zarażenie się wirusem HIV jest odprawianie czarów. "Dowodem" na stosowanie magii mogą być także mocno zaczerwienione oczy u kobiet.
Na głębokiej prowincji nikogo nie przekonuje fakt, że nabiegają one krwią z powodu wykorzystywania jako opału suszonego krowiego łajna. Zabobony skazują na śmierć w płomieniach również kobiety w Kongo i Beninie. W Nigerii oskarżenia o czary dotykają nawet dwuletnie dzieci, których wiek w żaden sposób nie ratuje przed okrutną śmiercią. Raport organizacji Stepping Stones mówi o 250 takich przypadkach w jednym tylko stanie Akwa Ibom!
Najwięcej morderstw z powodu czarów notuje się jednak w Tanzanii. Według organizacji broniącej praw człowieka w ciągu pięciu lat zlinczowano tam co najmniej trzy tysiące osób, głównie kobiet. Do dzisiaj magiczne pochodzenie przypisuje się w tym kraju albinosom, których rodzi się tam najwięcej na świecie. Według ludowych wierzeń części ich ciała działają niczym talizmany i posiadają nadprzyrodzoną moc - dlatego są obcinane.
Zdarza się, że rybacy znad Jeziora Wiktorii wplatają w sieci włosy albinosów, by zapewnić sobie urodzajny połów. Mało tego - są przekonani, że dzięki nim znajdą w brzuchu złowionej ryby złoto. Swego czasu w moc albinosów wierzyli także miejscowi górnicy, którzy kropili kopalnie krwią osób dotkniętych bielactwem. Doszło nawet do tego, że groby albinosów często są przez rodziny zalewane betonem, by zapobiec ich profanacji.
Problem czarownic narasta również w Azji. Na przykład w Arabii Saudyjskiej kara za czary została usankcjonowana prawnie - za praktykowanie czarnej magii grozi egzekucja. O tym, że nie są to tylko czcze pogróżki, przekonał się w 2009 roku Ali Husajn Sibat, libański prezenter telewizyjny, który za wróżenie telewidzom usłyszał wyrok śmierci.
W październiku 2013 roku oczy obrońców praw człowieka zwróciły się z kolei w kierunku Indii, gdzie w małej wiosce Shivni o czary posądzono 30 kobiet. By udowodnić, że wszystkie posiadają nadprzyrodzone moce, poddano je testowi, który polegał na... wypiciu trucizny - 25 z nich nie przeżyło próby. Z podobnymi problemami władze zmagają się od dłuższego czasu. Tylko w ciągu ostatnich 15 lat z powodu oskarżeń o czary zamordowano w tym kraju 2,5 tysiąca kobiet.
Okrutny los nie omija również Nepalek. W 2012 roku 80 km od Katmandu żywcem spalono Deghani Mahato, matkę dwójki dzieci, po tym, jak lokalny szaman oskarżył ją, że rzuca czary wywołujące choroby. Mordercy pobili ją kijami na oczach 9-letniej córki, a następnie oblali naftą i podpalili. Wśród zatrzymanych za dokonanie tej odrażającej egzekucji znalazło się dwóch szamanów, pięć kobiet i 8-letni chłopiec.
Sąsiad inkwizytor
Fakt, że rolę inkwizytorów przejęli dziś sąsiedzi, sprawia, że wiele morderstw na stosie ma bardzo przyziemne motywy. Wiara w czary bywa wykorzystywana do pozbycia się konkurentów, osobistych wrogów czy ludzi będących z jakiejś przyczyny ciężarem.
W Kenii oskarżenia o czary okazały się doskonałym pretekstem do przejęcia ziemi sąsiada, a winnymi wszelkich niepomyślności dziwnym zbiegiem okoliczności okazywali się tam najbogatsi. Ich pola rozdzielano później pośród najbardziej "poszkodowanych". W Demokratycznej Republice Konga ofiarami wyrachowanej kalkulacji padają dzieci.
Swego czasu brytyjski "The Guardian" opisał przypadek 12-letniej Mabondeli, którą po śmierci rodziców miała się zająć ciotka. Ale ponieważ nie było jej stać na wyżywienie dziewczynki, publicznie oskarżyła ją o praktykowanie czarów. Dzięki temu przy pełnej aprobacie sąsiadów mogła wygnać Mabondeli na ulicę.