1312: Klatki, polscy ultrasi i podróż z najgorszymi kibicami świata
Piłkarscy fanatycy stanowią niezwykle widoczną, kontrowersyjną część futbolowego widowiska. Ich hasła i charakterystyczne oprawy widoczne są na trybunach w niemal każdej lidze. Stali się potężną antyestablishmentową siłą. Mają wpływ nie tylko sport, ale też na całe społeczeństwa i politykę. Pomimo tego wciąż pozostają nieznani. James Montague zszedł do piłkarskiego podziemia, by po raz pierwszy odkryć ich prawdziwe oblicze. W swojej podróży nie ominął także Polski.
Znakomity brytyjski dziennikarz przemierzył świat, by dowiedzieć się, co kieruje ludźmi, którzy podporządkowali swoje życie kibicowskim zasadom. W Urugwaju przekonał się, na czym polega odwieczny konflikt Nacionalu z Peñarolem, w Szwecji znalazł się w samym centrum chuligańskiego starcia, a w Indonezji drżał o swoje życie, gdy stanął naprzeciw uzbrojonej w maczety bojówki.
1312. Incognito wśród najbardziej fanatycznych kibiców na świecie opowiada o początkach ruchu ultras i o tym, jak zdominował on trybuny na całym świecie - od Buenos Aires, przez Bałkany, po Dżakartę. Mówi o radykalizacji piłkarskich fanatyków na Półwyspie Apenińskim, walce z komercjalizacją piłki nożnej w Niemczech oraz starciach z policją czy próbach kontrolowania przez rządzących, które potrafią zjednoczyć najbardziej wrogo nastawione do siebie grupy na Ukrainie czy w Turcji.
Poniższe fragmenty pochodzą z książki "1312. Incognito wśród najbardziej fanatycznych kibiców na świecie" autorstwa Jamesa Montague, która ukaże się na polskim rynku nakładem wydawnictwa SQN.
Nigdy nie zapomnę chwili, gdy po raz pierwszy ujrzałem klatkę na własne oczy. Było to w maju 2018 roku. Tego samego dnia wylądowałem w Krakowie w związku z premierą "Klubu Miliarderów", mojej pierwszej książki przetłumaczonej na język polski. Kultura kibicowska i środowisko ultrasów z całego świata zawsze mnie fascynowały, ale pomysł na 1312 ciągle jeszcze nie był w mojej głowie w pełni ukształtowany.
Na miejscu usłyszałem od mojego przewodnika, że idziemy na mecz polskiej trzeciej ligi, który tego niedzielnego popołudnia miały rozegrać Garbarnia Kraków i ŁKS Łódź. ŁKS Łódź przechodził głęboki kryzys. Nie tak dawno temu został mistrzem Polski i mierzył się w eliminacjach do Ligi Mistrzów z Manchesterem United. Wyglądało jednak na to, że jego kibice nadal tłumnie jeździli na mecze wyjazdowe.
Garbarnia od dłuższego czasu była trzecim pod względem popularności krakowskim klubem, występowała za to na niezwykle malowniczym stadionie. Była tam tylko jedna, ustawiona blisko boiska trybuna i mężczyzna w budce sprzedający papierowe bilety. Wtedy zwróciłem uwagę na klatkę. Tak ją przynajmniej zapamiętałem. Było to spotkanie trzeciej klasy rozgrywkowej, a mimo to wszędzie było pełno policji.
Funkcjonariusze otaczali ultrasów ŁKS-u w ich sektorze. Kilkaset osób zostało de facto zamkniętych na odkrytej, otoczonej drucianą siatką trybunie. Wyglądali jak więźniowie trzymani pod kluczem dla dobra społeczeństwa. Słońce paliło niemiłosiernie. Kibice Garbarni podawali sobie piwo, wodę i kiełbaski. Mecz zakończył się wynikiem 2:1 dla gospodarzy.
W górze cały czas krążył policyjny śmigłowiec, choć nie latał tam z naszego powodu. Tego samego popołudnia miała grać Wisła. Do Krakowa przyjeżdżał Lech Poznań, więc spodziewano się kłopotów. Później natknąłem się na całą społeczność ludzi, którzy kolekcjonują zdjęcia polskich zamkniętych sektorów dla ultrasów.
Były przerażająco smutne, a jednocześnie jakoś dziwnie ciekawe artystycznie. Przypominały trochę opuszczone przystanki autobusowe w strefach wojennych. Czasami były to wolno stojące, zadaszone klatki, jak gdyby wypożyczone z zoo. Ustawiano je przy nawet najmniejszych wiejskich boiskach. Wskazywało to według mnie na dwa fakty, które choć wydawały się wzajemnie sprzeczne, w rzeczywistości mogły być prawdziwe: że polskie władze postanowiły na poważnie rozprawić się z subkulturą kibicowską i że polskiego ruchu ultras nie można lekceważyć.
Po tamtych doświadczeniach postanowiłem napisać o tym, skąd wzięli się fanatycy piłkarscy. Po upadku komunizmu kibice z krajów Europy Wschodniej zainteresowali się kulturą ultrasów. Początkowo największy wpływ wywarł na nich punkrockowy nihilizm angielskich chuliganów, z czasem zaczął się on jednak mieszać z barwnym i widowiskowym światem fanatyków włoskich.
Te nowe wzorce zostały przyjęte z największą gorliwością właśnie w Polsce. To tutaj przygotowuje się jedne z najlepszych opraw na świecie i najefektowniejszych racowisk, czego dowodzi choćby słynna akcja fanów Legii Warszawa, w której w odpowiedzi na wlepioną klubowi karę w wysokości 35 tysięcy euro kibice pokazali wielki transparent świni na tle logotypu UEFA i odpalili race.
Jeśli chodzi o ustawki, czyli umawiane bijatyki między kibicami, polskie ekipy cieszą się powszechną sławą. Ich pomysły i rozwiązania popularyzują się na całym świecie. Pewnego razu widziałem, jak cała trybuna fanów indonezyjskiego klubu PSS Sleman "robiła Poznań". Rok po tamtym meczu w Krakowie w samym środku zimy ponownie się tam zjawiłem, by napisać o powrocie Kuby Błaszczykowskiego do Wisły. Zaniosło mnie jednak na obrzeża miasta, dokładnie w miejsce, w którym lider ultrasów Cracovii został w biały dzień zmasakrowany maczetami.
Natknąłem się na graffiti o wydźwięku rasistowskim i antysemickim, na zdjęcia i cyfry promujące neonazizm, a później także na związki ze zorganizowaną przestępczością. Była to Polska, jakiej dotąd nie znałem i jakiej nie umiałem zrozumieć. Moja matka, Polka, przyjechała do Anglii w 1978 roku. Miała wtedy 27 lat. Mieszkaliśmy w hrabstwie Essex, najbardziej białym i jednolitym kulturowo skrawku Europy, jaki można sobie wyobrazić. Byliśmy obcokrajowcami. Wtedy żyło tam bardzo niewielu Polaków w wieku mojej mamy.
W latach 80. reżim komunistyczny miał się jeszcze dobrze, a podróże zagraniczne były kosztowne i trudne ze względów biurokratycznych. Choć nam się nie przelewało, chadzaliśmy na kiermasze staroci i kupowaliśmy ubrania, które następnie wysyłaliśmy babci i wujkowi Jackowi na warszawską Pragę (Jacek kibicował Legii). Oni sprzedawali je potem na czarnym rynku, by mieć na jedzenie. Co tydzień w naszej skrzynce pojawiały się czarno-białe egzemplarze "Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza".
Jak wyjaśnić, że w państwie z dynamicznie rozwijającą się gospodarką, w którym nastały pokój i demokracja (oczywiście z kilkoma zastrzeżeniami), podczas meczu setki członków grupy Sharks, ultrasów Wisły Kraków, unoszą dłoń w nazistowskim salucie?
Co dwa tygodnie chodziliśmy na odprawianą po polsku mszę do kościoła pw. Maryi Zawsze Dziewicy, prowadzonego przez kilka polskich rodzin z okolicy. Były to głównie dzieci i wnuki weteranów Armii Krajowej, którym Churchill pozwolił zostać po wojnie w Anglii. Nigdy nie zapomnę spotkań w barze po mszy (mama od czasu do czasu ubierała mnie i moją siostrę w polskie stroje ludowe, a potem kazała nam w nich tańczyć).
Nie zapomnę tamtych dumnych, elegancko ubranych starszych mężczyzn z licznymi orderami, którzy śpiewali ze łzami w oczach i tęsknili za ojczyzną z pełną świadomością, że już nigdy jej nie zobaczą. Każdy z nich miał do opowiedzenia niesamowite historie.
Pani Helena, przyjaciółka mojej mamy, była miłą starszą wdową. Nie miała dzieci. Dopiero później dowiedziałem się, że walczyła w ruchu oporu i pewnego razu przez niemal dwa dni leżała w śniegu na skraju lasu, a naziści polowali na nią za próbę wysadzenia w powietrze pociągu z dostawami. Moje polskie życie toczyło się równolegle do życia angielskiego, za to oba te nurty krzyżowały się w kontekście piłkarskim. Jak się później okazało, krzyżowały się z zaskakującą regularnością. Reprezentacje Polski i Anglii jakoś nieustannie na siebie trafiały.
Dla większości kolegów ze szkoły byłem Anglikiem, ale postrzeganie mojej osoby zmieniało się na tydzień przed ważnym meczem. Wtedy stawałem się jednym z "tamtych". Zwykle udawało mi się uniknąć poważnego lania, bo Anglia najczęściej wygrywała. Kiedy jednak w maju 1993 roku na stadionie w Chorzowie padł remis 1:1 (w końcówce spotkania wyrównał Ian Wright), a było to w ramach przegranych przez Anglię eliminacji do mistrzostw świata w 1994 roku, musiałem przez tydzień kryć się przed pewnym szkolnym zabijaką.
Wychowałem się z silną polską tożsamością opartą na wierze i olbrzymiej nieufności mojej rodziny do Związku Radzieckiego i komunizmu. Gdy runął mur berliński, przyglądaliśmy się, jak Polska przyjmuje demokrację i odnosi na tym polu prawdopodobnie większe sukcesy niż jakikolwiek inny kraj podnoszący się po dyktaturze lub wojnie. Kiedy jednak pojechałem tam po latach, historie zasłyszane od matki okazały się tylko pojedynczymi obrazkami z tego jakże skomplikowanego miejsca.
No bo jak wyjaśnić, że w państwie z dynamicznie rozwijającą się gospodarką, w którym nastały pokój i demokracja (oczywiście z kilkoma zastrzeżeniami), podczas meczu setki członków grupy Sharks, ultrasów Wisły Kraków, unoszą dłoń w nazistowskim salucie?
Kultura kibicowska stanowi swego rodzaju okno dające nam wgląd w genezę tych procesów, i to nie tylko w Polsce, ale też w otaczającym ją regionie i na całym świecie. Dzisiejszy świat to zupełnie inne miejsce niż ten, który istniał, gdy 1312 po raz pierwszy ukazała się w Wielkiej Brytanii. Na początku 2020 roku przez całą planetę przetoczył się koronawirus. Wystarczyło kilka tygodni, by piłka nożna zamarła.
Niemal wszędzie zawieszono rozgrywki ligowe. Kiedy po kilku miesiącach w końcu je wznowiono, mecze były rozgrywane przy pustych trybunach. Oczywiście i w tej kwestii znajdzie się trochę wyjątków. Na Białorusi życie piłkarskie toczyło się zupełnie normalnie. Ultrasi wrócili na stadiony w Bułgarii. W czerwcu Serbia wpuściła 16 tysięcy kibiców na półfinałowy mecz pucharowy Crvenej Zvezdy z Partizanem, choć potem stadiony znowu tam zamknięto, gdy liczba zakażeń poszybowała w górę.
Także w Polsce część fanów mogła wrócić na trybuny. Ogólnie jednak pozostawały one raczej puste. Ultrasi i inne zorganizowane grupy kibicowskie jak mantrę powtarzają słowa przypisywane Jockowi Steinowi, legendarnemu trenerowi Celticu: "Bez kibiców nie ma piłki". Rok 2020 miał się okazać ostatecznym sprawdzianem tej tezy. Tak naprawdę nie był to sprawdzian, tylko prawdziwy kryzys egzystencjalny. Czy te słowa są prawdziwe? Czy piłka nożna bez kibiców naprawdę nie istnieje?