Skok na Lufthansę, czyli kradzież wszech czasów
11 grudnia 1978 roku na nowojorskim lotnisku dokonano największego napadu w dziejach USA. Mafiosi z rodziny Lucchese zrabowali wówczas fortunę.
Skok na magazyn należący do niemieckiej linii lotniczej Lufthansa przeszedł do legendy nie tylko amerykańskiego półświatka. Trudno się dziwić, perfekcyjnie zaplanowana kradzież przyniosła złodziejom niebotyczny łup: 5 mln dolarów w gotówce oraz biżuterię wartą 875 tys. zielonych. Dziś wartość ich zdobyczy wyniosłaby ponad 20 mln dolarów! A wszystko zaczęło się od pewnego przegranego zakładu bukmacherskiego...
W familii Lucchese prowadzeniem zakładów w szarej strefie zajmował się m.in. Marty Krugman. To on od jednego ze swoich dłużników dostał cynk o milionach dolarów, które każdego miesiąca przewożono samolotami Lufthansy z zachodnich Niemiec. Dziesiątki kilogramów zielonych trafiały na terminal towarowy, tzw. cargo; były to dewizy, które za murem berlińskim zostawiali turyści oraz amerykańscy wojskowi stacjonujący w RFN.
Na początku października 1978 roku cynk o okazji do zgarnięcia grubego szmalu dał Krugmanowi Louis Werner, 46-letni pracownik lotniska JFK odpowiedzialny za nadzór nad przewozem towarowym. Pucułowaty i jowialny Louis był lubiany przez kolegów z pracy. Miał jednak jedną poważną wadę: wpadł w hazardowy nałóg. Z reguły obstawiał u bukmacherów niewielkie sumy, ale w końcu zaryzykował i przeznaczył 20 tys. dolców na - jak mu się wydawało - pewną wygraną.
Niestety, los się do niego nie uśmiechnął i Louis "wtopił", przez co z dnia na dzień popadł w śmiertelnie poważne tarapaty. W końcu wpadł na pomysł, który dawał nadzieję na ratunek z beznadziejnej sytuacji. Wiedział o mafijnych powiązaniach bukmachera, dlatego postanowił spłacić dług w innej formie. Jako wieloletni pracownik lotniska doskonale orientował się w sekretach swojego pracodawcy, co mogło zainteresować nowojorskich gangsterów.
- Mam dla ciebie pewną propozycję. Jeśli odpuścisz mi dług, sprawię, że będziesz bogaty - Louis, mimo trzęsących się rąk, rozpoczął rozmowę z Krugmanem bez zbędnych wstępów. - Wyjawię ci, jak zwinąć z lotniska 2 mln baksów. Mam świetny plan, wiem, jak to zrobić, to będzie bułka z masłem - przekonywał.
- Co ty powiesz... - Marty nie okazał zbytniego entuzjazmu.
- No dobra, bądź w knajpie Robert’s Lounge dziś o 17. Opowiesz mi o tym swoim planie. Aha, jeśli to jakiś wał, nie licz na litość - Krugman także nie lubił owijać w bawełnę.
Misterny plan
Lokal, w którym się spotkali, od 1957 roku należał do rodziny Lucchese. Odwiedzali go sami stali bywalcy, mieli więc zagwarantowaną dyskrecję. Werner rzeczowo wprowadził bukmachera w ściśle tajne informacje dotyczące działania terminalu cargo na lotnisku JFK.
Okazało się, że każdego miesiąca do magazynu Lufthansy trafiało od 2 do 3 mln dolarów, zawsze w 50- i 100-dolarowych banknotach. Ich numery seryjne nigdy nie były spisywane, więc później złodzieje bez większych problemów mogli wyprać zdobyte pieniądze. Według informacji Wernera, gotówkę zamykano na noc w lotniskowym sejfie. Dopiero następnego dnia opancerzone ciężarówki rozwoziły forsę do banków.
Louis z detalami omawiał plan napadu na magazyn Lufthansy. Na knajpianym stoliku rozłożył mapę lotniska; zaznaczył na niej odpowiednie pomieszczenie i rampę, przy której należało zaparkować samochód. Dokładnie poinstruował Krugmana, gdzie się znajdują boksy z sejfem, jak działają drzwi do skarbca i na co należy szczególnie uważać przy próbie obejścia systemów alarmowych.
Starannie opisał procedury bezpieczeństwa oraz scharakteryzował zwyczaje pracowników z każdej zmiany. Na koniec wręczył bukmacherowi dorobiony klucz do bramy lotniska.
- No Louis, całkiem nieźle to wykombinowałeś - rozmówca z aprobatą pokiwał głową. - Dobra, pogadam z kim trzeba. Zobaczymy, co na to "góra". Kto wie, może faktycznie odpuszczę ci te 20 patyków?
Chłopcy z ferajny
Zadłużony pracownik lotniska miał szczęście, boss zaakceptował jego pomysł. Organizację i wykonanie zadania powierzono Jimmy’emu Burke’owi, który już wcześniej z powodzeniem realizował podobne przedsięwzięcia - choć na znacznie mniejszą skalę. Burke zaczął kompletować ekipę do skoku. Gruntownie prześwietlił przeszłość wszystkich kandydatów. Potrzebował ludzi pewnych, którzy w razie nieprzewidzianej wpadki nie sypną pozostałych członków ekipy; no i nie cofną się przed niczym.
Poszukiwania zakończyły się w listopadzie. Ostatecznie wybrał sześć osób: Tommy’ego DeSimone’a, Joego Civitella, Louisa Cafora, Angela Sepego, Tony’ego Rodrigueza oraz Franka Burke’a - swojego syna. Pod koniec listopada dołączył do nich czarnoskóry Parnell Edwards. Nie miał włoskich korzeni, ale mafiosi docenili jego umiejętności - był świetnym kierowcą, co bez wątpienia mogło się przydać, gdyby coś poszło nie po ich myśli.
Ale przełożeni Burke’a musieli załatwić jeszcze jedną ważną sprawę.
Wyniszczająca wojna między przywódcami mafijnych gangów w latach 20. i 30. XX wieku spowodowała, że głowy pięciu rodzin zadecydowały o podziale miasta na strefy wpływów i zobowiązały się, że nie będą wchodzić sobie w paradę. Działania na terenie należącym do konkurencji wymagały zgody tamtejszego bossa klanu i uiszczenia odpowiedniej "opłaty". Dzięki temu przez kolejne dziesięciolecia nowojorskim gangsterom raczej udawało się unikać niepotrzebnego rozlewu krwi.
Ekipa Jimmy’ego Burke’a należała do rodziny Lucchese, natomiast lotnisko znajdowało się w strefie wpływów familii Gambino. Dlatego do ekipy Jimmy’ego w ostatniej chwili dołączył także Sycylijczyk Paolo
LiCastri, jako przedstawiciel rodziny Gambino, która w zamian za zgodę na akcję na jej terenie - miała mieć sowity procent przy podziale zysków.
Kradzież wszech czasów
W pierwszych dniach grudnia wszystko było dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, akcję zaplanowano co do minuty. Mafiosom pozostało tylko cierpliwie czekać na cynk, że spodziewany transport dotarł na lotnisko.
Była niedziela 10 grudnia 1978 roku. Jimmy Burke spędzał spokojne popołudnie w domu. Parę minut po godz. 16 monotonię przerwał dzwoniący telefon. Mężczyzna podniósł słuchawkę.
- Co jest? - zapytał lekko poirytowany.
- Zaczęło się! To dzisiaj! - usłyszał podekscytowany głos Wernera. Jimmy natychmiast się rozłączył i w pośpiechu wyszedł z domu. Pobiegł do najbliższego automatu telefonicznego i obdzwonił kompanów. Na szczęście wszyscy byli w domach. Umówili się na spotkanie w Robert’s Lounge o 9 wieczorem.
Była już późna noc, zegar wskazywał 12 minut po 3. To właśnie wtedy pracownik cargo, Kerry Whalen, zauważył czarnego Forda Econoline, zbliżającego się do rampy w północnej części terminalu. Whalen zdziwił się. Postanowił sprawdzić, co nieoznakowany samochód robi w tym miejscu o tak późnej porze. Kiedy zbliżył się do forda na wyciągnięcie ręki, z auta wypadło dwóch mężczyzn w kominiarkach.
Zaskoczony Whalen nie zdążył nawet krzyknąć, jeden z napastników natychmiast zdzielił go w czoło kolbą pistoletu, po chwili kolejny cios zadał mu drugi bandyta. Napadnięty zalał się krwią. Gangsterzy wrzucili go do auta i od razu wyjęli z jego kieszeni portfel. Jeden z zamaskowanych mężczyzn spojrzał na rodzinne zdjęcie Whalena, po czym sięgnął po jego prawo jazdy.
- Ładne te twoje dzieciaki. Żonka też niczego sobie. Słuchaj uważnie: wiemy, gdzie mieszkasz, więc morda w kubeł. Jeśli tylko piśniesz, złożymy wizytę twojej rodzince - zagroził bandzior. - A teraz bądź grzecznym chłopcem i wyłącz cichy alarm przy drzwiach do magazynu.
Whalen posłusznie skinął głową. Ból rozsadzał mu czaszkę...
Bandyci starali się zachowywać bezgłośnie, ale zamieszanie przy rampie wzbudziło podejrzenia jednego ze strażników magazynu. Agent lotniskowy Rolf Rebmann postanowił zobaczyć, co się dzieje za drzwiami. Otworzył wrota i już po chwili rzuciło się na niego sześciu zamaskowanych złodziei. Kilkanaście sekund później leżał na podłodze vana skuty kajdankami. Napastnicy błyskawicznie sprawdzili jego kieszenie.
Zgodnie z tym, co powiedział Werner, znaleźli klucze magnetyczne do drzwi pomieszczenia, w którym zdeponowano przesyłkę Lufthansy. Szczęście im sprzyjało. Czterech bandytów czym prędzej skierowało się w stronę skarbca. Reszta została w vanie, mieli pilnować, czy nagle nie wrócą pozostali pracownicy lotniska. Dmuchali na zimne, bo wybór godziny nie był przypadkowy: od 3 do 5 trwała przerwa, podczas której niemal wszyscy strażnicy przebywali w oddalonej od magazynu o niecałe 300 m stołówce.
Po 10 minutach grupa Franka Burke’a dotarła na miejsce. Od milionów dzieliły ich już tylko podwójne drzwi. No i ostatnia pułapka. Werner ostrzegł Krugmana, że po otwarciu pierwszych drzwi trzeba je dokładnie zamknąć. Dopiero wtedy można otworzyć kolejne, w przeciwnym razie włączyłby się alarm. Wszystko poszło zgodnie z planem. Nie minęło pół godziny i 40 paczek wypełnionych kilogramami zielonych znalazło się w półciężarówce.
Cała akcja zbliżała się do szczęśliwego finału. Punktualnie o 4.16 mafiosi byli gotowi do ucieczki. Ale musieli jeszcze coś załatwić. Skrępowanym strażnikom rozkazali, by wszczęli alarm dopiero o 4.30. To był newralgiczny moment, ponieważ służby lotniskowe mogły w ciągu 90 sekund zablokować wyjazd z terenu portu lotniczego.
- Wiecie, co się stanie z waszymi rodzinami, jeśli któremuś przyjdzie do głowy rozedrzeć mordę choć minutę wcześniej, prawda? - zapytał Frank Burke.
Złodzieje mieli szczęście, posiadanie adresów związanych pracowników lotniska okazało się wystarczającym argumentem...
Była dokładnie 4.21, kiedy gangsterzy nieniepokojeni przez nikogo opuścili teren cargo. Największy napad dokonany w USA trwał nieco ponad godzinę.
Najsłabsze ogniwo
Po opuszczeniu terenu portu lotniczego bandyci pojechali do garażu w Canarsie na Brooklynie. Tam z niecierpliwością czekał już na nich Jimmy Burke. Od razu przerzucili łup do jego auta, po czym Jimmy z Frankiem pojechali do przygotowanej zawczasu kryjówki. Kiedy dotarli na miejsce, zaczęli otwierać kolejne paczki wypełnione zielonymi. Sterta banknotów na podłodze robiła się coraz większa. Po wyłożeniu na stół zawartości ostatniego pakunku zaczęli przeliczać łup.
Spojrzeli na siebie zdumieni. Coś się nie zgadzało. Sprawdzili raz jeszcze. Tym razem już nie mieli wątpliwości: w magazynie Lufthansy było nie 2, nie 3, a 5 mln dolarów! No i jeszcze jeden bonus: dwa woreczki z biżuterią. Początkową euforię szybko jednak zgasił Burke senior: - Cholera, będą kłopoty. Taka kupa szmalu ściągnie nam na głowy całe FBI! - skwitował.
Jak się okazało, nie pomylił się. W czasie kiedy rodzina Burke opuściła metę, pozostali członkowie ekipy spokojnie szykowali się do powrotu do domów. Oprócz Edwardsa - on miał pozbyć się samochodu, który wykorzystano do skoku.
- Skradzione tablice rejestracyjne wrzuć do bagażnika. Tak jak się umawialiśmy, w ciągu godziny masz zezłomować auto w zakładzie Tony’ego w New Jersey. On już tam na ciebie czeka. Tylko nie schrzań czegoś po drodze, Czarnuchu, bo łeb ci urwę! - wycedził Angelo Sepe.
- Nie panikuj. Wiem, co mam robić - zapewnił mafiosa Parnell. - Cholerny makaroniarz - mruknął, jak tylko Sepe zamknął za sobą drzwi. Wyciągnął z kieszeni zawiniątko z marihuaną i zrobił sobie pokaźnego jointa. Gdy po chwili cały pokój spowijał gęsty dym, podjął decyzję. Pieprzę ich! Jadę do Kathy, gruchotem zajmę się jutro.
Po kilkunastu minutach był już przed domem swojej dziewczyny. Zaparkował tuż obok wejścia. Nawet nie zauważył, że samochód zostawił zaraz za znakiem zakazu parkowania. Resztę nocy i przedpołudnie spędził na przemian sącząc whisky i wciągając kolejne kreski kokainy...
Permanentna inwigilacja
Już parę minut po 4.30 w stan pełnej gotowości postawiono całą nowojorską policję. Tuż przed południem pod domem kochanki Edwardsa funkcjonariusze NYPD znaleźli forda wykorzystanego do napadu. Technicy zdjęli ślady odcisków palców z kierownicy. Na swoje szczęście Parnell zauważył, co się święci, i od razu czmychnął tylnym wyjściem.
Zgodnie z przewidywaniami Burke’a, do sprawy włączono FBI. Dowództwo objął agent Abraham Smith. Podczas odprawy, która odbyła się w samo południe, oświadczył:
- Nie mam żadnych wątpliwości, że to robota kogoś z mafii. Przepytaliśmy miejscowe męty i powiem wam jedno: to mogli zrobić tylko ludzie od Johna Gottiego albo od Jimmy’ego Burke’a. Nikt inny nie byłby w stanie zaplanować tej akcji.
Już po 3 dniach podejrzenia agenta Smitha zostały wstępnie potwierdzone. Przede wszystkim wskazywały na to odciski Edwardsa - był notowany, jego linie papilarne znajdowały się w policyjnym rejestrze. Dzięki cynkom od informatorów z ekipą Burke’a wnet połączono Parnella. Do tego wywiadowcy donieśli, że mafiosi z rodziny Lucchese przynajmniej od połowy lat 50. przesiadują w knajpie Robert’s Lounge, która mieściła się przy Lefferts Boulevard, niedaleko lotniska JFK. Elementy układanki zaczęły się łączyć w całość.
Przy wydatnej pomocy policji FBI rozpoczęło permanentną inwigilację familii Lucchese. Obok dyskretnej obserwacji samochodów należących do członków gangu, założono podsłuch na telefony samych mafiosów. Nagrywano też rozmowy prowadzone z aparatu w Robert’s Lounge oraz z automatów mieszczących się przed barem. Gangsterów śledzono nawet z powietrza - policyjne helikoptery krążyły na trasach przejazdu samochodów należących do rodziny Lucchese.
Pierwsze dni śledztwa nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Co prawda zarejestrowane rozmowy mafiosów korzystających z automatów przy Robert’s Lounge dawały pewną nadzieję na uzyskanie ciekawych informacji, ale w tle słychać było ostry rock i leciały przeboje dyskotekowe, więc na taśmie nagrały się tylko pojedyncze słowa. Mimo to śledczy byli niemal pewni, że podążają właściwym tropem - w wychwyconych strzępkach zdań gangsterzy mówili o "torbie Lufthansy" i "zakopywaniu" pieniędzy.
Agenci FBI przedstawili zgromadzone materiały prokuratorowi. Ten tylko popukał się w głowę.
- To mają być dowody? Czy wyście powariowali? Nie dam wam nakazu aresztowania Burke’a! Przyjdźcie do mnie, jak będziecie mieli coś konkretnego!
Po paru dniach śledztwo utknęło w martwym punkcie. Edwards zniknął, więc policjanci i agenci FBI skoncentrowali się na odnalezieniu źródła przecieku o zabezpieczeniach na lotnisku. Wytypowanie Wernera zajęło im ponad miesiąc. Tylko wtedy było już za późno...
Trup ściele się gęsto
Mafiosi mieli swoje wtyki w policji, więc do członków gangu niemal natychmiast dotarły przecieki, że mundurowi chcą dopaść Edwardsa. Tymczasem Jimmy Burke zaczął popadać w paranoję, wszędzie doszukiwał się federalnych szpicli i policyjnych informatorów. Przestał korzystać z telefonów. Kiedy jechał autem, nieustannie oglądał się za siebie, obawiał się, że ma "ogon". Zdawał sobie sprawę, że zbyt dużo osób wie o jego udziale w kradzieży, dlatego postanowił wyeliminować wszystkich świadków, którzy mogli mu zagrozić.
Na pierwszy ogień poszedł Edwards. 18 grudnia do meliny, w której się ukrywał, zapukali Tommy DeSimone i Angelo Sepe. Parnell nie przeżył ich wizyty. To był dopiero początek eliminowania kumpli.
Kolejny na liście był Marty Krugman, który został zamordowany 6 stycznia 1979 roku, prawdopodobnie przez Jimmy’ego Burke’a i Angela Sepego. W ten sposób mafiosi pozbyli się jedynej osoby, którą mógł wsypać Louis Werner.
Zresztą Marty’emu z pewnością nie pomogło to, że domagał się pół miliona dolarów za udział w napadzie, ani groźby, że jeśli nie dostanie kasy, pójdzie na policję. Jego szczątki odkopano po latach na podwórku za Robert’s Lounge.
Bandytom coraz bardziej palił się grunt pod nogami. Postanowili jak najszybciej wyprać część pieniędzy. Byli pod stałą obserwacją policji, dlatego legalizację kasy powierzyli znajomym.
Jednym z nich był Richard Eaton, który za wypranie w Montrealu miliona dolarów miał dostać 10 tys. Tyle że Eaton połakomił się na większą sumkę i zniknął z 250 tys. zielonych. Burke nie podarował mu tego. Związane i zakneblowane zamarznięte ciało Eatona znaleziono w Brooklynie w zdewastowanej przyczepie ciężarówki 18 lutego 1979 roku.
10 lutego 1979 roku, zniknęła Teresa Ferrara. Była kochanką Tommy’ego DeSimone’a, od lat współpracowała z rodziną Lucchese. Zginęła, bo za dużo wiedziała o napadzie, poza tym mafiosi podejrzewali, że pomagała Eatonowi zwinąć część pieniędzy z napadu. Kiedy pojawiły się przecieki, jakoby była informatorką FBI, jej los został przesądzony.
Po 4 miesiącach od zaginięcia z kanału w New Jersey wyłowiono poćwiartowane kobiece zwłoki. Pannę Ferrara zidentyfikowano dzięki implantom piersi. Morderców nigdy nie odnaleziono.
Wiele wskazuje na to, że podobny los spotkał także Louisa Cafora, który brał udział w napadzie. Choć Burke wielokrotnie go ostrzegał, by zbytnio nie afiszował się pieniędzmi, Cafora pozostał głuchy na jego prośby. Szastał pieniędzmi na lewo i prawo. Podobno punkt krytyczny przekroczył, gdy kupił żonie ekskluzywnego różowego cadillaca.
14 marca 1979 roku miał być na mafijnej naradzie w pobliżu nowojorskiego lotniska. Na spotkanie nie dotarł. Przepadł bez śladu, a jego zwłok nigdy nie odnaleziono. Podobnie jak jego żony Joanny, która zniknęła kilka godzin później.
Po 3 miesiącach zniknął również Paolo LiCastri, który co prawda nie brał udziału w skoku, ale był pośrednikiem między rodzinami Lucchese a Gambino. Jego podziurawione kulami nagie ciało odkryto w płonącym śmietniku dokładnie pół roku po napadzie 13 czerwca 1979 roku.
Ale to nie wszystkie ofiary. Thomas DeSimone, najbardziej zaufany człowiek Burke’a, zginął na przełomie 1978 i 1979 roku - krótko po wykonaniu wyroku na Edwardsie. Z kolei Angelo Sepe, który prawdopodobnie był odpowiedzialny za większość morderstw osób powiązanych z napadem, zginął 18 lipca 1984 roku. Natomiast 18 maja 1987 roku został zastrzelony syn Burke’a - Frank James Burke.
Zabił go diler podczas nieudanej transakcji narkotykowej. Pech dopadł też kolejnego członka gangu, który dokonał skoku na Lufthansę, Tony’ego Rodrigueza. Zmarł w wieku 30 lat. Został znaleziony w swoim domu, przyczyną śmierci było ugryzienie przez jadowitego węża; jednego z kilkunastu, które hodował.
Na sali sądowej
Osobą, dzięki której tak wiele wiemy na temat napadu na Lufthansę, był jeden z najbliższych przyjaciół Jimmy’ego Burke’a - Henry Hill. W 1980 roku został zatrzymany za posiadanie narkotyków, groził mu wieloletni wyrok. Kiedy siedział w więzieniu, dowiedział się, że planuje go zabić Paul Vario, boss familii Lucchese, który obawiał się, że jego dawny pupil zacznie sypać.
Dlatego Hill 22 maja 1980 roku poszedł na układ z prokuraturą i zgodził się zeznawać przeciw członkom mafijnej rodziny. Wraz z żoną Karen oraz dwiema córkami został włączony do programu ochrony świadków (na początku lat 90. został z niego wyrzucony za popełnienie szeregu przestępstw).
W latach 80. ub. wieku Hill zdecydował się opowiedzieć swoją historię dziennikarzowi, Nicholasowi Pilleggi. Książka stała się światowym bestsellerem. Na kanwie jego opowieści reżyser Martin Scorsese nakręcił w 1990 roku film "Chłopcy z ferajny", który w dużej części był inspirowany życiem mafiosa. Hill zmarł 12 czerwca 2012 roku w szpitalu w Los Angeles, dzień po swoich 69. urodzinach.
19 lutego 1985 roku Jimmy Burke został skazany na dożywocie za zamordowanie Richarda Eatona. Organizator skoku na magazyn Lufthansy zmarł na raka płuc 13 kwietnia 1996 roku.
Jak dotąd nie udało się odzyskać ani pieniędzy, ani biżuterii, które skradziono z magazynów Lufthansy.
Miłosz A. Gerlich