Studenci seminarium patrzyli na potrzebującego. Nie pomogli
Kilkunastu uczniów seminarium duchownego spieszy się na spotkanie. Nagle zauważają mężczyznę, który zasłabł. Ewidentnie potrzebuje pomocy. Nie pomaga mu żaden z nich.
"Efekt przechodnia" to znane zjawisko. Każdy z nas zapewne spotkał się z nim chociaż raz. Ludzie w grupie, niezależnie od przekonań, wieku czy kręgu kulturowego, w sytuacjach wymagających reakcji zachowują się przerażająco obojętnie.
Nieważne, kim jesteś
Pierwsze badania odnośnie "Efektu przechodnia" przeprowadziło dwóch badaczy amerykańskich - John Darley i Daniel Batson. Zebrali 67 studentów Seminarium Duchownego w Princeton, w stanie New Jersey.
Uczestników zebrano w na krótkim spotkaniu wstępnym i poproszono ich, aby przeszli do budynku obok na właściwą część projektu. Tak naprawdę badania już się zaczęły.
Przyszłych duchownych podzielono na trzy grupy: pierwsza dostała informację, że mają trochę czasu przed spotkaniem, druga, że będzie na czas, jeśli pójdzie tam od razu. Trzeciej zaś powiedziano, jest spóźniona i musi się pospieszyć.
Spieszyć, ale nie z pomocą
Kiedy studenci szli do drugiego budynku, po drodze czekał na nich podstawiony aktor, który udał zasłabnięcie. Jak zachowali się uczestnicy eksperymentu?
W grupie pierwszej, mającej czas zareagowało 63 proc. badanych (i tak zaskakująco mało). W drugiej - 45 proc. Zaś w grupie, która się spieszyła... tylko 10 proc. podjęło jakieś działanie. Badacze ironicznie nadali badaniu nazwę "Dobry Samarytanin".
Biedny - pijany, bogaty - chory
Oto ciekawa wersja badania tego samego efektu. Na filmie widzimy, jak zachowują się londyńscy przechodnie zależności od tego, czy potrzebujący jest licho odzianym mężczyzną, kobietą czy panem w garniturze.
Pali się? Gdzie tam...
Ten sam John Darley wraz z innym naukowcem, Bibbem Latane, po raz kolejny zabawił się z badanymi. Tym razem w pokoju z ukrytą kamerą poproszono niczego nie spodziewających się uczestników o wypełnienie ankiety. W pewnym momencie z wentylacji zaczynał wydobywać się dym.
Kiedy badani siedzieli sami w pokoju, 75 proc. z nich podjęło jakieś działanie. Kiedy była ich czwórka, dymem zainteresowało się już tylko 38 proc.
W kupie nie zawsze raźniej
Te sytuacje ukazują działanie zjawiska rozproszonej odpowiedzialności. Ostatni eksperyment udowadnia, że zachowujemy się obojętnie nie tylko w przypadku, gdy ktoś inny potrzebuje pomocy. Nawet kiedy potencjalny pożar mógł zagrozić samym badanym, oni woleli raczej patrzeć na pozostałych i udawać, że nic się nie dzieje.
W grupie zaczyna bowiem silnie działać mechanizm konformizmu. Psychika podpowiada, że jeśli nie wiadomo do końca, jak się zachować (pijany czy potrzebujący pomocy?) patrzymy na innych. Sęk w tym, że oni robią to samo. Więc nie reaguje nikt.