Czy rzeczywiście warto tyle płacić?

Często pozornie drobna różnica może sprawić, że konsument zacznie się wahać. Pojedynczy cent, pens czy grosz nie ma dla nas znaczenia w sensie ekonomicznym, dlaczego więc jego wpływ jest tak ogromny?

Odpowiedź na to pytanie zmusza nas do myślenia o dokonywaniu wyboru. Już samo to zniechęca do kontynuacji. Za każdym razem gdy jesteśmy skonfrontowani z ceną, w naszym mózgu zapala się czerwona lampka z napisem: "Czy rzeczywiście warto tyle płacić?".

Z natury jesteśmy leniwi

Gdy jesteśmy obciążani jakimkolwiek kosztem, musimy zadać sobie pytanie, czy chcemy otworzyć portfel. W przypadku ceny zero lampka się nie zapala i decyzja jest znacznie łatwiejsza. Właściwa nazwa dla tej lampki, ukuta przez ekonomistę Nicka Szabo z George Washington University, brzmi "mentalne koszty transakcji". Krótko mówiąc, to wynik naszych przemyśleń. Z natury jesteśmy dość leniwi i staramy się nie myśleć. Wybieramy więc rzeczy, które nie wymagają od nas refleksji.

Termin "koszty transakcji" ma korzenie w teorii firm stworzonej przez laureata Nagrody Nobla Ronalda Coase'a, która głosi, że podmioty gospodarcze istnieją po to, by zminimalizować przerost komunikacji wewnątrz zespołów i między nimi. Ma to związek z poznawczym obciążeniem koniecznością przetwarzania informacji, aby dociec, kto i za co powinien być odpowiedzialny, komu można ufać, i tak dalej.

Reklama

Dziesięć porad, jak oszczędzać czas

Szabo rozszerzył swoją teorię o decyzje nabywców. Przyjrzał się bliżej "mikropłatnościom", czyli systemowi finansowemu, który umożliwia płacenie ułamków centa za każdą przeczytaną stronę lub tysięcznych euro za każdy ściągnięty z internetu komiksowy pasek. Konkluzja Szabo była następująca: wszystkie te przedsięwzięcia są skazane na niepowodzenie, bo minimalizują ekonomiczne koszty wyboru, nie likwidując kosztów poznawczych.

Weźmy na przykład prezentację w PowerPoincie zatytułowaną "Dziesięć porad, jak oszczędzać czas, każda za centa". Mentalny koszt podjęcia decyzji, czy cała rzecz jest warta 10 centów, czyni całą sprawę nieopłacalną. Wielu potencjalnych klientów zniechęci płatność i długi proces rejestracji. W dodatku przychód z mikropłatności jest z definicji naprawdę niewielki. To najgorszy możliwy wybór: wysoki koszt psychologiczny, który nie pociąga za sobą konkretnego dochodu. (Szabo miał rację: mikropłatności w większości są po prostu nieefektywne).

"Nie da się spaść z podłogi"

Cena, nawet ta najniższa, stwarza mentalną barierę, której większość konsumentów nie ma ochoty przekraczać. Cena zerowa natomiast omija tę decyzję i zwiększa liczbę potencjalnych odbiorców. Dzięki rezygnacji z bezpośredniego dochodu rośnie możliwość dotarcia z próbką do masowego odbiorcy. Po przestudiowaniu psychologicznych kosztów transakcji Clay Shirky, pisarz i wykładowca New York University, doszedł do wniosku, że twórcy treści w internecie powinni pożegnać się z pomysłem pobierania opłat za swoją pracę:

Dla twórcy bardziej zainteresowanego zasięgiem niż dochodem praca za darmo ma sens. W układzie, w którym większość uczestników transakcji pobiera jakąś opłatę, uwolnienie treści daje przewagę nad konkurencją. Jak mawiają alkoholicy: "Nie da się spaść z podłogi". Każdy, kto oferuje treść za darmo, ma na wejściu ogromną przewagę, nie można go pobić, można się z nim tylko ścigać, ponieważ propozycja: "Zapłacę ci za czytanie bloga", jest na dłuższą metę dość kosztowna.

"Czy to naprawdę jest tyle warte?"

Biolodzy nazywają to strategią stabilną ewolucyjnie. Działa ona najlepiej, gdy nikt inny jej nie stosuje - słowem, dobrze jest być jedyną osobą, która oferuje darmową treść. Ta strategia sprawdza się również wtedy, gdy wszyscy jej używają, ponieważ w takim środowisku każdy, kto zacznie pobierać choćby najniższą opłatę za treść, będzie na starcie w gorszej pozycji. W świecie darmowej treści nawet minimalne zawracanie głowy związane z płaceniem dramatycznie zmienia preferencje użytkowników i sprawia, że chętniej zwracają się ku rozwiązaniom darmowym.

A więc jeżeli na poziomie psychologicznym (a cała ekonomia bazuje na psychologii) możemy wyeliminować pytanie: "Czy to naprawdę jest tyle warte?" - jesteśmy wygrani. Warto wiedzieć, że istnieją inne, mentalne koszty transakcji - od martwienia się, czy to jest naprawdę za darmo, przez rozważanie niefinansowych kosztów, jak na przykład wpływ darmowych gazet na środowisko, aż po zwykłą obawę, że z darmową gazetą będziesz wyglądać jak dziad. (Znajomy opowiadał mi, że używane meble, które wystawia przed dom, znikają tylko w nocy). Ale pominąwszy te koszty, wyłączenie pieniędzy z całej transakcji znacznie zwiększa zasięg produktu.

"Różnicą jednego centa"

Inwestor finansowy Josh Kopelman z firmy First Round Capital przyjrzał się barierze psychologicznej związanej z płaceniem i zauważył, że przeczy ona dotychczasowym teoriom cen. Miejsce rynku, którym rządzą podaż i popyt, zajęły tak naprawdę dwa rynki: produktów darmowych i wszystkich pozostałych. Różnica między nimi jest fundamentalna. Darmowe artykuły zmieniają krzywą popytu. Kartik Hosanagar, profesor Uniwersytetu Wharton, twierdzi, że: "popyt, który pojawia się przy cenie zero, jest wielokrotnie wyższy niż ten, z którym mamy do czynienia przy bardzo niskiej cenie. Nieoczekiwanie przy cenie zero wzrasta nielinearnie".

Kopelman nazwał to zjawisko "różnicą jednego centa". Wielu przedsiębiorców przychodzi do niego z biznesplanami zakładającymi, że będą zarabiać na prenumeracie i że pięć procent klientów, którzy będą mieli styczność z ich próbkami, zapłaci. A jednak rzadko się to udaje. Kopelman wyjaśnia dlaczego: Wielu początkujących przedsiębiorców błędnie zakłada, że cena artykułu jest nieskończenie elastyczna - to znaczy im niższa, tym bardziej wzrasta popyt. Widać to na wykresach, które wyglądają niczym kij hokejowy, to znaczy idą prosto w górę, a potem skosem w prawo, wszystko to na podstawie stwierdzenia z biznesplanu: "przecież to tylko dwa dolary miesięcznie".

Zupełnie inna bajka

Prawda jest inna: ustalenie ceny między pięcioma dolarami a 50 milionami dolarów jest kwestią drugorzędną - najtrudniejsze jest namówienie klientów, żeby zapłacili cokolwiek. Największa różnica w cenie to różnica między ceną zero i ceną jednego centa. Z punktu widzenia konsumenta między tanim a darmowym istnieje ogromna różnica. Produkt darmowy rozprzestrzenia się jak wirus, jeśli jednak wycenisz go na jednego centa, automatycznie znajdziesz się w zupełnie innym segmencie rynku - tam gdzie trzeba walczyć kłami i pazurami o każdego klienta.

Prawda jest taka, że cena zero to jeden rynek, a jakakolwiek inna cena to zupełnie inna bajka. W wielu przypadkach stanowi ona o różnicy między wielkim rynkiem a brakiem rynku.

Powyższy tekst pochodzi z książki Chrisa Andersona "Za darmo. Przyszłość najbardziej radykalnej z cen" wydanej nakładem wydawnictwa Znak literanova.

Zaintrygowały cię słowa Andersona? Już teraz możesz pobrać ebooka "Za darmo" zupełnie... za darmo. Sprawdź: www.woblink.com

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: różnica | płacenie | darmowe | pieniądze | Biznes
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy