​Tragedia na Whakaari: Raj w cieniu wulkanów

Kilka dni temu w szpitalu zmarła 20. ofiara erupcji wulkanu Whakaari. Do tragedii nie doszłoby, gdyby ludzie poważnie traktowali ostrzeżenia władz /Getty Images
Reklama

Nowa Zelandia od lat plasuje się w czołówce światowego rankingu najszczęśliwszych krajów świata. To prawda, na co dzień życie upływa tam spokojnie, a sytuacja materialna mieszkańców jest dość dobra. Jednak ostatnie wydarzenia związane z erupcją wulkanu Whakaari pokazały, że ta utopia w każdej chwili może przerodzić się w piekło.

9 grudnia 2019 roku położony niecałe 50 kilometrów od północnego wybrzeża Nowej Zelandii wulkan Whakaari, zwany też White Island, eksplodował, wyrzucając w powietrze ogromną chmurę pyłu. W momencie erupcji w kraterze znajdowała się grupa turystów. Kilkunastu z nich zginęło na miejscu. Resztę udało się ewakuować, ale część trafiła do szpitala z poważnymi obrażeniami.

Pomimo tego, że minął już miesiąc od wybuchu Białej Wyspy, mieszkańcy Nowej Zelandii nie mogą zapomnieć o tragedii. Świat obiegła właśnie informacja o śmierci australijskiego turysty, który po miesięcznej walce o życie, zmarł w szpitalu i stał się tym samym już 20. śmiertelną ofiarą gniewu natury.

Reklama

Tragedia przypomniała wszystkim w brutalny sposób o zagrożeniu wiszącym cały czas nad zazwyczaj spokojną Nową Zelandią. Bo Whakaari nie jest ani jedynym wulkanem w kraju, a jego erupcja była tylko jedną z 326 zanotowanych takich wydarzeń.

Nowa Zelandia leży w bardzo niebezpiecznym miejscu pomiędzy dwiema płytami tektonicznymi - australijską i pacyficzną. Przez to na terytorium kraju znajduje się aż 28 wulkanów, z czego 12 uważa się za aktywne.

Przed Whakaari wulkany dały o sobie znać w 2006, kiedy to Raoul Island najpierw zatrząsł ziemią, a kilka dni później wypluł masy skał i trujące opary, zabijając pracownika naukowego Marka Kearneya. W 2007 obudziła się góra Ruapehu. Jedynym poszkodowanym był wtedy William Pike, turysta, który stracił nogę.

Niektóre aktywności formacji wulkanicznych miały jednak o wiele bardziej spektakularny przebieg. 26 tys. lat temu doszło do erupcji wulkanu Taupo - tak potężnej, że nazwano ją "supererupcją" i nawet nadano jej nazwę - Oruanui. Na siedmiostopniowej skali Indeksu Eksplozywności Wulkanicznej Oruanui uzyskało notę... osiem.

***Zobacz także***

Taupo wyrzucił wtedy do atmosfery prawie 1200 kilometrów sześciennych gruzu i popiołu, powodując gigantyczną lawinę piroklastyczną - zjawisko będące w praktyce potokiem odpadów wulkanicznych schodzących ze zbocza z ogromną prędkością. Do czegoś podobnego doszło na Whakaari, tyle że w mniejszej skali.

- Pod względem geologicznym znajdujemy się w bardzo dynamicznym położeniu - mówi w wywiadzie dla nowozelandzkiego portalu "Stuff" doktor Thomas Wilson z Uniwersytetu w Canterbury. - Zderzenia płyt, do których dochodzi głównie pod Północną Wyspą, doprowadziły do powstania wulkanów, takich jak White Island.

- Nowa Zelandia przez swoje położenie ma problem zarówno z wulkanami, jak i trzęsieniami ziemi i tsunami - dodaje wulkanolog  Brad Scott z firmy GNS Science. - Robimy co w naszej mocy, żeby przewidzieć te zdarzenia.

Dzięki najnowszej technologii w postaci systemu ostrzegania GeoNet, GNS Science na bieżąco monitoruje aktywności wulkanów i informuje o potencjalnych zagrożeniach.

Dlaczego w takim razie nie ostrzeżono turystów o tym, że Whakaari może eksplodować? Sęk w tym, że... ostrzeżono. 

GeoNet ocenia zagrożenie erupcją na skali od 0 do 5 i alarmuje mieszkańców, kiedy tylko któraś z formacji zmieni swój status. Biała Wyspa ma obecnie stopień 2 i jest jednym z dwóch wulkanów ocenianych jako takie, które mogą w każdej chwili dać o sobie znać. 

Drugi z nich to położony w centrum Północnej Wyspy Ruapehu - jego status to poziom pierwszy. Nie dość, że na stronie GeoNet informacje te są cały czas dostępne, to władze apelowały w mediach, aby lepiej powstrzymać się od wycieczek na Whakaari.

Pomimo tego, 50 - osobowa grupa zdecydowała się zejść do krateru. Na nagraniach nakręconych z pokładu łodzi przepływającej w pobliżu wyspy widać moment wyrzucenia w powietrze ogromnej masy popiołu. Świadkowie nie mogli uwierzyć w to, co widzą. Słychać dramatyczny głos mężczyzny, krzyczącego, aby uciekać jak najszybciej, a później mówiącego: "Boże, przecież tam byli ludzie... Co teraz z nimi będzie?".

 - Opinia publiczna dobrze wiedziała o zagrożeniu, osobiście nie mam pojęcia, dlaczego ktokolwiek przebywał w ogóle w pobliżu White Island - tłumaczy Scott. - Ludzie bardzo dobrze wiedzą, że mamy tutaj mnóstwo wulkanów, ale nie bardzo rozumieją, z czym się to wiąże. To nie tylko atrakcja turystyczna, to także śmiertelne zagrożenie.

Być może teraz, kiedy wulkan pochłonął 20 istnień ludzkich, ostrzeżenia wydawane przez GeoNet będą traktowane poważniej. Szkoda, że jak zwykle musiało dojść do tragedii, żeby ludzie zwrócili na to uwagę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy