Wyspa śmieci czy królestwo gejów? Załóż sobie państwo!
Królestwo Kabuto, Hutt River, Wielkie Księstwo Zachodniej Antarktydy czy Whangamomona, a nawet rozrastająca się w błyskawicznym tempie wyspa śmieci - to zaledwie kilka spośród ponad 400 mikronacji, które chcą stać się odrębnym bytem państwowym. Moda na posiadanie własnego kraju od lat trwa w najlepsze.
Założenie własnego państwa - przynajmniej w teorii - nie wydaje się skomplikowane. Według konwencji z Montevideo z 1933 roku, aby stało się ono podmiotem prawa międzynarodowego, musi spełniać cztery kryteria: posiadać stałą ludność, suwerenną władzę, określone terytorium oddzielone od innych granicą oraz zdolność wchodzenia w stosunki międzynarodowe.
O tym, że w rzeczywistości sprawa łatwa jednak nie jest, przekonało się już wielu. Najwięcej problemów budzi ostatni punkt, ponieważ zawiera się w nim jeszcze jeden element składowy: kryterium uznaniowości. Mówiąc wprost, żeby państwo stało się państwem, muszą je zaakceptować inne kraje. I to właśnie jest najtrudniejsze, czego dowodzi fakt, że obecnie funkcjonuje ponad 400 mikronacji, których świat nie uznaje. Ani nie uzna, bo wiele z nich to projekty ekscentryków, którzy zapragnęli być władcami.
Jak zostać królem?
Jednym z najbardziej znanych tworów jest Księstwo Sealandii, które znajduje się na Morzu Północnym, ok. 11 km od wschodniego wybrzeża Anglii. Powierzchnia tego samozwańczego państwa nie jest imponująca - wynosi 0,004 km2. Nie ma tu palm ani złotego piasku, jest za to dużo... rdzy, gdyż Sealandia to nic innego jak stara platforma przeciwlotnicza. W trakcie II wojny światowej na tego typu budowlach Brytyjczycy umieszczali wielkie działa, którymi ostrzeliwali maszyny wroga. Gdy walki ustały, wojsko wycofało się, porzucając niszczejące konstrukcje.
Drugiego września 1967 roku ten fakt wykorzystał Patrick Roy Bates: emerytowany oficer armii brytyjskiej zajął jedną z nich. W owym czasie obiekt znajdował się na wodach międzynarodowych, co miało niebagatelne znaczenie - weteran mógł bowiem zrobić użytek z zapisów w prawie o porzuconej własności i ziemi niczyjej. W efekcie Bates ogłosił powstanie na platformie własnego państwa, Sealandii, obwołując się jej księciem. Kraj przyjął konstytucję, wprowadził flagę, herb i oficjalny hymn. Jednostką płatniczą stał się dolar sealandzki stanowiący równowartość dolara amerykańskiego. Jednocześnie Bates zaczął sprzedawać obywatelstwo, które tylko w ciągu dwóch lat kupiło ponad 160 000 osób.
Motywów do założenia państwa może być wiele - w przypadku Republiki Lakockiej czy Księstwa Seborgi była to chęć weryfikacji historii. Pierwsze z nich znajduje się na terenie Stanów Zjednoczonych i powstało z inicjatywy indiańskiego aktywisty Russella Meansa. Powołując do życia nowy twór, ogłosił on, że jednostronnie zrywa traktat z 1851 roku zawarty przez jego przodków z rządem USA.
Aż do śmierci zapewniał, że nie dokonał secesji, lecz wznowił niepodległość na utraconym w XIX wieku obszarze. Niestety, poważnie nie potraktowała go nawet starszyzna plemienna...
Swój wkład w rozwój mikronacji mają również Polacy. Wspomnijmy przykłady z ostatnich lat. W 2015 roku Piotr Wawrzynkiewicz wraz z grupą znajomych powołał do życia Królestwo Enklawy - zajmuje ono niewielki obszar między Słowenią a Chorwacją, znajdujący się w pasie ziemi niczyjej. Samozwańczy kraj ma flagę, walutę i 569 obywateli, przeprowadził też demokratyczne wybory (część głosów oddano online). Z kolei Mieszko Makowski dwa lata temu proklamował pod Radomiem Królestwo Kabuto, zostając jednocześnie jego władcą. To prawdziwa oaza szczęśliwości: nie ma w niej VAT-u i nie trzeba płacić podatku dochodowego. Do tej pory na bycie poddanym monarchy zgodziło się ponad 7000 osób.
Geje, lesbijki i królestwo na orbicie
Jeśli tylko mamy ochotę, możemy wybrać się do Wolnej Republiki Liberlandu (na pograniczu chorwacko-serbskim), Republiki Ladonii (w Szwecji), Wielkiego Księstwa Zachodniej Antarktydy (lokalizację wskazuje sama nazwa), amerykańskich: Talossy, Molossii lub Republiki Conch, Królestwa Elleore (w Danii), Księstwa Filettino (we Włoszech), Saugeais (we Francji) czy Republiki Wewczani (w Macedonii). A to zaledwie wierzchołek góry nieco szalonych pomysłów, jakimi na przestrzeni lat raczyli nas samozwańczy monarchowie czy prezydenci.
Mikronacje to wykwit współczesnej mody. Powstają z powodu frustracji ludzi bezskutecznie zmagających się z bezduszną - przeważnie fiskalną - maszynerią państwową swej ojczyzny. Są efektem ekstrawagancji, dziwactwa, rozczarowania rządem i politykami. To także forma obyczajowego protestu lub swego rodzaju próba stworzenia utopii, turystycznej atrakcji (np. Królestwo Walachii na Morawach) czy historycznej ciekawostki. Mikro nacji jest tyle, iż popularne wśród podróżników wydawnictwo Lonely Planet opublikowało o nich przewodnik, a w 2000 roku Republika Molossii w amerykańskim stanie Nevada zorganizowała dla ich przedstawicieli alternatywne igrzyska olimpijskie.
Jedno jest pewne: im dziwniej i bardziej ekstrawagancko, tym większa szansa na to, że informacja o powstaniu przebije się do opinii publicznej. Proklamowane w Nowej Zelandii niezależne państewko Whangamomona światowy rozgłos zyskało wówczas, gdy na jego władcę wybrano... kozę. W 2004 roku u wybrzeży Queensland w północno-wschodniej Australii założono Królestwo Gejów i Lesbijek Wysp Morza Koralowego - protestowano w ten sposób przeciwko zakazowi małżeństw osób tej samej płci. Kosmiczne Królestwo Asgardii w 2017 roku umieściło nawet na orbicie satelitę. Entuzjaści starożytnego Rzymu wskrzesili go w amerykańskiej wersji jako Nova Roma, a w wiedeńskim parku Prater - otoczona drutem kolczastym - istnieje Republika Kugelmugel.
Państwo na śmietniku
W 2017 roku na północnym Pacyfiku powołano do życia państwo Trash Isles - to... olbrzymia plama śmieci pływająca po oceanie, która według szacunków jest już wielkości Francji. Choć inicjatywa ma formę żartu, zwraca uwagę na bardzo poważny problem, czyli zanieczyszczenie mórz plastikiem. Eksperci ostrzegają, że jeśli nic się nie zmieni, w połowie stulecia masa wszystkich odpadków w oceanach może przewyższyć masę żyjących tam ryb.
Kraj z terminem przydatności
Niemal wszystkie samozwańcze państwa łączy ich niedługi żywot. Rzadko się zdarza, by mikronacja przetrwała śmierć swego ekscentrycznego twórcy. Niekiedy upadają jeszcze wcześniej, zwłaszcza gdy natrafią na opór dotychczasowego suwerena. Tak było w przypadku Republiki Minervy położonej na Pacyfiku. Gdy jej założyciele rozesłali do sąsiednich krajów listy z deklaracją niepodległości, nie musieli długo czekać na reakcję. Na samowolnie zbudowaną sztuczną wyspę wkroczyła armia Tonga, a Republika Minervy istnieje dziś wyłącznie w formie... rządu na uchodźstwie.
Większość państw nie traktuje jednak mikronacji poważnie i nie podejmuje wobec nich żadnych działań. Uważane są za element folkloru lub akcję promocyjną do przyciągnięcia turystów. Zapewne właśnie dlatego są takie popularne.
Kamil Nadolski