Dostawa z powietrza
Zrzut towarów na spadochronach jest jednym z podstawowych sposobów zaopatrywania wojsk. Całkiem niedawno nasza armia skończyła nadrabiać 25-letnie zaległości na tym polu: przeszkoliła żołnierzy i pilotów oraz przystosowała do nowych zadań samoloty. Już wkrótce będzie można z nich zrzucać na spadochronach ładunki o wadze nawet 12 ton.
Cztery godziny składania
Żołnierze z Krakowa mają nie lada zadanie, bo - jak tłumaczy kpt Artur Miśkiewicz - spadochron stosowany do zrzutów najcięższych ładunków ma powierzchnię około 800 metrów kwadratowych i sam waży 140 kg. Do jego złożenia potrzeba czterech żołnierzy, którym zajmuje to co najmniej cztery godziny.
- Jest to ciężka fizyczna robota. Musimy wszystko odpowiednio zapakować, by ładunek wytrzymał ogromne przeciążenia, jakim jest poddawany w powietrzu - mówi dowódca jedynej w polskim wojsku kompanii zabezpieczenia desantowania. W jej skład wchodzi pluton żołnierzy wyspecjalizowanych w organizowaniu zrzutów ciężkich ładunków.
Żołnierze 6. Brygady, która jest obecnie dysponentem całego systemu tary desantowej, przygotowują dwa rodzaje ładunków: zasobniki i platformy. Całkowita waga pojedynczego zasobnika, nazywanego CDS (ang. Containter Delivery System), oscyluje w okolicach 500 kg. Natomiast ciężar platformy określanej w wojskowej nomenklaturze PDS (ang. Platform Delivery System) wynosi ponad 1500 kg.
Masa kontroli
- By uzyskać kwalifikacje, każda załoga musi wykonać cztery loty: dwa z CDS-ami i dwa z PDS-ami. W pierwszym locie wyrzucamy dwa CDS-y o wadze około 1100 kg. Drugi lot - cztery zasobniki o wadze prawie 3,5 tony. Trzeci jest z platformą o wadze 1,5 tony i ostatni z dwoma platformami - wyjaśnia mjr Krzysztof Dzido, pilot samolotu transportowego CASA C-295M.
- Nie są to proste loty, trzeba pilotować precyzyjnie. To z naszego (pilotów - red.) punktu widzenia, ale więcej pracy mają tzw. riggerzy, którzy przygotowują ładunek oraz load-masterzy (technicy pokładowi - red.). Jest masa kontroli.
Najpierw kontrolują ci, którzy pakowali, potem ci, którzy nadzorują. Następnie jest tzw. joint inspection, kiedy ładunek kontrolują razem jeden z load-masterów, który będzie na pokładzie, i jeden z riggerów. A kiedy zostanie on załadowany na pokład samolotu, to znów jest kontrola... - tłumaczy procedurę mjr Dzido. - To długotrwały i skomplikowany proces - podsumowuje pilot.
Spadochron za spadochronem
Zasobniki opuszczają pokład statku powietrznego w tzw. sposób grawitacyjny.
- Polega on na tym, że pilot podnosi dziób samolotu i ładunek na rolkach wyjeżdża z ładowni. Lina, która zabezpiecza ładunek jest ścinana przez specjalny nóż przymocowany do wyciągarki. Natomiast PDS-y wyjeżdżają metodą ekstrakcyjną: wyrzucany jest mały spadochron, który następnie wyciąga duży, on się napełnia i wyciąga z samolotu ładunek. To wszystko dzieje się automatycznie - objaśnia w różnice w desantowaniu mjr Dzido.
Inne są także minimalne wysokości zrzutu. Dla zasobników wynosi ona 260 metrów nad ziemią, a dla platform jest o 70 m większa. Oba rodzaje tary można jednak desantować nawet w sytuacji, kiedy piloci nie widzą ziemi.
- System nawigacyjny wylicza nam, w którym momencie mamy wykonać zrzut. Jest to zrzut co do sekundy - dodaje Dzido.
3 tony w 3 sekundy
Zupełnie inaczej jest w czasie zrzutu CDS-ów, kiedy to pilot podnosi maszynę o około 5 stopni w górę.
- Sam moment opuszczenia statku powietrznego przez ładunek, a jest to 2-3 sekundy, czuć manualnie na sterach. Jeżeli samolot opuszczają 3 tony w 3 sekundy, to trzeba kontrować ruchy sterownicy, by samolot nie poszedł za ostro w górę. A potem przytrzymać ruch opadania samolotu na nos. Dlaczego przytrzymać, a nie ciągnąć? A to dlatego, że mamy load-masterów na pace i nie możemy stwarzać ujemnych przeciążeń, bo wisieliby oni w powietrzu - zdradza kulisy desantowania zasobników mjr Dzido.
Krok milowy
Powodzenie szkoleniowych desantowań pozwala płk. Tomaszowi Piekarskiemu, zastępcy dowódcy 6. Brygady Powietrznodesantowej, z optymizmem patrzeć na zrzut ładunków na spadochronach. Tym bardziej, że wdrażanie, w pełni kompatybilnego z rozwiązaniami używanymi przez wojska państw NATO, systemu ciężkiej tary w naszej armii trwa już kilka dobrych lat.
- Tak naprawdę to koniec ponad 20-letniego okresu oczekiwania na ciężką tarę desantową.
A tym samym na możliwość zrzutu wyposażenia, które do tej pory pozostawało w strefie naszych marzeń, kiedy chcieliśmy je mieć podczas ćwiczeń. To są armaty, moździerze... - mówi zastępca dowódcy 6. Brygady.
- Do tej pory ten moździerz dowoziliśmy na poligon, zakładając, że kiedyś będzie można go zrzucić. Teraz to nie jest już sztuczne, teraz będziemy ten moździerz zrzucać. To jest dla nas krok milowy. Zmienia on kompletnie możliwości Brygady. Jest to zupełna zmiana jakościowa, jeżeli chodzi o nasze myślenie - ocenia płk Piekarski.
Skomplikowane ładunki
Płk Piekarski uważa, że przyszły rok Brygada przeznaczy na zbieranie doświadczeń w sprawie przygotowywania ładunków. - W 2013 r. chcemy mieć już pełną wiedzę i zdolności jeżeli chodzi o skomplikowane ładunki - zdradza zastępca dowódcy spadochroniarzy z Krakowa. Tym samym, zamiast obecnie desantowanych skrzyń z piaskiem i beczek z wodą, żołnierze będą zrzucać na spadochronach moździerze, armaty przeciwlotnicze, a nawet pojazdy.
Zobacz, jak wygląda zrzut tary desantowej: