Joel Lambert - komandos, który nie daje się pojmać

Lambert: "Powinniście być dumni z waszych służb granicznych. To prawdziwi zawodowcy, jedni z najlepszych specjalistów, z jakimi miałem do czynienia, i jedni z nielicznych, którym udało się mnie złapać"... Ze specjalistą od ucieczek rozmawia Sławek Zagórski.

Joel Lambert
Joel LambertINTERIA.PL/materiały prasowe
Joel Lambert
Joel LambertINTERIA.PL/materiały prasowe

W Polsce jesteś dość znaną osobą, po tym, jak w jednym z odcinków programu "Dorwać komandosa" niemal umknąłeś pogoni naszej Straży Granicznej. Duży dali ci wycisk?

- Odcinek kręcony w Polsce był jednym z najlepszych, jakie udało nam się zrealizować w ciągu dwóch sezonów mojego programu. Faceci z polskiej Straży Granicznej są doskonale wytrenowani, mają rewelacyjny sprzęt i świetnie znają się na swojej robocie. Korzystałem z wielu trików, udawało mi się wiele razy ich wywieść w pole, jednak za każdym razem ponownie trafiali na mój ślad.

- Ścigało mnie, sam nie jestem pewien, 50, może 60 ludzi, którzy doskonale znali  ten teren. Co gorsza, mieli ze sobą też psy tropiące, a część z nich poruszała się konno, a to, jak się domyślasz, nie ułatwiało mi ucieczki. W nocy wysłali po mnie helikopter z noktowizorem. Nie dawali mi spokoju nawet przez chwilę.

- W rezultacie, po około 30 godzinach ucieczki, udało się im mnie niestety dopaść. W każdym razie możesz być dumny z waszych służb granicznych. To prawdziwi zawodowcy, jedni z najlepszych specjalistów, z jakimi miałem do czynienia i jedni z nielicznych, którym udało się mnie złapać. Po schwytaniu tajemniczo powiedzieli, że coś dla mnie mają... Zabrali mnie do specjalnej kabiny w lesie, gdzie czekała na mnie "kara". Cóż, Polacy potrafią się nieźle zabawić. Nie mieliśmy taryfy ulgowej. Rano wszyscy członkowie mojej ekipy byli baaardzo zmęczeni (śmiech)... To był fantastyczny czas.

- Obecnie Discovery Channel emituje drugi sezon programu "Dorwać komandosa". W którym z państw, jakie odwiedziłeś, panowały najbardziej ekstremalne warunki?

- Tu wybór jest tylko jeden - Mongolia. Było tam bardzo zimno. W nocy temperatura spadała niemal zawsze do ok. - 30 stopni, co jest śmiertelnie niebezpieczne dla człowieka. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy znajdujesz się w ciągłym ruchu i nie masz nawet chwili, by odpocząć. W takich warunkach musisz bardzo uważać na regulację temperatury ciała. Nie możesz pozwolić na to, by się wyziębić, ale również nie wolno ci się zgrzać! A kiedy nieustannie się przemieszczamy, jest o to bardzo łatwo. Trzeba być niezwykle ostrożnym.

- Z drugiej strony, ja uwielbiam niskie temperatury, dobrze się w nich czuję. By przetrwać w takim środowisku, trzeba dać z siebie wszystko. I choć mój program nie dotyczy w pełni survivalu, to jednak połączenie ucieczki przed tropicielami oraz próby przetrwana w surowych warunkach było dla mnie bardzo satysfakcjonujące. Szkoda tylko, że tak trudne w realizacji i momentami naprawdę niebezpieczne. Coś na ten temat może ci opowiedzieć operator kamery - tylko jakimś cudem niczego sobie nie odmroził (śmiech).

- Najbardziej w kość dała mi inna lokacja - Nowa Zelandia. To jedno z najpiękniejszych państw świata, ale teren, który musiałem przemierzać w trakcie zdjęć do odcinka, był koszmarny. Plan był taki, że miałem wędrować przez góry i leżące u ich podnóża lasy należące do masywu Buchannan. Brzmi jak bułka z masłem, a ja mam niezłe przygotowanie górskie. Jednak teren, który mi się tam przytrafił... Boże, mam nadzieję, że już nigdy nie natrafię na coś takiego. Strome urwiska, lodowce, przepaście, skaliste zbocza.

- Z kolei w lasach natrafiłem na niezwykle gęstą roślinność na nierównym terenie, poprzecinan strumieniami i rzekami. Wisienką na torcie było to, że ścigali mnie maoryscy tropiciele, któryy nie dość, że czuli się tam jak ryby w wodzie, to jeszcze stosowali starożytne, ale bardzo skuteczne techniki, o których nie miałem pojęcia. To było ekstremalnie trudne. Na szczęście po 10 latach służby jako komandos Navy SEAL zostałem przygotowany na to, by radzić sobie nawet w tak uciążliwych warunkach.

- W sezonie pierwszym było chyba odrobinę mniej ekstremalnie, ale nigdy nie zapomnę filipińskiej dżungli. Nienawidzę przebywania w lesie tropikalnym - to dla mnie absolutnie najgorsze środowisko. Na domiar złego pewnego dnia przeżyliśmy tam najprawdziwszy tajfun! Widzieliśmy drzewa wokół nas, które wiatr łamał jak zapałki. Nie wiem, komu powinienem dziękować za to, że udało nam się przeżyć.

Joel Lambert podczas kręcenia programu
Joel Lambert podczas kręcenia programuINTERIA.PL/materiały prasowe

Czy w czasie realizacji programu zdarza wam się niektóre sceny "pozorować"?

- Powiem ci szczerze, że tak! Nie ma ich wiele, ale takie sytuacje się zdarzają. Oczywiście, nie mam na myśli tego, że umawiamy się dokładnie z tropiącymi mnie jednostkami, jakie techniki będę wykorzystywał przeciwko nim, czy i gdzie ewentualnie pozwolę im się złapać. Nie, to tak nie działa. Zdarza się jednak, że musimy niektóre sceny powtarzać. Często realizatorom zależy na tym, by móc mnie sfilmować z różnych kątów, dlatego jestem zmuszony powtarzać niektóre sekwencje.

- Jeśli na przykład skaczę ze spadochronem, to wraz ze mną skacze operator kamery. Jeśli, niestety, zostaję złapany, to scenę mojego schwytania kręcimy czasem z 3-4 razy. To jest dla mnie szczególnie upokarzające, bo kto chciałby przeżywać taką sytuację kolejny raz? Zamiast lizać rany, ci ludzie mnie torturują (śmiech). Zrozum, zależy nam na tym, by pościg i moja ucieczka były jak najbardziej naturalne.

- Nie ingerujemy w ten proces, to wszystko odbywa się naprawdę. Jednak dla dobra programu i tego, by nakręcony materiał był jak najbardziej atrakcyjny dla widza, czasem musimy powtórzyć jakieś sceny. Zdarza się, że bywam bardzo skupiony na ucieczce. Wtedy prawie w ogóle nie odzywam się do kamery, co jest oczywiście błędem. Dlatego wówczas wracamy na miejsce, z którego wyszliśmy, a ja  - świadom tego, jak bardzo ucieka mi czas - opowiadam do kamery dokładnie to, co robię. Jest to chwilami wkurzające, zwłaszcza, że ułatwiam zadanie moim tropicielom. Takie są jednak wymagania tego programu. Zależy nam na tym, by wszystko było jak najbardziej prawdziwe, a jednocześnie, aby widzowie dobrze bawili się przed telewizorami.

W czasie kręcenia programu nie jesteś jedyną osobą, która jest ścigana. Wraz z tobą uciekają przecież ludzie z zespołu - operatorzy kamery, dźwiękowiec etc. Jak radzą sobie w tak trudnych warunkach?

- W polu mam ze sobą tylko dwóch członków ekipy - producenta i kamerzystę. Pracujący ze mną przy obu sezonach producenci  wcześniej byli w armii, dlatego niewiele mogło ich zaskoczyć. Byli doskonale przygotowani na ekstremalne warunki. Co do kamerzystów - z nimi bywało już różnie. Wciąż poszukuję odpowiednio przeszkolonego operatora. Współpracowałem już z wieloma kamerzystami, niestety z żadnego nie byłem zadowolony w 100 procentach.

- Szczególnie trudno było mi w pierwszym sezonie. Bardzo mnie ograniczali. Byli zbyt wolni, przez co traciłem cenny czas, a także niepotrzebnie ściągali na siebie uwagę, zostawiali ślady... Wyobraź sobie sytuację, że jestem w totalnej głuszy, pogoń jest już bardzo blisko. Chowam się najlepiej, jak potrafię, tak, że zupełnie mnie nie widać. Nagle kamerzysta, zamiast być równie dobrze ukrytym, jak ja, wstaje, przez co mają go jak na tacy...

- Zdaję sobie sprawę, że to dla dobra programu, ale nie może zrobić mi czegoś takiego w najgorszej możliwe chwili! Nie po to biegam przez 36 godzin po trudnym terenie, prawie nie śpiąc i nie jedząc, by w kluczowym momencie wystawił mnie członek mojej ekipy. Jeśli znasz kogoś, kto ma doświadczenie filmowe, świetnie radzi sobie w trudnym terenie, spędził kilka lat w armii, jest młody i nabuzowany, to chętnie zobaczę jego CV. Będę miał dla niego fajną posadę.

- Ponoć w Hollywood krąży nawet plotka wśród kamerzystów, że jeśli któryś z nich nie wie, co to znaczy robić zdjęcia do naprawdę hardkorowego programu, to  niech spróbuje pracy na planie "Dorwać komandosa". Są tylko dwie możliwości - wylądujesz w szpitalu albo padniesz trupem (śmiech). Żeby to źle nie zabrzmiało - na planie pracowałem z samymi świetnymi fachowcami. Jednak kręcenie każdego odcinka jest tak trudną i wyczerpującą pracą, że zazwyczaj po zakończeniu zdjęć nawet nie mam ochoty patrzeć na operatora. I vice versa (śmiech).

Na planie "Dorwać komandosa"
Na planie "Dorwać komandosa"INTERIA.PL/materiały prasowe

Jaka czynność jest dla ciebie najtrudniejsza w czasie zdjęć do programu?

- Cóż, kręcenie tej serii samo w sobie jest bardzo trudne. Na początku niełatwo było mi w tej samej chwili robić coś i mówić do kamery, tłumaczyć widzom, co i po co to robię. Ale wydaje mi się, że z każdym odcinkiem radzę sobie coraz lepiej.

- Jednak najtrudniejsze jest dla mnie zachowanie pełnego skupienia przez ponad 30 godzin non stop. Choć muszę być ciągle czujny, to jestem zwykłym człowiekiem, a nie superbohaterem. Z czasem staję się głodny, spragniony i po prostu zmęczony. A to powoduje, że tym bardziej jestem zestresowany. Paradoksalnie, najbardziej martwi mnie, kiedy wszystko wydaje się iść zgodnie z planem. Stajesz się coraz bardziej wyluzowany, a wtedy wystarczy, że sypnie się nawet mała, pojedyncza rzecz i jest po mnie.

Czy łatwo jest wywieść w pole psa tropiącego?

- Nie, wręcz przeciwnie, to bardzo, bardzo trudne. Sądzę, że to jedna z najbardziej wymagających rzeczy do wykonania. Moim zdaniem nie da się oszukać psiego węchu. Możesz za to wywieść w pole jego przewodnika, bo to przewodnik jest słabszym ogniwem w tej parze. Człowiek nie zawsze potrafi zrozumieć, co też naprawdę pies chce mu powiedzieć.

- Dlatego trzeba pozostawiać za sobą na tyle dużo sprzecznych śladów, które pozwolą na zmylenie człowieka, zmuszenie go do zastanowienia się, czy rzeczywiście podążają za właściwym tropem. W jednym z odcinków nowego sezonu uciekam przed psami rasy bloodhound. To psy wyposażone w niezwykle czuły węch. Byłem pewien, że choćbym nie wiem jakich metod używał, moje szanse na zmylenie pościgu są minimalne. Dlatego zdecydowałem się na metodę "na zająca" - możliwie jak najszybszą ucieczkę (śmiech). Łatwiej byłoby mi, gdyby tropiące mnie psy były na smyczy.

- Niestety, tropiciele  puścili je wolno już na samym początku. Psy były młode, silne i doskonale wytrenowane, a ja mogłem robić praktycznie tylko jedno - biec ile sił w nogach! Co chwila pojawiały się kolejne problemy, które musiałem natychmiastowo rozwiązywać. Te psy były genialnie wyszkolone, chyba jeszcze nigdy w życiu nie musiałem reagować i dostosowywać się do nowych sytuacji w tak szybkim tempie. Jestem bardzo dumny z tego odcinka, musisz koniecznie zobaczyć.

W polskim odcinku w pewnym momencie przekraczałeś granicę państwa. Czy łatwo jest w dzisiejszych czasach nielegalnie przedostać się przez np. amerykańską lub polską granicę?

- Przekroczyć amerykańską granicę wcale nie jest tak trudno. Oczywiście, cały czas powstają kolejne kilometry muru pomiędzy moim krajem, a Meksykiem. Mimo to każdego dnia granicę nielegalnie przekraczają setki osób pochodzących z Ameryki Łacińskiej. Są odcinki, których pokonanie graniczy z niemożliwością. Są pilnowane przez tak doskonale wyszkolonych i wyekwipowanych ludzi, jak np. w Polsce.

- Ale amerykańska granica na południu jest długa i bardzo trudna do strzeżenia, przez co nawet mimo ciągle wydłużającego się muru można sobie jakoś poradzić. W polskim odcinku "Dorwać komandosa" rzeczywiście przechodzę przez granicę, ale zrobiłem to wyłącznie po to, by pokazać widzom, jak to się robi. Gdybym naprawdę chciał się przez nią przedostać, dokonałbym tego w zupełnie innym miejscu. Tamto idealnie nadawało się na zasadzkę Straży Granicznej.

PREMIERA KOLEJNEGO ODCINKA "DORWAĆ KOMANDOSA" JUŻ W NAJBLIŻSZY CZWARTEK, 1 PAŹDZIERNIKA O 21.40 NA DISCOVERY CHANNEL.

Joel Lambert
Joel LambertINTERIA.PL/materiały prasowe
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas