Powrót do przyszłości: 7 rzeczy, których nie wiedziałeś

21 października 2015 r. to szczególna data dla fanów trylogii "Powrót do przyszłości". To właśnie tego dnia filmowy Marty McFly zawitał w... przyszłości, czyli dniu dzisiejszym. Tę serię zna każdy, ale mało kto wie jak fascynująca jest kryjąca się za nimi historia!

Powrót do przyszłości - chyba nie ma osoby, której ten film by się nie podobał!
Powrót do przyszłości - chyba nie ma osoby, której ten film by się nie podobał!East News

1. Skąd wziął się pomysł na film?

Bob Gale - scenarzysta wszystkich trzech filmów z serii na początku lat 80. ubiegłego wieku odwiedził rodziców mieszkających w St. Louis. Kiedy zszedł do piwnicy rodzinnego domu znalazł w niej kronikę licealną swojego taty. Gale zaczął przeglądać pełną czarno-białych fotografii publikację. Szczególnie zainteresowała go informacja, iż jego ojciec był przez jeden rok przewodniczącym szkoły.

W głowie Boba od razu zakiełkowała myśl: co by było, gdybym chodził do liceum z własnym ojcem? Czy bylibyśmy kumplami? Te rozważania przerodziły się później w scenariusz pierwszej części "Powrotu do przyszłości". Przypomnijmy, główny bohater - Marty McFly - przypadkowo przenosi się w czasie z 1985 r. do 1955 r. i powstrzymuje własnych rodziców przed poznaniem się. Nastolatek musi zrobić wszystko, aby jego przyszły ojciec "poderwał" jego przyszłą matkę, która to... zakochała się w swoim przyszłym synu.

CZYTAJ DALEJ

Zobacz Erica Stoltza w roli Marty'ego McFly'a

2. Marty'ego miał zagrać inny aktor

Michael J. Fox po wsze czasy będzie kojarzony z Martym z "Powrotu do przyszłości". Młody, przystojny i zawadiacki chłopak jeżdżący na deskorolce - czy można wyobrazić sobie lepszego protagonistę? Reżyser i producenci nie wyobrażali sobie w tej roli nikogo poza Michaelem. Niestety, aktor był zajęty grą w święcącym triumfy popularności serialu "Family Ties". Twórcy musieli zdecydować się na "opcję B", czyli Erica Stoltza (pamiętacie dilera narkotyków z "Pulp Fiction"? To właśnie on).

Zdjęcia z Erikiem trwały cztery tygodnie. Wszyscy zdawali sobie sprawę, iż jest on utalentowanym aktorem, ale niestety nie nadawał się on do komedii. To po prostu nie była rola dla niego. Robert Zemeckis podjął trudną decyzję - zdjęcia do filmu trzeba będzie nakręcić raz jeszcze, ale z innym odwtwórcą roli głównej - tym musiał być Michael J. Fox.

Robert Zemeckis wraz ze Stevenem Spielbergiem, producentem całości, wybłagał w studiu Universal dodatkowe 3 miliony dolarów na pokrycie kosztów oraz zwrócił się do twórców "Family Ties", aby jednak "wypożyczyli" mu Michaela. Ludzie z telewizji postawili twardy warunek - aktor musi pojawiać się od poniedziałku do piątku na planie sitcomu, "Powrót do przyszłości" może kręcić po nocach, o ile sam się na to zgodzi. Fox przystał na propozycję, która zagwarantowała mu chroniczny brak snu.

Dziś przyznaje on, że ledwo pamięta pracę przy "Powrocie...". Od rana do wieczora nagrywał serial, następnie wsiadał do samochodu, który wiózł go na plan produkcji Zemeckisa. Po takim maratonie ledwo stojący na nogach J. Fox zabierany był do swojego mieszkania. Po krótkim śnie z samego rana musiał znów stawiać się na zdjęcia do "Family Ties". Wysiłek ten jednak się opłacił!

CZYTAJ DALEJ

DeLorean w Powrocie do przyszłości

3. Dlaczego DeLorean?

Początkowo wehikułem czasu używanym przez głównych bohaterów miała być... lodówka. Twórcy uznali jednak, że po seansie ich filmu dzieci będą próbowały się w nich zamykać. Postanowiono na samochód, do którego to najmłodsi będą mieli utrudniony dostęp.

Dlaczego jednak DeLorean? Scenarzysta wpadł na pomysł sceny, w której to ludzie z 1955 r. biorą samochód Marty'ego za statek kosmiczny, a jego samego za przybysza z innej planety. Model DMC-12 był idealnym kandydatem - jego drzwi unosiły się do góry, a nadwozie z blachy nierdzewnej wyglądało "kosmicznie" nawet w latach 80.

Tym sposobem DeLorean stał się jednym z najbardziej kultowych pojazdów w dziejach kina.

CZYTAJ DALEJ

Pozamieski DeLorean

4. "Powrót do przyszłości" o mały włos nie otrzymał tytułu "Kosmita z Plutona"

Przygody Marty'ego i doktora Browna od samego początku miały nosić nazwę "Back to the Future", czyli "Powrót do przyszłości". Tytuł ten podobał się nie tylko reżyserowi i scenarzyście, ale i całej obsadzie, producentom, a nawet marketingowcom. Wyjątkiem był... ówczesny szef studia Universal, Sid Sheinberg. Jego zdaniem nie spodobałby się on publiczności, gdyż jest pozbawiony sensu. Zaproponował on zamiast niego genialny - jego zdaniem - tytuł "Kosmita z Plutona" nawiązujący do wspomnianej wcześniej sceny z DeLoreanem.

Zemeckis nie krył swojego przerażenia. Wiedział, że jeśli Sheinberg postawi na swoim, to jego film okaże się klapą. Reżyser poprosił Stevena Spielberga, aby ten - jako sławny już wówczas twórca - przekonał szefa, że jego propozycja nie należy do najlepszych. Twórca "Szczęk" i serii "Indiana Jones" postanowił napisać do Sheinberga list. Wyjaśnił w nim, że całą ekipę bardzo rozśmieszył jego żart o tym, że kręcony przez nich film ma nazywać się "Kosmita z Plutona". Spielberg wspomina, że po tej wiadomości jego przełożony nie odezwał się nawet słowem. Projekty plakatów z tytułem "Powrót do przyszłości" mogły trafić do drukarni.

CZYTAJ DALEJ

Twórcy nie spodziewali się, że nakręcą kolejną część. Skończyło się na trylogii
Twórcy nie spodziewali się, że nakręcą kolejną część. Skończyło się na trylogiiEast News

5. Trylogii nie było w planach

"Powrót do przyszłości" okazał się tak ogromnym sukcesem. Film w 1985 r. zarobił aż 380 milionów dolarów (dzisiaj byłoby to aż 840 milionów!) przy budżecie wynoszącym jedną dwudziestą tej kwoty. Jego autorzy nie spodziewali się, że odniesie on taki sukces. Pamiętna końcówka części pierwszej z latającym DeLoreanem była ich żartem niż faktyczną zapowiedzią dwójki. O sequelu duet Zemeckis i Gale nawet nie myślał.

Propozycja nakręcenia kontynuacji pojawiła się kilka lat później. Twórcy powiedzieli, że chętnie zrobią część drugą pod warunkiem, że zagrają w niej Michael J. Fox (Marty) i Christopher Lloyd (doktor Brown). Aktorzy z kolei zastrzegli, że wezmą udział w projekcie tylko pod warunkiem, że za sterami produkcji znów staną autorzy "jedynki". Można było zaczynać prace! Co ciekawe, Zemeckis i Gale mieli tyle pomysłów, że trzeba było z nich zrobić aż dwa filmy.  Zdecydowano, że kontynuacje nakręci się jednocześnie.

CZYTAJ DALEJ

"Niebezpieczny" Powrót do przyszłości

6. Deskorolki i deskolotki wywołały kontrowersje

Premierze wielkich filmów prawie zawsze towarzyszą kontrowersje. Nie inaczej było w przypadku "Powrotu do przyszłości". Może wydawać się to dziwne, ale sprawcami całego zamieszania okazały się deskorolki, a konkretnie to, co zaczęły robić z nimi australijskie dzieciaki po obejrzeniu tejże produkcji.

Marty McFly sprawnie poruszał po fikcyjnym Hill Valley łapiąc się w czasie jazdy na deskorolce za zderzaki pędzących samochodów. Jak się okazało ten trik nie był znany na Antypodach. Dystrybutor musiał więc nagrywać specjalne spoty informujące młodzież, że tak zwany "skitching" jest niebezpieczny i nie powinno się próbować naśladować Marty'ego.

Do kolejnego "skandalu" doszło, kiedy to Robert Zemeckis dla żartów powiedział w jednym z wywiadów, że deskolotki, które mogliśmy oglądać w części drugiej są prawdziwe, ale protesty rodziców sprawiły, że nie można ich reklamować w telewizji i sprzedawać w sklepach. Było to zaraz po premierze "dwójki". Nie spodziewał się, że jego słowa ktoś weźmie na poważnie. Fani wręcz zasypali go listami, w których pytali jakim sposobem mogą stać się posiadaczami latających desek. Reżyser musiał publicznie przyznać, że jego wypowiedź była żartem.

CZYTAJ DALEJ

Skype i Facebook w Powrocie do przyszłości II

7. Film przewidział Skype'a i Facebooka - tak jakby

Pozostając przy części drugiej - tej, która rozgrywa się w przyszłości - warto wspomnieć o futurystycznych wynalazkach, które na własne oczy zobaczył Marty McFly. Były to nie tylko latające samochody i deskolotki. "Powrót do przyszłości II" przewidział, że do powszechnego użytku wejdą płaskie telewizory, drony, urządzenia aktywowane odciskiem palca oraz takie, do których możemy mówić.

Mało kto pamięta, że w filmie starsza wersja Marty'ego McFly'a odbywa wideokonwersację ze swoim współpracownikiem. Robią to przy pomocy wyposażonego w odpowiednią funkcję telewizora (brzmi znajomo?), a na ekranie - poza twarzą rozmówcy - pojawiają się też komunikaty kim jest ta osoba, gdzie pracuje, co lubi i tym podobne. Te ostatnie bardzo mocno kojarzą się z informacjami, które podajemy o sobie korzystając z Facebooka.

My jednak najbardziej żałujemy, że wciąż nie doczekaliśmy się samosznurujących się butów...

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas