Cyngiel. Egzekutor polskiej mafii

Czerwony, początkujący egzekutor działający na zlecenie mafijnego podziemia, ma zdjąć publicznie rezydenta rosyjskiej mafii. Tyle tylko, że to jego pierwsza fucha, nigdy wcześniej nie zabił człowieka…

Ile może kosztować życie człowieka? Mafia ma swoje stawki...
Ile może kosztować życie człowieka? Mafia ma swoje stawki...123RF/PICSEL

Jakim cudem został więc cynglem mafii, kto go zwerbował do wykonania egzekucji i zaplanował morderstwo? W tej powieści opartej na faktach zobaczycie, jak z frajera zrobić kilera i za jakie pieniądze pracuje w Polsce egzekutor, zrozumiecie, dlaczego wiele planowanych egzekucji kończy się fiaskiem bądź krwawą jatką oraz jaką rolę w mafijnym światku odgrywają kobiety. Poczujecie emocje towarzyszące człowiekowi, który na zlecenie ma zabić innego człowieka.

Przeczytaj fragmenty książki Artura Górskiego "Cyngiel. Egzekutor polskiej mafii",

Kiedy szef powiedział, że trzeba odj***ć Artioma, byłem spokojny - żaden ze mnie kiler, więc mnie to nie dotyczyło. Na Artioma znajdzie wielu chętnych, bo to wyjątkowa ruska menda i wpier***a się w nasz biznes, jakby był u siebie. Nie można dać zlecenia innemu Ruskiemu - choć Ruski zrobiłby to z sanitarną precyzją, po cichu i bez świadków, bo wiadomo - swój swego nie ruszy. Albo ruszy, tylko że będą z tego kłopoty...

Ale na mieście jest tylu sprytnych chłopaków, spragnionych mołojeckiej sławy, że wystarczy dać "kopyto" jednemu z nich i Artiom zaraz poleci do tego swojego prawosławnego Boga. Ja miałem swoją robotę: rozrzucałem prochy dla Gorzkiego i w ogóle nie zajmowałem się, jak by to powiedzieli wojskowi - taktyką. Oczywiście, nosiłem pistolet, bo każdyz nas nosił, ale akurat w mojej działce był niepotrzebny, a jeśli już, to raczej dla lansu. No,w ostateczności przy odzyskiwaniu długów, ale takie sytuacje zdarzały mi się wyłącznie od święta.

Gorzki był podpięty bezpośrednio pod Korala - niektórzy mówili na niego Złoty Koral - szefa wszystkich szefów w naszym mieście. Znali się z dawnych czasów, w latach osiemdziesiątych leżeli razem pod celą i grypsowali. A takie wspólne przygody bardzo ludzi zbliżają. Potem ich drogi się rozeszły, choć jak wyszli z puszki, wrócili do działalności przestępczej. No bo niby do jakiej innej mieli wrócić? Jak jesteś w czymś dobry, to to rób, a nie udawaj je***go Mahatmę Gandhiego. Nie szukaj szczęścia tam, gdzie go nie ma. Krótko i na temat!

W każdym razie Koral wyskoczył wysoko i od razu przygarnął Gorzkiego, który kręcił jakieś drobne lody na dzielnicy. Wspiął się na głównego mustafę od dragów i zaczął zarabiać fajny hajs dla Korala. Wracając do mnie - latałem u Gorzkiego i nawet nie przyszło mi do głowy, że mógłbym kogoś zdjąć. Nie moja bajka, nie moja para kaloszy. Psy też wiedziały, że ja się do tej roboty nie nadaję, więc jak wypływała sprawa jakiegoś zabójstwa, nikt nic do mnie nie miał. Co najwyżej dwa, trzy pytania, co wiem o sprawie i czy znałem ofiarę.

"Znałem, co miałem nie znać? Szkoda chłopa" - odpowiadałem i mogłem wracać do domu. Na mieście mówili: "Czerwony nie umie nawet trzymać kopyta. Łapie za lufę, bo myśli, że pestka wyskoczy przez kolbę. No bo przecież naboje są w kolbie". Ja się z tego śmiałem, choć powinienem się obrazić. Ale ja jestem wesoły chłopak i się nie napinam. Wiem, jak się trzyma komin, i na strzelnicy szło mi nie gorzej niż najlepszym kozakom. Tyle że nigdy nie byłem wyrywny do łapania za broń - można się dogadać bez straszenia nią. A poza tym, jak ty wyciągniesz komin, to druga strona może zrobić to samo. A jeśli on lepiej strzela? A jeśli jego pestki są ostrzejsze? Naprawdę, życia nie można marnować na umieranie. Jest tyle pięknych beemek do zajeżdżenia i tyle ekstralasek do popchnięcia, że aż grzech kłaść się do trumny, kiedy wszystkie atrakcje tego świata pchają ci się w łapy. I zawsze to wszystkim powtarzałem, a wszyscy pytali: "To co z ciebie za gangus?". A ja im na to: "Mądry...".

Więc kiedy Koral powiedział, że jest zlecenie na Artioma - bo to nie tylko Koral chciał się go pozbyć, ale i szefowie grup z innych miast - pomyślałem sobie: "Mnie nie bierze pod uwagę, pewnie wyśle Aleksa. Albo Rudego. Oni mają już głowy na koncie i nie trzeba będzie ich do tego namawiać. Pyk, pyk i po wszystkim. I na stypę". Zresztą Aleks już od pewnego czasu powtarzał: "Jak ktoś nie odpali tej k***y mendy, to ja się za niego zabiorę". Ja wiem, że przy chłopakach różne rzeczy się mówi, a po wódzie każdy wydaje wyroki śmierci. Ale Aleks to był naprawdę ostry kot i Koral mógł na niego liczyć.

Żeby było jasne: Artiom nie zawsze był mendą. Jak do nas przyjechał, wydawało się, że będzie git. Na początku pomógł nam zarobić kilkadziesiąt koła papieru. Pchał dla nas amfę na Wschód - miał poukładanych celników i wielkie rynki zbytu. W ogóle dostaliśmy go od pruszkowskich. Coś tam nawywijał u siebie w kraju i musiał iść na wystawkę, bo mu psy deptały po piętach. A że znał paru chłopaków z Pruszkowa, jeszcze z czasów komuny, to oni go wzięli pod skrzydła. Ale tam u nich był za bardzo na widelcu, dlatego zaproponowali, żeby doskoczył do nas - zawsze to kilkaset kilometrów od stolicy.

Przyjechał, zresztą ze swoimi chłopakami, i zaczął z nami działać. Jak pchał naszą fetę do Ruskich, wszyscy go chcieli całować po rękach. Ale kiedy powiedział, że przejmuje kontrolę nad kilkoma naszymi burdelami, to zazgrzytało. Koral próbował to z nim rozkminić, ale Artiom poczuł się mocny i zaczął dojeżdżać Korala. I nie tylko jego - kozaczył po całej zachodniej Polsce i wchodził w cudze interesy. W końcu to przestało być śmieszne. Dlatego Aleks cały czas powtarzał, że k***ę trzeba odj***ć. I kiedy myślami byłem już na ulicy i zastanawiałem się, czy jutro przyjedzie z Warszawy dostawa amfy, usłyszałem:

- Artioma odj***ie Czerwony.

Zdrętwiałem...

"Na strzelnicy mi szło, ale nigdy nie byłem wyrywny do łapania za broń"
"Na strzelnicy mi szło, ale nigdy nie byłem wyrywny do łapania za broń"123RF/PICSEL

Nie chciałem o tym rozmawiać przy wszystkich. Udałem, że ta propozycja - a raczej: polecenie - nie zrobiła na mnie wrażenia. Powiedziałem tylko:

- Możemy o tym pogadać, ale na osobności.

- Kogoś się wstydzisz? - zdziwił się Koral. - Tu są sami swoi.

Nie mogłem przecież przyznać się przy wszystkich, że pękam i chcę się wydygać.

- Nikogo się nie wstydzę - odparłem - ale odj***e frajera to nie jest zapinanie d***y od tyłu, tylko poważna sprawa. O tym się nie gada przy wszystkich. Podejrzewam, że te słowa wzbudziły szacunek, przynajmniej niektórych. Nie kozaczyłem, nie spękałem na starcie, tylko chciałem rzetelnie omówić temat. Dlatego Koral polecił wszystkim, oprócz Gorzkiego, żeby poszli w piz***u, i zostaliśmy w trzech. Ale wtedy już nie udawałem kota, tylko za wszelką cenę starałem się wyślizgać z tego zlecenia.

- Czemu ci nie pasi? Ktoś musi mendę odj***ć! - powiedział Koral.

- Bo ja jeszcze nie mam łba... - odparłem.

- Zawsze musi być ten pierwszy raz. - Gorzki uznał, że powinien się włączyć do rozmowy jako mój bezpośredni szef, czyli osoba odpowiedzialna za mnie przed Koralem.

- Ja rozrzucam prochy, a nie zabijam - wyjaśniłem.

- Nie ma w grupie czegoś takiego jak specjalizacja, to nie jest jakieś j***e ministerstwo - zdenerwował się Koral.

- Jak trzeba kogoś odpalić, to się to robi. Jesteś przestępcą, a nie księdzem dobrodziejem. Artiom nam bruździ i my się musimy go pozbyć. Tobie też dziwka bruździ, co ty sobie myślisz, że twoje interesy to jakiś rezerwat przyrody?

- Wcale nie, po prostu wiem, że do odj***nia takiego gościa trzeba prawdziwego kota. A ja jestem dobry tylko na strzelnicy. Na ulicy jeszcze tego robiłem.

Koral pomilczał przez chwilę, spojrzał na mnie spode łba zupełnie jak Marlon Brando w "Ojcu chrzestnym" i zaczął wyjaśniać swoje racje:

- Właśnie o to chodzi, że nikogo nie odj***łeś i psy nigdy cię z tym nie powiążą. Nie mogę wysłać Aleksa, bo cały czas pier***li po mieście, że już się wyrywa na Artioma. A ja takich "trzymajcie mnie w pięciu, bo zabiję dziesięciu" do takiej roboty nie potrzebuję. Podejrzewam, że prędzej Artiom zdejmie Aleksa niż odwrotnie. Ruski też swój rozum ma i wie, kto się zasadza na jego łeb. Powiem ci tak: zrobisz to dla grupy, nie masz innego wyjścia...

- A nie prościej ściągnąć jakiegoś cyngla z innego miasta, na przykład ze Śląska? - nie dawałem za wygraną.

Koral uśmiechnął się cynicznie.

- Widzisz, cyngiel na gościnnych występach ma swoją cenę...

- A to niby ja mam strzelać za friko? - Udałem wk***w, a zresztą nie musiałem specjalnie udawać, bo faktycznie coś we mnie zabulgotało.

Ty jesteś spec od prochów i na tym kosisz ostrą kasę. Jako kiler dopiero zaczynasz.

- No przecież nie dam ci takiego hajsu, jaki się płaci zawodowcowi. To jasne, nie? Ty jesteś spec od prochów i na tym kosisz ostrą kasę. Jako kiler dopiero zaczynasz. - A widząc rozżalenie w moich oczach, od razu dodał:

- No ale przecież, k***a, za darmo tego nie zrobisz. Powiedzmy dwa koła papieru, pasuje?

Hmmm, dwa tysiące dolarów to była żadna stawka jak za łeb, szczególnie takiego "grubasa" jak Artiom, ale znałem wiele przypadków, kiedy cyngle nic nie dostawały - zabijały, bo grupa to na nich wymusiła. Prawdę mówiąc, w polskiej mafii to był standard - kiler strzelał, a jedyne, co z tego miał, to świadomość, że jest wdupiony po uszy. I że ktoś prędzej czy później rozpruje się na niego.

A prokurator nie będzie brał pod uwagę tego, że gość został zmuszony do egzekucji - wchodząc na drogę przestępstwa, miał świadomość, co go czeka i jakich zadań będzie się musiał podejmować. Tyle. Dlatego tak bardzo nie chciałem przyjąć tego zlecenia i postanowiłem chwycić się ostatniej deski ratunku:

- A nie prościej podać go psom? Przecież to żaden problem. Trochę posiedzi u nas, potem wyślą go na Wschód i rozpłynie się jak sen złoty. Ale Koral pokręcił głową z dezaprobatą. Tym razem było w nim więcej z Roberta De Niro niż z Brando.

- Tu chodzi o lekcję na przyszłość. Miasto musi pokazać Ruskim, że samo załatwia swoje sprawy i nie potrzebuje wsparcia psów. Jeśli Ruski chce tu robić interes, to ma przestrzegać reguł gry, które my dyktujemy. Jak z nami zadrze, to nie może się spodziewać rozkminek i negocjacji. Pestka w łeb i do piachu...

Wtedy ostatecznie zrozumiałem, że nie mam co się dłużej opierać - grupa uznała, że to ja mam odpalić Artioma, a jeśli tego nie zrobię, będę miał kłopoty. Jakie? Tego nie wiedziałem. Wiedziałem jedno: temat Artioma to była dla Korala sprawa życia lub śmierci. Czyjej śmierci? Nawet nie chciałem się nad tym zastanawiać. Wyjąkałem tylko:

- Trzy koła papy.

A on sprostował z uśmiechem na ryju:

- Nawet cztery. Pasuje?

Nie, zupełnie mi to nie pasowało, ale pokiwałem głową - za taką sumę zostałem zawodowym zabójcą. Na razie teoretycznym, ale takim, który przyjął zlecenie. Następnie Koral przedstawił mi najważniejsze szczegóły - odpalę Artioma z walthera P5, który trafił do Polski z Berlina. Tam już był trefny, bo jacyś Turcy strzelali z niego do innych Turków albo Serbów, a u nas czekał go dopiero debiut. Nie jest to może jakieś szczególnie doskonałe kopyto, ale swoje zrobi, bez obaw. Po egzekucji broń zostanie zlikwidowana. Miejsce akcji - najbliższa okolica jednego z poznańskich hoteli, gdzie Artiom często spotyka się z kontrahentami. Można go wprawdzie zastrzelić w jakimś bardziej ustronnym miejscu, ale chodzi o efekt propagandowy - niech wszyscy wiedzą, że niechcianych gości wysyła się u nas z przytupem. Poza tym akurat tam Artiom nie będzie się spodziewał spotkania ze śmiercią. Choć na pewno, generalnie, jest przygotowany na taką okoliczność...

Okładka książki Artura Górskiego "Cyngiel. Egzekutor polskiej mafii"
Okładka książki Artura Górskiego "Cyngiel. Egzekutor polskiej mafii"materiały prasowe
INTERIA.PL/materiały prasowe
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas